Media: Poets of the Fall - War.
Dni mijały, Dawid pracował, a przy tym klął i na tę pracę, w której coraz częściej się nie wyrabiał i na tych klientów, których zdawało się nie być końca. Jedynie był zadowolony z utargu, choć i po nim widać było, że jest już zmęczony tempem jakie narzucał okres przedświąteczny. Dagmara jawnie – rzecz jasna w tych nielicznych momentach, w których nie było w sklepie kupujących – wyrażała swoje poirytowanie wobec zachowania niektórych z nich.
– Jak święte krowy się zachowują. Przyjdzie jeden z drugim i wielki pan i władca w sklepie. Podaj, zapakuj, a czasem pilnuj, żeby pajac zabrał wszystko, bo przecież jak koperku zapomni to z mordą przyjdzie. W dupie będę pilnować. Suche ziemniaki będą żreć.
Dawid wybuchnął śmiechem, a z worka wysypały mu się buraki.
– Może zacznij zamiast kawy pić melisę? – podsunął jej, na co spiorunowała go wzrokiem.
– Zamknij się, Dawidek i skup na burakach, bo tam cię jeszcze trzy skrzynki jabłek czekają do ogarnięcia.
Ginger chwycił jedno z podłużnych warzyw w dłoń i zamachnął się na nią, nie zamierzając jednak rzucić. Dagmara pokazała mu język.
– Nie podskakuj, chłopczyku, bo za krótki jesteś – dodała zaraz i sięgnęła po ściereczkę, którą zaczęła wycierać blat i kasę.
– Akurat ta długość tu nie potrzebna – odszczeknął się, w podskokach przechodząc na zaplecze.
– Dupek. – Usłyszał dochodzące ze sklepu i aż westchnął, dając sobie chwilę przed chwyceniem za skrzynkę.
Daga nie była Wiktorem. Nie ten poziom uszczypliwości, nie ten poziom elokwencji w pozornych obelgach... Rzecz jasna nie umniejszając dziewczynie, którą Dawid szczerze polubił. Jednak nie była Wiktorem. A Wiktor z kolei znów przestał być sobą... nim na dobre zaczął być.
A do Świąt było coraz bliżej. Każde radio raczyło słuchaczy piosenkami bogatymi w dzwoneczki i radosne „ho, ho, ho". Wrocław rozświetlił się lampkami, na bilbordach królowała zieleń, czerwień i złoto. Zewsząd „wesołych świąt". Z każdego rogu, z każdej komercyjnej furteczki. Wszystko tak pozornie idealne, równie co zakłamane. To drugie zaś widział w tym pośpiechu, w tym rozdrażnieniu, w nagonce, która nijak miała się do ducha Bożego Narodzenia. Choć kimże on był, by się na ten temat wypowiadać? Od tylu już lat traktował te trzy dni jak każde inne. Nie jadł uszek, nie bawił się w bombki czy choinki. Nie składał nikomu życzeń, ograniczając się do kiwania głową z głupkowatym uśmiechem.
A teraz zamierzał zrobić takie rzeczy... tak irracjonalne w zderzeniu z poprzednimi latami. Rzeczy, których wykonania wciąż nie potrafił urealnić ani choćby zaplanować. A dni mijały, przybliżając go nieubłaganie do dwudziestego czwartego grudnia.
Dlatego ostatecznie odezwał się do Karoliny. Była jedyną osobą, której mógł się wyżalić, od której rady mógł oczekiwać w tej kwestii. Nie chciał jej teraz zawracać głowy, bo wiedział, że zaledwie chwilę temu wrócili jej rodzice. Jakaś część jego świadomości też nie chciała ryzykować, że narzuci się sobą w nieodpowiednim momencie i przypomni o sobie Aleksemu.
Wiedział, że powinien przestać się łudzić, że chłopak o nim zapomniał. Minęły jednak dwa dni od powrotu Staszewskich do Zajączek i tak naprawdę nie widział nikogo z tej trójki. Co przyjmował z ulgą, gdyż nie tylko Alka się obawiał, ale tez i matki Karoliny, która zapewne wciąż – mimo ostatecznej przychylności – żywiła do niego urazę za sprowadzenie córki do domu bestii.
CZYTASZ
Popiół
RomanceBali się go, bo wyglądał inaczej. Patrzyli z odrazą i niechęcią. Bali, bo dopuścił się rzekomo grzechu najcięższego. Bo mówią, że zabił żonę swą i dzieci maleńkie. Wychodził głównie po zmroku, patrząc wzrokiem swym gniewnym na znienawidzony świat...