VIII

8.1K 394 47
                                    

      Zaczęło się całkiem niewinnie.

      Jasper promieniował dumą, prezentując członkom watahy swoją drugą połówkę.

      Gina z niesmakiem obserwowała całe zamieszanie i modliła się, by nowa luna przetrwała jak najdłużej.

      Hopkins ocierał pot z czoła, wyraźnie przeklinając ten dzień.

      Dagmara siedziała skuta gdzieś w piwnicy, wypłakując oczy i zastanawiając się, czy jeszcze kiedyś zobaczy bliskich.

      Amanda natomiast próbowała wyjść z roli, którą jej przypisano, chociaż nie mogła oprzeć się nadnaturalnemu wpływowi Jaspera. Ten, co rusz zaglądał do jej głowy, tym samym wywołując potworne migreny, z którymi nie potrafiła sobie radzić.

      Większość czasu spędzała więc w łóżku, wpatrzona w sufit i nafaszerowana lekami przeciwbólowymi, które tak naprawdę nie były do niczego potrzebne. Wystarczyłby jeden pocałunek Withella w skroń, a cały ból ulotniłby się w mgnieniu oka.

      Nie wiedziała, czy nie chciał, czy po prostu było mu to kompletnie obojętne, ale i tak postanowiła, że więcej o nic go nie poprosi. Jedna chwila słabości wystarczyła, by pozostał w niej niesmak na całe życie. 

      — Luno, przyniosłam leki — do sypialni weszła starsza kobieta, z ociąganiem kładąc tacę na szafce nocnej.

      Amanda nie musiała nawet na nią patrzeć, by wiedzieć, że przyniosła nie tylko leki, które miały jej pomóc.

      — Dziękuję, możesz odejść — wyszeptała słabo, pragnąc, by omega zniknęła jak najszybciej za drzwiami.

      Zauważyła jak Withell traktował swoich podwładnych, którzy ośmielali się naginać stworzone przez niego zasady. Zatrzymywanie się przy niej dłużej, niż to konieczne, było jedną z nich.

      Poprzednia opiekunka, która przynosiła jej tabletki, próbowała zrobić wszystko, by Amanda tylko ich nie brała. Dziewczyna więcej nie zobaczyła młodej wilczycy. Bała się pomyśleć, co alfa mógł jej zrobić. Przypuszczała, że może już nie żyć. Jasper chętnie wykorzystywał innych jako worki treningowe — szczególnie jeśli chodziło o trening okrucieństwa. Ten miał opanowany do perfekcji, a mimo to nadal chętnie ćwiczył.

      Staruszka uśmiechnęła się blado, zmierzając z powrotem do drzwi. Obróciła się tylko raz, by posłać Hale spojrzenie pełne szczerego współczucia. Potem zniknęła, zacierając za sobą wszystkie możliwe ślady słabości.

      Amanda cierpliwie czekała, by po chwili usłyszeć charakterystyczne kroki, które sprawiły, że zadrżała. Nie cierpiała tych spotkań. Zawsze przychodził, gdy dostawała swoją dzienną dawkę. Nie wiedziała, po co i nie chciała wiedzieć. Niezupełnie była świadoma, co się z nią działo po zażyciu tych leków. Zazwyczaj dostawała zawrotów głowy i zapadała w sen, by po kilku godzinach wybudzić się z kompletną pustką w pamięci.

      — Dzień dobry, ukochana — rzucił lekkim tonem, jakby usiłował przekonać sam siebie, że ten dzień będzie naprawdę w miarę udany.

      Nie odpowiedziała. Nie miała w zwyczaju tego robić. Zmuszała się do konwersacji jedynie wtedy, gdy na początku wymieniał jej imię lub nazwisko. W ten sposób narzucał swojej partnerce konkretne zachowanie i nie mogła się od niego uchylić.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz