X

7.3K 361 42
                                    

      — Gdzie mnie ciągniesz? — sarknęła, gdy po raz kolejny upadła na wąską ścieżkę, uderzając kolanami o twarde podłoże.

      — Sama chciałaś iść na spacer, to teraz nie marudź — Trein łaskawie podał jej dłoń, której i tak nie ujęła.

      — Nie sądziłam, że wyprowadzisz mnie do mrocznego lasu, gdzie jedynym dźwiękiem o tej godzinie jest pohukiwanie sów — otrzepała niedbale spodnie z pozostałości ziemi i liści, próbując namierzyć wilka gdzieś pośród ciemności.

      — Podsłuchałem, że jesteś magiczna i zamierzam to sprawdzić — trwał przy swoim. — Zresztą nic ci się jeszcze nie stało, a już jęczysz. Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale rób to, chociaż w sypialni. Najlepiej razem ze mną.

      Amanda z chęcią trzepnęłaby go w ten pusty sagan, ale nadal nie widziała nic, poza czubkiem swojego nosa. Miała wrażenie, że im dalej idą, tym ciemniej się robi. Nie czuła się z tym jakoś szczególnie niekomfortowo.

      Właściwie to wolała nawet towarzystwo leśnych zwierząt w ciemności niż dom pełen wilkołaków. Z chęcią zostałaby tutaj, ale nie mogła przecież opuścić Dagmary.

      — Daruj sobie, dobrze? — prychnęła, usiłując iść przed siebie i nie wpadać co chwilę na upiornie ostre krzaki. — Nie chce mi się tego słuchać.

      — Zaczynam się zastanawiać nad sensem twojego istnienia, kiedy tak patrzę, jak bez powodzenia próbujesz mnie znaleźć — rzucił ironicznie, łapiąc ją za nadgarstek, na co cicho krzyknęła. — Nie panikuj, lala. Jestem cały czas obok.

      — Właśnie dlatego panikuję! — wytknęła mu, wyrywając rękę z jego uścisku. — I nie dotykaj mnie z łaski swojej.

      Głośne westchnięcie Treina zbudziło kilka nocnych ptaków, które niezadowolone poderwały się do lotu z pobliskiej gałęzi. Amandę tak przeraził ten dźwięk, że zamiast złapać pomocne ramię Withella, potknęła się o wystający korzeń i po raz kolejny runęła jak długa na ziemię.

      — Mogłaś zachować godność i przyjąć moją pomoc — mruknął, podciągając dziewczynę do góry, mimo jej głośnych protestów. — Chyba że to była zachęta do bliższego kontaktu fizycznego.

      Uśmiechnął się w ten sposób, którego nie cierpiała najbardziej ze wszystkich jego cynicznych uśmieszków.

      — Po co mnie tu przywlokłeś? — z ociąganiem ruszyła za wilkołakiem, który niezrażony narzekaniami towarzyszki kontynuował wędrówkę, nie przejmując się zupełnie cichym stukaniem o liście, które zapowiadało nieunikniony deszcz.

      — Jesteś jeszcze gorszy od swojego sadystycznego brata — zauważyła, ale nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia.

      Już to gdzieś kiedyś słyszał.

      — Ciesz się, że nie jesteś jeszcze w ciąży — zażartował, z zadowoleniem zauważając, że są już blisko celu. — Gdyby to zależało ode mnie, to już byś była.

      — Gdyby to zależało ode mnie, to nie miałbyś czym robić dzieci, bo już dawno bym ci to urwała — warknęła, zatrzymując się gwałtownie za plecami chłopaka. — Co znowu?

LunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz