XXVI

4.7K 245 40
                                    

      Paliło się tylko kilka ulicznych latarni, kiedy Amanda w pośpiechu wysiadła z jeepa Giny i wbiegła do kamienicy, na oślep przetrzepując kieszenie w poszukiwaniu klucza od mieszkania.

      Bez niemałego trudu trafiła do zamka i bezszelestnie weszła do środka, nie zapalając żadnego światła, ale wspomagając się mierną latarką w wysłużonym telefonie komórkowym.

      Na stole w kuchni leżały jeszcze pamiętne ciasteczka Dagmary, zasuszone z pewnością na kamień, ale Hale szkoda było je wyrzucić. Stanowiły symbol porzucenia dawnego życia wbrew własnej woli.

      — Gdzie była torba... — szeptała gorączkowo, przypominając sobie wreszcie, że trzymała ją w szafie w korytarzu.

      Miała jedynie godzinę do odlotu, a Gina dała jej maksymalnie kwadrans, wciskając się w jedną z bocznych uliczek, aby przypadkiem nie natknąć się na Withella, którego mogłyby przynieść aż pod dawny dom przeznaczonej.

      — Bluza, koszulki, spodnie, bielizna i kosmetyczka z łazienki — powtarzała pod nosem, od razu pakując wymieniane przedmioty do walizki.

     Wzięła jeszcze laptopa, ładowarkę i baterie, których przeznaczenia nie znała, ale leżały w tej samej szufladzie. Miała przy sobie portfel i wszystkie dokumenty, które dostarczyli jej pomocnicy alfy zaraz po uprowadzeniu, więc upewniwszy się, że na pewno o niczym nie zapomniała, wyłączyła latarkę i wróciła po omacku do korytarza.

      — Starczy — wyszła na chłodny korytarz, zarzucając na ramiona w biegu chwyconą kurtkę i okręcając bordowy szalik wokół szczupłej szyi.

      Zamknęła dokładnie mieszkanie, pokonując w zawrotnym tempie strome schody i ładując się do samochodu Giny.

      — Nawet szybko ci poszło — pochwaliła ją wilczyca. — Masz jeszcze czterdzieści minut.

      — Odetchnę z ulgą dopiero w samolocie — brunetka przymknęła oczy, opierając głowę o zagłówek. — Pożyczysz koc?

      — Bierz śmiało — zachęciła ją z uśmiechem. — Tobie bardziej się przyda.

      Lotnisko nie było szczególnie daleko od domu Amandy, stąd podróż trwała zaledwie chwilę. Wilczyca zaparkowała na bezpłatnym parkingu między innymi samochodami i obie wpakowały się do oszklonego nowoczesnego budynku.

      — Odprowadzę cię — dziewczyna nie zamierzała odmawiać towarzystwa, tym bardziej że coraz bardziej się trzęsła i nie było to spowodowane niską temperaturą na zewnątrz. — Masz bilet?

      — Kupiłam przez internet, tak jak radziłaś — Hale zatrzymała się przy odprawie, ściskając na pożegnanie Verber. — Bardzo ci dziękuję, za wszystko, co dla mnie zrobiłaś.

      Gina pomachała swojej lunie, nie dowierzając, że po tylu latach wyczekiwania tej jedynej podłego alfy, tak po prostu pomogła jej uciec.

      — Życie pisze różne scenariusze... — szepnęła, pozwalając wsiąść przyjaciółce do ostatniego samolotu, lecącego dziś do Londynu.

      Nawet jeśli Withell wyruszy w pościg, będzie musiał poczekać z tym jeszcze kilkanaście godzin.

     Pomyślała, patrząc przez przeszklone ściany, jak samolot wzbija się w górę, a potem robi coraz mniejszy, niknąc za chmurami przed jej strapionym spojrzeniem.

      — Powodzenia, Hale — westchnęła, wracając do samochodu, gdzie zamierzała zapomnieć o całym wydarzeniu.

      Prędzej czy później Withell zorientuje się, że maczała w tym palce i zważywszy na to, jak traktował lunę, nie okaże kobiecie litości.

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz