XXI

5.5K 285 41
                                    

      Przechadzała się wąskimi alejkami, pogrążona we własnych myślach, więc nawet nie usłyszała, że ktoś stanął tuż za jej plecami.

      — Przykro mi, jeśli poczułaś się niezręcznie w towarzystwie pani Keyligh — łagodny głos króla sprawiłał, że nie panowała nad swoim sercem, które topiło się od jego troski i czułości.

      — Nic się nie stało — zapewniła, chociaż w głowie miała mętlik. — Wszyscy zostaliśmy wplątani w coś, co zdecydowanie nas przerasta.

      Zatrzymała się przy ukrytej za krzakiem róż ławce i przysiadła, zmęczona wydarzeniami, które zawładnęły jej życiem. Chciała się ukryć przed wszystkimi, a być może najbardziej przed Colinem, któremu z każdym dniem ufała coraz bardziej.

      — Nie wiem, dlaczego tak jest, ale mam przeczucie, że to nie pierwsze nasze spotkanie — spojrzała mu w oczy, od których szarości nie mógł się oderwać. — Wiem, że może nie powinnam ci tego mówić, ale gdy zostałam porwana przez Jaspera, przez cały czas miałam wrażenie, że ktoś nade mną czuwa.

      Deveth przyglądał się jej z miłością, którą dotychczas ukrywał głęboko pod płaszczykiem neutralnego zainteresowania króla. Nie chciał, żeby się wystraszyła i poczuła, że pragnie ją do czegoś zmusić. Nie był taki jak Withell i nie zamierzał odbierać jej wolnej woli. Chciał, żeby dziewczyna sama zdecydowała o swoich uczuciach i podjęła zgodną z nimi decyzję.

      — Wiem, że może nie powinienem ci tego mówić — powtórzył po niej, a ona uśmiechnęła się rozbawiona — ale znam cię o wiele dłużej, niż myślisz.

      Nie wydawała się rozgniewana, wręcz przeciwnie, poczuła się tak, jakby kamień spadł jej z serca.

      — Więc jednak sobie tego nie wymyśliłam — wyszeptała — to naprawdę byłeś ty.

      Colin przytaknął, przysiadając obok brunetki. W jej oczach dostrzegł łzy, ale wiedział, że to od zbyt wielu skumulowanych w niej emocji. Chciał, żeby wypłakała się w jego ramię, tak jak to bywało w romansach pochłanianych namiętnie przez jego matkę, ale czuł, że nie nadeszła jeszcze odpowiednia pora.

      — Byłem z tobą podczas przemiany, a także w lesie, kiedy Trein zostawił cię zupełnie samą, będąc pewnym, że ujawnisz swoje wrodzone zdolności — westchnął strapiony, dając się skusić i dotykając jej błyszczących w słońcu włosów.

      Trwało to zaledwie chwilę, ale oboje poczuli, że chcieliby, aby trwało znacznie dłużej.

      — Do dziś nie mam pojęcia, o co mu właściwie chodziło — poczucie niezręczności Amanda zakryła subtelnym uśmiechem. — Może ty wiesz, co miał w głowie?

      Zamyśliła się, jakby dopiero teraz zauważyła, że nie wszystkie elementy układanki do siebie pasują.

      — Zaraz, przecież Trein to brat Jaspera — przypomniała sobie. — Dlaczego więc Vanessa o nim nie wspomniała?

      Król popatrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

      — Ta historia ma wiele odnóg, ale pani Keyligh powiedziała prawdę — zapewnił ją. — Nie znam dokładnie historii Treina, ale z tego co wiem, nie jest synem Gregorego Keyligh, czyli ojca Davida, Vanessy i Jaspera.

      — Och, więc z Withellem łączy go matka — zrozumiała. — To tłumaczyłoby jego zgorzkniałość i samolubne podejście do władzy. Był po prostu zazdrosny.

      Poprawiła włosy i wstała, chcąc zostawić tę rozmowę na później. Zależało jej, aby Dagmara była przy niej obecna. To ona powinna pierwsza usłyszeć nowości, którymi raczył ją zatroskany władca.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz