XXVII

4.7K 240 56
                                    

      Było samo południe, kiedy zorientowali się, że Amanda Hale postanowiła sprzeciwić się woli swego Pana i zniknąć.

      — Nie rozumiem, jak mogłeś pozwolić uciec tej pieprzonej suce! — Withell już dawno stracił panowanie nad sobą i teraz dociskał do ściany brata, który powoli tracił dech w piersi. — Kazałem ci obstawić granice, więc dlaczego mnie nie posłuchałeś?!

      Trein, siny na twarzy, próbował coś powiedzieć na swoją obronę, ale wściekły alfa za każdym razem mu to udaremniał.

      — Jakim cudem uciekła, skoro granice były obstawione? — udało mu się w końcu wydusić, kiedy Jasper nieco poluzował chwyt. — Delty nikogo nie widziały, a przecież nie mogła rozpłynąć się w powietrzu!

      — Nie obchodzi mnie to — wycedził Withell, odrzucając go na bok. — Masz ją, kurwa, znaleźć albo cię zabiję.

      Chłopak z niedowierzaniem wpatrywał się w swojego przywódcę, którego oczy zupełnie pochłonęła głęboka i nieprzenikniona czerń. Wiedział, że teraz nie zawahałby się przed niczym. Nawet przed wymordowaniem całego stada, jeśli to miałoby sprowadzić Hale z powrotem. Jak bardzo wilkołak by się nie zapierał, prawda była taka, że już dawno poddał się działaniu więzi i był gotów na wszystko, byleby partnerka znalazła się znów obok niego.

      — Ten pieprzony wampir twierdzi, że nie ma u niego dziewczyny — warczał w gniewie. — Wyślesz tam najlepszych tropicieli i niech to dokładnie sprawdzą! Jeśli mnie okłamał, spalę cały jego pałac... a w nim jego pieprzoną rodzinę.

      — Może powinniśmy przesłuchać tę jej przyjaciółeczkę? Przed ucieczką, chwilę ze sobą rozmawiały — podsunął Trein, na co alfa niechętnie przystał, bo miał ogromne wątpliwości, by dziewczyna była do czegokolwiek przydatna.

      Amanda nie byłaby na tyle głupia, żeby zdradzać swoje plany bliskim, których przecież chciała uchronić przed śmiercią. 

      I chociaż Withell z wielką radością pozbyłby się raz na zawsze szatynki i swojej siostry za jednym razem, nie mógł zacząć wymierzać sprawiedliwości wolną ręką, bo Vanessa była prawowitą „dziedziczką” wyższego stanowiska i wataha mogłaby się przeciwko niemu zbuntować.

      Gdyby dokonał siostrobójstwa, wilki wykorzystałyby sytuację i odseparowałyby go od siebie, pozwalając przejąć władzę Treinowi, a na to nie mógł pozwolić.

      — Przyprowadź ją do mnie — warknął i zostawił brata w spokoju, zaszywając się za drzwiami do prywatnego biura.

      Opanowała go tak silna furia, że gdyby mógł, to zionąłby ogniem.

      Wszędzie widział jej twarz i wpatrujące się w niego z nienawiścią szaroniebieskie oczy. Nawet gdy zamykał powieki, ten obraz go nie opuszczał. Czuł się, jakby Hale prześladowała go z zemsty, że zmusił ją do wypełnienia przeznaczenia. Gdyby mógł je zmienić, nigdy by do tego nie doszło, ale nie miał wpływu na to, co zdecydowali bogowie.

      Usiadł za biurkiem, opierając dłonie o ciemny blat i cierpliwie czekał, aż Dagmara zjawi się i rozświetli jego mroczną drogę odpowiedziami, których potrzebował w tej chwili bardziej niż powietrza.

      — Nic nie wiem! Puść mnie ty kundlu! — usłyszał krzyki szatynki, zanim ta w ogóle przekroczyła próg gabinetu.

      — Uspokój się! — zirytował się Trein, szamocząc z upartą szatynką, która na oślep próbowała go uderzyć.

      Razem pojawili się w środku, choć wilkołak wszedł z godnością królewicza, a dziewczyna została tam mało delikatnie wepchnięta.

      — Gdzie jest Amanda Hale? — zapytał ze stoickim spokojem Withell, zupełnie nie przypominając siebie sprzed chwili. — Rozmawiałaś z nią ostatnia, więc musisz coś wiedzieć.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz