Siedziała sztywno na krześle i usiłowała zachować spokój, co wychodziło jej raczej średnio.
Niebieskie oczy paliły ją żywcem, nawet jeśli w nie nie patrzyła.
— Boisz się? — zapytał niby od niechcenia Withell, ale tak naprawdę zależało mu na odpowiedzi.
Chciał jeszcze raz usłyszeć miękki głos, który pieścił nie tylko jego uszy, ale i duszę.
Speszona tym pytaniem Amanda uniosła lekko brwi, ale nadal wpatrywała się w podłogę.
— Czy zrobiłam coś źle? — nie przypominała sobie, żeby pominęła jakieś wskazówki Giny, ale być może pan Hopkins miał inne obiekcje wobec wykonanej przez nią pracy.
Od początku wyglądał na niezadowolonego z jej obecności w Instytucie, chociaż sam do niej zadzwonił i zaprosił na rozmowę kwalifikacyjną, twierdząc, że jest idealną kandydatką na ten wakat.
Jasper uśmiechnął się drapieżnie. W tonie Hale usłyszał strach, a nic nie napędzało go tak, jak wystraszona partnerka.
— To się jeszcze okaże — nie zrozumiała aluzji, ale mimo to na niego nie spojrzała.
Zupełnie, jakby czuła, że to mogłoby przeważyć szalę samokontroli chłopaka.
— Przepraszam, jeśli pana zawiodłam — wilkołak zacisnął dłonie na ciemnym drewnie, wbijając palce w blat wiekowego biurka.
Nie spodziewał się, że tyle będzie go kosztowało trzymanie się na odległość od tajemniczej nieznajomej, która jednym spojrzeniem owinęła go sobie wokół palca.
— Na mnie już czas — gwałtownie wstał i dopadł do drzwi, zostawiając osłupiałą Amandę samą w gabinecie.
Nie mógł sobie pozwolić na słabość, nie w jej towarzystwie. To on jest przyszłym władcą i żadna kobieta mu tego nie odbierze.
Hale jeszcze chwilę uspokajała przyśpieszony oddech, ale wreszcie odważyła się wstać i także skierowała się do drzwi. Miała już wyjść na korytarz, gdy kilka dokumentów ułożonych na staromodnej komodzie przykuło jej uwagę. Podeszła zaciekawiona do mebla i pochyliła się nad pożółkłymi kartkami, które wyglądały na znacznie starsze od niej.
— Regulamin przyjęcia nowych członków do stada — przeczytała tytuł u góry strony i uśmiechnęła się rozbawiona.
Widocznie pracownicy Instytutu byli nie tylko nudnymi bibliotekarzami, ale też miłośnikami wilków. Nie posądziłaby o to pana Hopkinsa, który sam przypominał trochę te dzikie zwierzęta.
Zakodowała sobie w pamięci, że powinna wypytać o wszystko Ginę, jeśli jutro znajdzie ją w pracy. W końcu natrafiła w archiwum na kilka wywodów naukowych, które odpowiadały temu tematowi, ale nie miała chęci się w nie zagłębiać. Teraz była już pewna, że powinna to zrobić, jeśli chce wpasować się w ten wykształcony tłum.
Być może wtedy sam Jasper Withell zmieni o niej zdanie, a nawet rzuci nań łaskawszym okiem.
— Panna Hale? — niespodziewanie w otwartych drzwiach pojawił się Arthur Cullen, który wyglądał na zmęczonego, a zarazem ucieszonego na jej widok. — Dobrze zapamiętałem?
— Tak — zaskoczona odwróciła wzrok od kartek — coś się stało?
— Dobrze, że panią znalazłem! Powinna pani pójść ze mną. Natychmiast. Do biblioteki! — wyrzucał z siebie chaotycznie, gestykulując zamaszyście rękami.
— No dobrze, ale dlaczego? — dopytywała, kiedy w pośpiechu przemierzali korytarze i schody.
Arthur nie odpowiedział ani się nie zatrzymał.
Dopiero gdy znaleźli się w bibliotece, zamknął za nimi dokładnie drzwi, przekręcając klucz w zamku dwa razy i odetchnął z ulgą, jakby całe zamieszanie odbiło się nie tylko na jego kondycji, ale i zdrowiu psychicznym.
— Zapewne trudno było się pani oswoić z myślą, że trafiła tu pani przez przypadek — zagadnął, celowo naprowadzając rozmowę na interesujące go tory.
Amanda zamyśliła się, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza mężczyzna.
— Cóż, faktycznie było to nieco dziwne — przyznała z ociąganiem, bo obawiała się, że stoi za tym jakaś nieprawdopodobna historia, której wolałaby nie poznawać.
— Pomogę pani rozwiać wszelkie wątpliwości — zniżył głos niemal do szeptu — otóż została pani oddana. Tak, dobrze pani zrozumiała. Oddano panią groźnemu przestępcy i lepiej, żeby trzymała się pani od niego z daleka.
Hale zamrugała, jakby nie dotarły do niej słowa Cullena.
— Przepraszam bardzo, ale chyba nie do końca rozumiem...
Właściwie to z paplaniny Arthura nie zrozumiała kompletnie nic i tylko w jednym mogła mu przyznać rację. Przyjęcie jej do pracy w tym miejscu było w rzeczy samej zbyt niesamowite, aby mogła je nazwać przypadkiem lub zwykłym zbiegiem okoliczności.
— Jasper Withell nie jest jedynie dyrektorem Instytutu, a Christian Hopkins nie jest jedynie jego zastępcą — kontynuował niezrażony Cullen. — Za to pani jest tu jedynie po to, by wypełnić lukę w ich niecnym planie.
CZYTASZ
Luna
WerewolfAmanda Hale to zwyczajna dziewczyna, która marzy o miłości i życiu bez martwienia się niezapłaconymi rachunkami. Jasper Withell to dojrzały mężczyzna, alfa dużego stada, który od lat poszukuje partnerki. Nie w głowie mu jednak miłosna więź, a korzy...