XXXII

5.1K 261 23
                                    

      Stali w zupełnej ciszy nad brzegiem rzeki, patrząc bez wyrazu na ciało przykryte całunem, spoczywające na drewnianej łodzi uwiązanej jeszcze przy pomoście.

      Trein przytulał mocno rozdygotaną Dagmarę, która swoją nową funkcję w stadzie rozpoczynała niecodziennie: od ceremonii pogrzebu. Nie był to może najlepszy początek, a szatynka trzęsła się i płakała, bo właśnie żegnała ukochaną ciotkę, dawne życie i oprawcę, który jej to wszystko odebrał, ale mimo to całą sobą wierzyła, że koniec tej historii będzie zupełnie inny.

      Na nadgarstku miała zawiązaną czerwoną wstążkę — znak, że nie została jeszcze oznaczona przez swojego partnera, ale złożyła mu obietnicę. Tym samym dawała stadu nadzieję (chociaż jej nie znało i bało się zaakceptować), że dobrowolnie zdecydowała się oddać swoją duszę kochankowi, a ciało odtąd miało służyć wyłącznie radą, opieką i pomocą każdemu członkowi watahy.

      Trein wszedł na pomost, a za nim podążyła Dagmara, trzymając w dłoni płonącą pochodnię. Wilki przystąpiły do brzegu, ale zatrzymały się przed linią wody, nie chcąc naruszać spokojnego nurtu. Nie pochylali głów, nie śpiewali pieśni, nie kłaniali się w stronę zachodzącego słońca, prosząc, by ostatni raz zaszło dla ofiary, co dałoby jej dobrą śmierć wedle ich wierzeń. Po prostu stali, a i to było dla nich nie lada wyzwaniem, po tym, czego dopuścił się przywódca stada.

      — Razem z zachodzącym słońcem, niech zajdzie pamięć o alfie, który zbyt mocno wierzył w nienawiść, by poznać smak miłości — przemówił stanowczo Trein, odbierając od luny pochodnię i rzucając ją na czarny całun.

      Razem z Dantem odepchnęli łódź mocno od pomostu, by nurt poniósł ją gdzieś w dół zbocza, gdzie szczątki zamienią się w popiół, zanim tam dopłynie.

      — Rozumiem wasz niepokój, związany z nowymi opiekunami watahy, ale chciałbym zapewnić, że zrobimy wszystko, byście mogli znów poczuć się kochani i bezpieczni — mówiąc to patrzył, jak płomienie leniwie pożerają drewno, które z każdą chwilą robiło się coraz mniejsze, aż wreszcie zupełnie zniknęło mu z oczu.

      Dagmara nie odzywała się, ale cały czas trzymała blisko przeznaczonego, by ten czuł, że jest obok i wspiera go całym sercem. Było to też ważne ze względu na wyjątkową sytuację. Przy takich wydarzeniach zawsze przewodnicy byli obserwowani przez członków watahy i musieli udowodnić, że to co mówili, nie było kłamstwem.

      Dziewczyna nie była pewna, czy dokonała właściwego wyboru, a Trein zasłużył na to, by dać mu szansę... ale czuła, że ciotka by tego chciała i byłaby z niej dumna. Mogła uciec do Szkocji, tkwić w zamku i czarować wampirzych arystokratów, z nadzieją, że któryś spojrzy na nią przychylnie, ale głęboko w jej sercu tliło się przekonanie, że postąpiła słusznie. Stado wycierpiało już wystarczająco, a ona mogła sprawić, że znów zaistnieje na tle innych i wyłoni się niczym feniks z popiołów.

      Poza tym podczas krótkiego pobytu zdążyła poznać kilkoro zmiennych, przyjrzeć się ich codzienności, dzieciom, partnerom, a nawet skromnym domostwom. Co prawda tworzyli silne i zgrane rodziny, ale poza tym brakowało im kogoś, kto zadba o rozwój watahy i uczyni z niej wartą ludzi, którzy spędzili w niej całe swoje życie.

      Ona zamierzała to zmienić. Pragnęła odwrócić to, co zrobił ze stadem Jasper. Dla niego wszystko było proste, wystarczyło jedynie, że wilki istniały dla watahy i spełniały każdy rozkaz alfy bez szemrania, choćby narażał na szwank ich życie, a co gorza życie ich bliskich.

      Luna była gotowa zrobić wszystko, by to wataha istniała dla wilków, a one mogły znaleźć w niej schronienie, rodzinę, ciepło i spokój ducha. Nie była w tym osamotniona, bo przeznaczony wspierał ją równie mocno i tak jak ona, pragnął dobrych zmian.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz