VI

9.1K 417 37
                                    

      Popijała gorącą herbatę próbując dojść do siebie po rewelacjach, które przekazał jej dr Cullen.

      Wciąż uważała, że to niemożliwe, a wszystkie irracjonalne wydarzenia można jakoś logicznie wyjaśnić. Nigdy nie podejrzewałaby nawet, że wilkołaki mogły istnieć naprawdę. Było to dla niej marzenie i baśń zasłyszana w czasach dzieciństwa od starszych koleżanek, zaczytanych we wszelkie opowiadania, które miały cokolwiek wspólnego z wilkami. Było jednak coś, co nie dawało jej spokoju i wciąż powracało, chociaż intensywnie pragnęła zapomnieć.

      Mate. To jedno słowo sprawiało, że nie mogła zasnąć.

      Doskonale wiedziała, co to znaczy. Słyszała je już wcześniej i całe życie pragnęła, by to niesamowite mate spotkało także i ją. Tylko czy miała pojęcie, o co tak właściwie prosiła?

      — Co ty? Zakochana czy jak? — Dagmara położyła na stole talerz z ciasteczkami, które zaledwie chwilę temu wyciągnęła z piekarnika.

      Amanda kochała ją jak siostrę i znała od czasów szkoły średniej, ale wahała się, czy powinna podzielić się z przyjaciółką tym, co leżało jej na sercu.

      — Niezupełnie — wydusiła w końcu — jestem po pierwszym dniu w nowej pracy i sama jeszcze nie wiem, co powinnam o tym wszystkim myśleć.

      — Aż tak źle? — współlokatorka przysiadła obok na krześle i wzięła do ręki jedno parujące ciasteczko.

      — Nie chodzi o to, że jest źle — zaczęła tłumaczyć Amanda, ale zbyt późno zdała sobie sprawę, że tylko się pogrąża.

      — Stary i brzydki szef, który jest na ciebie napalony? — podsuwała tymczasem Dagmara, uśmiechając się przy tym rozbawiona z własnego kiepskiego żartu.

      Wręcz przeciwnie — pomyślała Hale, ale w życiu nie przyznałaby się do tego na głos.

      To, że Jasper Withell podobał się kobietom, było jasne jak słońce, a ona nie była wyjątkiem. Nie zmieniało to jednak faktu, że facet przerażał ją i w życiu dobrowolnie nie poszłaby z nim na randkę, nie mówiąc już o jakichś bardziej śmiałych krokach.

      — Pan Hopkins jest wymagającym przełożonym, ale to starszy człowiek i trzeba być dla niego wyrozumiałym — mruknęła, pragnąc zachować prawdę o istnieniu Jaspera dla siebie.

      Im mniej wie czarnowłosa, tym lepiej dla niej. 

      — Próbujesz przekonać mnie czy siebie? — ironiczna strona koleżanki została uruchomiona i ta nie zamierzała odpuścić, dopóki nie pozna wszelkich szczegółów związanych ze złym samopoczuciem Amandy.

      — Wiesz... — zaczęła, ale w tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi.

      Obie dziewczyny spojrzały na siebie zdziwione, zupełnie nie przypominając sobie, żeby kogokolwiek zapraszały. Raczej należały do osób, które swoje skromne mieszkanie traktowały jak małe królestwo i nikt nie przekraczał progu tego miejsca, jeśli zupełnie bez taktu i wstydu się do niego nie wprosił (a i takie sytuacje się zdarzały).

      — Otworzę — zaproponowała   Dagmara i nieśpiesznie podążyła do mikroskopijnego korytarza.

      W drzwiach nie było wizjonera, więc dziewczyna chcąc nie chcąc, musiała je uchylić, co też niechętnie uczyniła. Chwilę później ciszę leniwego popołudnia przerwał zduszony okrzyk, a Dagmara osunęła się na ziemię niczym worek kartofli.

      — Dag?! — zaniepokojona Hale czym prędzej wybiegła z kuchni, ale zaraz sama przekonała się na własnej skórze, że wizjoner to bardzo przydatna rzecz i już dawno powinny się zastanowić nad uzupełnieniem jego braku.




●●●



      Obudził ją tępy ból głowy i zawroty z nim związane, a przynajmniej tak ośmielała się myśleć.

      Leżała na łóżku, co łatwo przyszło jej stwierdzić, przyglądając się najbliższemu otoczeniu spod półprzymkniętych powiek, a dookoła panował półmrok, rozświetlony jedynie nocnymi światłami miasta.

      Jedyny problem, który dostrzegała w tym całym zamieszaniu to fakt, że to nie było jej łóżko, a po jej przyjaciółce zaginął wszelki ślad.

      — To chyba jakiś żart — szepnęła sennie, próbując podnieść się na łokciu, ale zawroty nasiliły się, więc szybko powróciła do poprzedniej pozycji. 

      Pokój był dość obszerny, co napawało dziewczynę strachem.

      Wolałaby leżeć w ciasnej komórce pod schodami i myśleć, że Harry Potter przeżywał to samo, co ona, zanim opuścił nielubiany dom i odkrył magię Hogwartu. Dawałoby to jakąś nadzieję na lepsze jutro albo chociaż pozwalało żyć w świecie ukochanego bohatera.

      Natomiast luksusowe pomieszczenia kojarzyły jej się raczej z psychicznymi zboczeńcami, którzy porywali przypadkowe kobiety z ulicy i przetrzymywali je u siebie, traktując jak erotyczne zabawki. Historia ta zawsze kończyła się tak samo — gdy zabawka znudziła się właścicielowi lub nie nadawała do dalszego użytku, ostatecznie kończyła swój żywot w lesie bardzo głęboko pod ziemią, ewentualnie w lodowatych głębinach przypadkowego jeziora.

      Obie wersje były równie przerażające.

      Spróbowała jeszcze raz wstać i tym razem się udało, chociaż z niemałym trudem. Usiadła na łóżku i była pewna, że na więcej się już nie zdobędzie. Nie mogła uwierzyć, że chloroform wyrządził takie spustoszenie w jej organizmie.

      Dotknęła dłonią ramienia, czując tam niepokojące pieczenie i dopiero po chwili zorientowała się, że nie miała tam nigdy żadnej blizny, a teraz wyraźnie czuje zgrubienia. Jeszcze raz przejechała palcami po nietypowym odkryciu, tym razem nieco w dół.

      — Ugryzienie — szepnęła, rozpoznając charakterystyczny ślad. — Cullen jednak nie kłamał, a miałam go za wariata. 

      Rzeczywiście doktor nie kłamał, ale nie wiedział nawet połowy tego, co profesor Hopkins.

      Bowiem Christian na miejscu kolegi z pracy ostrzegłby dziewczynę o skutkach ugryzienia, ale też trudno było mieć do Arthura pretensje, że tego nie zrobił. Po prostu nie miał zielonego pojęcia o tym, że ugryziony człowiek zazwyczaj w ciągu doby umierał, chyba że poddał się woli swojego nowego pana.

     A nowym panem Amandy Hale był Jasper Withell.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz