V

9.1K 435 34
                                    

      Siedziała sztywno na krześle i usiłowała zachować spokój, co wychodziło jej raczej średnio.

      Niebieskie oczy paliły ją żywcem, nawet jeśli w nie nie patrzyła.

      — Boisz się? — zapytał niby od niechcenia Withell, ale tak naprawdę zależało mu na odpowiedzi.

      Chciał jeszcze raz usłyszeć miękki głos, który pieścił nie tylko jego uszy, ale i duszę.

      Speszona tym pytaniem Amanda uniosła lekko brwi, ale nadal wpatrywała się w podłogę.

      — Czy zrobiłam coś źle? — nie przypominała sobie, żeby pominęła jakieś wskazówki Giny, ale być może pan Hopkins miał inne obiekcje wobec wykonanej przez nią pracy.

      Od początku wyglądał na niezadowolonego z jej obecności w Instytucie, chociaż sam do niej zadzwonił i zaprosił na rozmowę kwalifikacyjną, twierdząc, że jest idealną kandydatką na ten wakat.

      Jasper uśmiechnął się drapieżnie. W tonie Hale usłyszał strach, a nic nie napędzało go tak, jak wystraszona partnerka.

      — To się jeszcze okaże — nie zrozumiała aluzji, ale mimo to na niego nie spojrzała.

      Zupełnie, jakby czuła, że to mogłoby przeważyć szalę samokontroli chłopaka.

      — Przepraszam, jeśli pana zawiodłam — wilkołak zacisnął dłonie na ciemnym drewnie, wbijając palce w blat wiekowego biurka.

      Nie spodziewał się, że tyle będzie go kosztowało trzymanie się na odległość od tajemniczej nieznajomej, która jednym spojrzeniem owinęła go sobie wokół palca.

      — Na mnie już czas — gwałtownie wstał i dopadł do drzwi, zostawiając osłupiałą Amandę samą w gabinecie.

      Nie mógł sobie pozwolić na słabość, nie w jej towarzystwie. To on jest przyszłym władcą i żadna kobieta mu tego nie odbierze.

      Hale jeszcze chwilę uspokajała przyśpieszony oddech, ale wreszcie odważyła się wstać i także skierowała się do drzwi. Miała już wyjść na korytarz, gdy kilka dokumentów ułożonych na staromodnej komodzie przykuło jej uwagę. Podeszła zaciekawiona do mebla i pochyliła się nad pożółkłymi kartkami, które wyglądały na znacznie starsze od niej.

      — Regulamin przyjęcia nowych członków do stada — przeczytała tytuł u góry strony i uśmiechnęła się rozbawiona.

      Widocznie pracownicy Instytutu byli nie tylko nudnymi bibliotekarzami, ale też miłośnikami wilków. Nie posądziłaby o to pana Hopkinsa, który sam przypominał trochę te dzikie zwierzęta.

      Zakodowała sobie w pamięci, że powinna wypytać o wszystko Ginę, jeśli jutro znajdzie ją w pracy. W końcu natrafiła w archiwum na kilka wywodów naukowych, które odpowiadały temu tematowi, ale nie miała chęci się w nie zagłębiać. Teraz była już pewna, że powinna to zrobić, jeśli chce wpasować się w ten wykształcony tłum.

      Być może wtedy sam Jasper Withell zmieni o niej zdanie, a nawet rzuci nań łaskawszym okiem.

      — Panna Hale? — niespodziewanie w otwartych drzwiach pojawił się Arthur Cullen, który wyglądał na zmęczonego, a zarazem ucieszonego na jej widok. — Dobrze zapamiętałem?

      — Tak — zaskoczona odwróciła wzrok od kartek — coś się stało?

      — Dobrze, że panią znalazłem! Powinna pani pójść ze mną. Natychmiast. Do biblioteki! — wyrzucał z siebie chaotycznie, gestykulując zamaszyście rękami.

      — No dobrze, ale dlaczego? — dopytywała, kiedy w pośpiechu przemierzali korytarze i schody.

      Arthur nie odpowiedział ani się nie zatrzymał.

      Dopiero gdy znaleźli się w bibliotece, zamknął za nimi dokładnie drzwi, przekręcając klucz w zamku dwa razy i odetchnął z ulgą, jakby całe zamieszanie odbiło się nie tylko na jego kondycji, ale i zdrowiu psychicznym.

      — Zapewne trudno było się pani oswoić z myślą, że trafiła tu pani przez przypadek — zagadnął, celowo naprowadzając rozmowę na interesujące go tory.

      Amanda zamyśliła się, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza mężczyzna.

      — Cóż, faktycznie było to nieco dziwne — przyznała z ociąganiem, bo obawiała się, że stoi za tym jakaś nieprawdopodobna historia, której wolałaby nie poznawać.

      — Pomogę pani rozwiać wszelkie wątpliwości — zniżył głos niemal do szeptu — otóż została pani oddana. Tak, dobrze pani zrozumiała. Oddano panią groźnemu przestępcy i lepiej, żeby trzymała się pani od niego z daleka.

      Hale zamrugała, jakby nie dotarły do niej słowa Cullena.

      — Przepraszam bardzo, ale chyba nie do końca rozumiem...

      Właściwie to z paplaniny Arthura nie zrozumiała kompletnie nic i tylko w jednym mogła mu przyznać rację. Przyjęcie jej do pracy w tym miejscu było w rzeczy samej zbyt niesamowite, aby mogła je nazwać przypadkiem lub zwykłym zbiegiem okoliczności.

      — Jasper Withell nie jest jedynie dyrektorem Instytutu, a Christian Hopkins nie jest jedynie jego zastępcą — kontynuował niezrażony Cullen. — Za to pani jest tu jedynie po to, by wypełnić lukę w ich niecnym planie.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz