Media: Dire Straits - Brothers in arms.
Bestia wychodziła coraz częściej z mroku swojej sypialni, z wypełnionego ciężkością gabinetu. Wychodziła i wodziła uważnym wzrokiem za chłopcem zaledwie skrytym w ciele dwudziestopięcioletniego mężczyzny. Stawał czasem w cieniu który pochłaniał całą długość korytarza. Innym razem wychylał się zza niedomkniętych drzwi. Bywało też, choć wyraźnie rzadziej, że całkiem jawnie wkradał się w obszar, w którym tamten właśnie się znajdował. Raz wynikała z tego krótka wymiana zdań, innym razem wisiało między nimi milczenie.
Potem zaś, każdego dnia, wybijała godzina siódma wieczorem. A oni zjadali wspólnie kolację.
– Dalej szukasz pracy? – zagadnął go któregoś razu, dostrzegając jak rudy poruszył się niespokojnie na swoim krześle, a dłoń jakby mocniej przycisnęła widelec do makaronu.
– Szukam – odparł tylko i zaraz wetknął sobie porcję dania do ust, byleby mieć pretekst do niekontynuowania wypowiedzi.
Wiktor prychnął, bynajmniej nie zamierzając odpuścić tematu.
– Od miesiąca? Naprawdę chcesz coś znaleźć, czy zamierzasz bujać się na mojej dobrej woli? Przypominam, że w listopadzie nie załapiesz się na taryfę ulgową.
Dawid zacisnął na sobie zęby, przymknął na moment oczy. Gdy je otworzył zderzył swoje spojrzenie z tym jego, wyczekującym i wyraźnie ostrym. Niezmiennie ostrym.
– Ponad tydzień odpadł mi – odezwał się z wyraźnym wyrzutem – bo gdy patrzyli na moją fioletowawą twarz, brali mnie za kryminalistę.
Sacharewicz milczał przez chwilę. Przetrawiał słowa, które padły, mrużąc nieco oczy, jak kocur zbierający siły do skoku.
– W takim razie i tak zostaje ci dwa i pół tygodnia – odpowiedział z zadziwiającym jak na niego spokojem. – To całkiem przyzwoity czas.
Wzruszył ramionami i skupił się na jedzeniu.
– Nie wiem, chodzę, zostawiam cefałki, to nie moja wina, że nikt nie oddzwania.
Bestia aż uniosła brwi ze zdziwienia.
– To w takim razie czyja?
Pytanie zawisło między nimi. Dawid nie wiedział, co odpowiedzieć. Przełknął więc zwiększone napięcie wraz z porcją makaronu.
– Gdzie się zgłaszasz? – drążył dalej, całkiem ignorując niechęć Gingera do rozmowy.
Chłopak przełknął. Zerknął na krótko na swojego towarzysza. Chwycił za kieliszek i upił łyk wina.
– Różnie. Głównie sklepy.
– A oprócz?
Chciał już stąd wyjść. Odejść od tego stołu i zaszyć się w pokoju. Nie chciał i nie potrzebował kazań. Poruszył się nerwowo na siedzeniu. Dźgnął widelcem w makaron, który upadł z powrotem na talerz, gdy nieco uniósł sztuciec. Westchnął.
– Ulotki?
– Pytasz mnie o to?
– Po co ta rozmowa?
Wiktor parsknął pod nosem i podniósł kieliszek do ust. Wypił połowę wina w nim obecnego. Odstawił naczynie z nieco mocniejszym stuknięciem.
CZYTASZ
Popiół
Roman d'amourBali się go, bo wyglądał inaczej. Patrzyli z odrazą i niechęcią. Bali, bo dopuścił się rzekomo grzechu najcięższego. Bo mówią, że zabił żonę swą i dzieci maleńkie. Wychodził głównie po zmroku, patrząc wzrokiem swym gniewnym na znienawidzony świat...