IX

7.5K 371 37
                                    

      Po raz pierwszy pozwolono Amandzie opuścić pokój kilka dni po wizycie Jaspera, która rozjaśniła parę niedopowiedzeń dotyczących stanu jej zdrowia.

      — Ostrożnie, luno — Trein posłał dziewczynie rozbawione spojrzenie, gdy ta pokonywała kolejne schodki, kurczowo trzymając się poręczy.

      Osobiście nie cierpiała młodszego z braci Withell, ale nie mogła nic poradzić na jego irytującą obecność w domu.

      — Nie sądziłem, że tak szybko rozwiążesz zagadkę nadmiernego osłabienia — zagadnął złośliwie, udając, że podtrzymuje ją, żeby nie spadła. — Wymyślę coś innego, nie martw się.

      Warknęła w odpowiedzi, gwałtownie odpychając jego rękę.

      — O co ci chodzi? — zatrzymała się w połowie schodów, obrzucając go lodowatym spojrzeniem. — Jeśli masz jakiś problem, to uświadom sobie wreszcie, że nie pchałam się do tego waszego schroniska.

      — Krzycz głośniej, bo może jeszcze ktoś nie usłyszał — mruknął, ponownie próbując ją objąć, ale uskoczyła w bok.

      — Mam to gdzieś, kto mnie słyszy, a kto nie — burknęła niegrzecznie. — Więzicie mnie tu, jakbym była rzeczą, a nie człowiekiem. Jesteście żałosną imitacją psów, a nie legendarnymi stworzeniami obdarzonymi sercem.

      — Hamuj się, lala, bo serio Jasper się wkurzy — Treinowi  udało się w końcu złapać Hale za ramię i zaciągnąć ją siłą na dół do salonu. — Siadaj i delektuj się czymś więcej, niż ciszą w swoim pokoju.

      Amanda spojrzała na niego spod byka, ale posłusznie zajęła miejsce na szerokiej kanapie i z wyczekiwaniem wpatrywała się w telewizor, przy którym zawzięcie majstrował chłopak.
   
      Miała nadzieję, że chociaż działa i będzie mogła spędzać czas, obserwując życie sztucznych rodzin na sztucznym ekranie.

      Wyimaginowana rzeczywistość to było coś, czego teraz potrzebowała. Z Dagmarą często płakały i zaśmiewały się do łez przy tandetnych tureckich romansach.

      — Zaraz! — krzyknęła, gwałtownie podrywając się do góry. — Co zrobiliście z Dagmarą?

      Trein przestał udawać, że usiłuje naprawić czarny ekran, który dla niego stanowił jedynie dekorację i przyjrzał się z uwagą rozjuszonej brunetce. Nie była taka zła, a na swój sposób nawet go pociągała.

      — O kim ty w ogóle mówisz? — starał się zabrzmieć obojętnie, ale ironiczny uśmiech musiał go zdemaskować.

      — Dobrze wiesz, o kim — warknęła w odpowiedzi — bo byłeś tam wtedy, kłamco.

      — Brzydko tak rzucać oskarżeniami na prawo i lewo, nie sądzisz? — w kilka sekund pokonał dzielącą ich odległość i złapał twarz dziewczyny w dłonie, przyciągając ją bliżej siebie. — Przeprosisz, czy mam zastosować środki przymusu bezpośredniego?

      — Wal się, kretynie — syknęła, próbując zwiększyć dystans między nimi.

      Trein nie miał zamiaru jej na to pozwolić, bo w przeciwieństwie do Hale bawił się świetnie. 

      W ferworze zdarzeń nie zauważyli, że ktoś od dłuższego czasu uważnie im się przygląda.

      — Można wiedzieć, co wy dwoje właściwie robicie? — zabrzmiał jak zawsze, czyli tak stoicko, że definicja spokoju była zbyt wąska, by to opisać.

      — Jasper, jak miło cię widzieć — zaczął młodszy Withell, chociaż w nosie miał to, że starszy brat jest właśnie świadkiem napastowania swojej bratniej duszy. — Wpadłeś, bo chciałeś czy bo musiałeś?

      Amanda wykorzystała chwilę nieuwagi Treina i wyswobodziła się z jego uścisku, odchodząc na bok.

      Miała dosyć tego teatrzyku dla upośledzonych i przy pierwszej lepszej okazji planowała zgarnąć przyjaciółkę, wsadzić ją do kradzionego jeepa i wyjechać gdzieś, gdzie nigdy ich nie znajdą.

      O ile takie miejsce w ogóle istniało na mapie.

      — Zadałem pytanie, Hale i oczekuję na nie konkretnej odpowiedzi — zwrócił się bezpośrednio do niej, na co zacisnęła zęby.

      — Twój brat zaoferował się mną zaopiekować podczas spaceru — warknęła, krzyżując ramiona na piersi. — Trudno było mu odmówić.

      — To dlaczego nie jesteście na spacerze? — Jasper uniósł lekko brwi, dając jej do zrozumienia, że nie jest ukontentowany tą odpowiedzią.

      Wywróciła oczami wyraźnie poirytowana.

      — Gdzie jest Dagmara? — powtórzyła pytanie, tym razem skupiając swoją uwagę na przeznaczonym. — Powiedz mi.

      — W piwnicy — westchnął, opierając się plecami o ścianę. — Czeka na wybawienie, które nie nadchodzi.

      — Dlaczego nie zostawiłeś jej w spokoju? — Amanda znała odpowiedź, ale chciała usłyszeć to z jego ust.

      — Niby jak sobie to wyobrażałaś? — prychnął. — Nie mogłem usunąć jej wspomnień, więc musiałem zabrać ją razem z nami. Zdecydowanie lepiej radzi sobie na dole, niż radziła sobie na górze.

      — Masz ją wypuścić — zwróciła się do niego rozkazującym tonem, na co zrobił zdziwioną minę, a Trein zaśmiał się kpiąco.

      — Zrobię, co uznam za słuszne — westchnął, piorunując brata nienawistnym wzrokiem. — Mam nadzieję, że nie planujesz jej zabić.

      Amanda wzruszyła ramionami, siadając z powrotem na kanapie.

      Miała gdzieś, co planuje lub czego nie planuje Trein Withell. Właściwie wszystko obchodziło ją w niewielkim stopniu, bo sama zaczęła szykować w głowie plan ucieczki. Liczyła na szybkie rozwiązanie całej sprawy i życie z daleka od tego koszmaru.

      — Pilnuj jej — starszy alfa ostatni raz zawiesił wzrok na partnerce, po czym ostentacyjnie opuścił salon.

      — To co, lala? Oglądamy jakieś porno? — zażartował śmiało Trein, za co dostał poduszką w głowę.

      Miał szczęście, że tylko tym, bo Hale chętnie sięgała już po wazon, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła.

      — Z tobą to byłoby raczej nieudany seans — mruknęła ponuro. — Włącz coś normalnego albo wracam na górę.

      I próbuję uciec — dodała w myślach.

      — Dobra, niech ci będzie — zrezygnowany zaczął szperać w komodzie, na której ustawiony był sprzęt. — Chyba że serio wolisz wyjść na spacer.

      — Jak to? Na zewnątrz? — w sumie nie był to taki zły pomysł.

      Tam mogła spokojnie pomyśleć.

      — Tak, wyprowadzę cię do lasu — jego oczy błysnęły niebezpiecznie. — Słyszałem, że ponoć masz silną więź z naturą. Sprawdzimy to.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz