Baby dont cut cz.II

206 5 0
                                    

Craig

Zabrali go do szpitala a nam kazali wracać do klas jakby nic się nie stało. To prawda bójki nie były rzadkością u nas w szkole ale Kenny praktycznie umierał. Nie mogłem nawet próbować napisać do niego, nie posiadał telefonu. Na pierwszej lekcji po tym zdarzeniu była ta sama gatka o zachowaniu co zawsze, tylko tutaj kompletnie nie pasowała. W końcu nie wytrzymałem i wstałem.

- Co pan pierdoli? - Garison spojrzał na mnie.

- Craig proszę usiądź, m'key? - to była cała odpowiedz, tylko tyle.

- Nie mam zamiaru słuchać kolejny raz tego samego! Zwłaszcza że tym razem kompletnie nie pasuje to do sytuacji. - nauczyciel ewidentnie chciał mnie zganić jednak nie przerywałem. - To nie Kenny postanowił rozwiązać to siłą, został do tego zmuszony. Chciał mi pomóc, tak jak ja jemu. Gdybym ja nie odwrócił uwagi tego chuja zabił by go! Chyba zamiast prawić sobie morały powinniśmy go złapać.

- Rozumiem twoją złość - Garrison znów chciał mnie zgasić. Nie miałem zamiaru słuchać. Chwyciłem torbę i skierowałem się do drzwi.

- Nie rozumie pan. - rzuciłem przez ramię trzaskając drzwiami. Cel był dość prosty, szpital. Oczywiście nauczyciele próbowali mnie zatrzymać pod groźbą wydalenia ze szkoły, wiedziałem że jedne wagary nie mogą do tego doprowadzić a jeśli nawet, nie interesowało mnie to. Na miejscu byłem już po niecałych dziesięciu minutach jednak nie mogłem przekroczyć progu. Bałem się, mogłem usłyszeć że umarł, że już nigdy nie powróci.

- Czekasz na kogoś? - zagadał mnie jakiś pielęgniarz. Spojrzałem na niego, jego twarz złagodniała, zgasił papierosa o mur i podszedł do mnie. - Boisz się wejść? - zacisnąłem zęby, moje zachowanie było idiotyczne ale nie potrafiłem się przekonać. - W tym miejscu nie należy czekać. - wiedziałem o tym mimo to czułem się jakby przede mną była ściana. - Do kogo idziesz? - spytał zrezygnowany widząc że nic tak nie zdziała. Przymknąłem oczy, ten człowiek mnie denerwował. Nie przyszedłem po to aby się zatrzymać, a on w tym pomagał.

- Daj mi spokój. - warknąłem i spróbowałem zrobić krok do przodu, moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Widziałem że mężczyzna chce znów coś powiedzieć ale posłałem mu tylko groźne spojrzenie.

- Rób co chcesz młody. - wzruszył ramionami i wszedł do środka, tak po prostu. Zobaczyłem hol, całkiem mi już znany jednak całkiem inny niż zazwyczaj. Wziąłem głęboki wdech.

- Rusz się. - powiedziałem do siebie cicho. Tym razem udało mi się postawić krok do przodu. Nadal czułem opór ciała ale skupiłem całą swoją wolę aby wejść do tego cholernego budynku. Sztywno ale udało mi się stanąć w holu gdzie wcześniejsze zahamowanie puściło. Szybko podszedłem do kobiety na recepcji, kojarzyłem ją, była przy wypisywaniu mnie gdy złamałem rękę.

- Dzień dobry, wie pani coś na temat Kennego McCormick'a? - próbowałem zabrzmieć rzeczowo jednak nie udało mi się ukryć nerwów.

- Jest pan z jego rodziny? - spytała wystukując coś na komputerze.

- Tak. - skłamałem wiedząc że inaczej nie dostanę informacji. Brunetka spojrzała na mnie podejrzliwie i zacząłem się modlić aby mnie nie pamiętała.

- Nazwisko? - pochyliłem się nad ladą licząc że zdołam zobaczyć co ma na komputerze ale szybko przekręciła monitor.

- Jonson. - odparłem szybko. - Jestem jego kuzynem.

- Ma pan jakiś dokument tożsamości?

- Nie! Proszę mi w końcu powiedzieć co z nim jest! - warknąłem sięgając po ekran i odwracając go do siebie. Nie miałem już cierpliwości na jej formalności gdy mój przyjaciel mógł właśnie umierać. Szybko przeleciałem tekst wzrokiem nim kobieta znów obróciła ekran.

- Jest w sali operacyjnej. - powiedziała wycierając chusteczką monitor. - Potem go przeniosą do sali numer dwieście trzydzieści cztery.

- Dziękuję. - rozejrzałem się w poszukiwaniu jednej z tych tablic informacyjnych, była tuż przy drzwiach.

Kenny

Znów umarłem, kto by się spodziewał? Choć tego jeszcze nie było, zwykłe uderzenie w głowę spowodowane normalną szkolną bójką. Tym razem zaświaty były inne, puste i całkowicie bezcechowe. Na to jeszcze nigdy wcześniej nie trafiłem. Z braku jakichkolwiek możliwości zacząłem zastanawiać się nad słowami tamtego chłopaka. Nie kojarzyłem go i byłem niemal pewny że nigdy go wcześniej nie spotkałem. Mówił że mam mu coś oddać ale nie miało to żadnego sensu, może to wyjątkowość tej śmierci. Bezwiednie moje myśli przeniosły mnie w nieco późniejsze wspomnienia, gdy już siedziałem przy ścianie. W tej przestrzeni nie mogłem widzieć, słyszeć czy czuć jednak w jakiś nie oczywisty sposób robiłem te rzeczy myśląc o Craigu. Jego słowa wtedy, czy może to jak je wypowiadał, zacząłem czuć się źle że nie walczyłem, jednak to było zbyt częste abym dalej próbował walczyć. Jego mina, rozgoryczenie i strach, miałem wtedy ochotę dotknąć go i powiedzieć że wszystko jest ok, niestety nie miałem na to siły a z moich ust wydobyła się tylko część informacji. Pamiętałem jak podwinął mój rękaw, chyba jedyny plus tej śmierci to to że o tym zapomni. Byłem pewien, że nie popiera takich rzeczy a nie byłbym wstanie mu wytłumaczyć co symbolizują i czym dla mnie są te blizny. Cholera, zrozumiałem sens tych zaświatów, musiałem skupić się na emocjach ponieważ nic innego nie było co tylko je potęgowało. Nagle zacząłem o sobie myśleć tylko jako o zwitku emocji a one krzyczały, każda co innego, opowiadając o całym moim życiu. Nagle ta nicość zniknęła wraz z tym dziwnym uczuciem zostawiając tylko twardą i namacalną pustkę, typowo czarną i cichą. Potem po dłuższym czasie zaczęły pojawiać się blade kolory, dźwięki w większości ciche i monotonne. Bardzo powoli zaczynałem czuć siebie, to, że istnieję. Były to jedne z tych szybkich zaświatów, pomyślałem starając się nieco przyspieszyć proces cudzenia się. Zazwyczaj nie było to tak ciężkie i długie jednak nie niepokoiło mnie to. W końcu udało mi się ustabilizować słuch, docierał do mnie jakiś szum i rytmiczny pisk. Powoli też zaczynałem czuć swoje ciało. Skupiałem się na wszystkich dostępnych mi bodźcach gdy nagle szum się zmienił, z powolnego na nieco szybszy.

- Kenny? - to był Craig! Był przy mnie! Dlaczego? Próbowałem jeszcze mocniej jakoś się ocucić jednak moje ciało dalej nie odpowiadało. - Mówili że może będziesz słyszeć, nie wiem czy to prawda, internet ma podzielone zdania. - zwykły neutralny głos chłopaka wyjątkowo był podszyty stresem i zniecierpliwieniem. - Jeżeli to prawda to chcę ci coś powiedzieć. Nie waż mi się kurwa umierać. - poczułem ucisk na ramieniu co skrupulatnie odnotowałem. - To nie w twoim stylu, jesteś twardy i nie poddajesz się tak łatwo. - to jak bardzo był w błędzie było wręcz komiczne jednak nie mogłem mu tego wytknąć. - Jesteś zbyt dobrym facetem aby zabił cię jakiś dupek. - krótka przerwa w jego wypowiedzi zapewne była zrozumieniem że to co mówi nie ma sensu. Chciałem go uspokoić chociażby ruszając tym cholernym palcem. - Zależy mi na tobie, i to bardzo. Jeżeli tobie tak samo na mnie to proszę obudź się. - W końcu poczułem jak udaje mi się unieść tego fuckera, jak dla mnie najlepiej pasującego. - Czy ty? - no błagam załap to! - Kenny? - jego dłonie spoczęły na moich ramionach. Czułem jak ciało stopniowo dopuszcza mnie do ruchu i gdy tylko byłem w stanie otworzyłem oczy i palcami dotknąłem żeber chłopaka. Nie mogłem jeszcze ułożyć zdania, myśli biegały w tę i z powrotem jednak nie chciały się układać. - Żyjesz! - Craig krzyknął pchając mnie mocno. - Boże. Kenny! - zobaczyłem łzy zbierające się w oczach Craiga. Serce mnie zabolało, nigdy nie widziałem aby chłopak płakał, czy to ze szczęścia czy smutku, nawet z bólu mu się nie zdarzało. - Tak się cieszę. - zaśmiał się nieco się ode mnie odsuwając.

- Jesteś tu. - udało mi się w końcu uformować proste zdanie.

- Tak, jestem. - chłopak przetarł oczy i usiadł jak gdyby przed chwilą nade mną nie wisiał. - Martwiłem się o ciebie. - przyznał patrząc mi w oczy.

- Słyszałem co mówiłeś. - Craig przyjrzał mi się uważniej.

- To dobrze, bo to sama prawda.
------------------------------------
Ktoś to jeszcze pamięta? :"D
Więc tak cz.II po długim czasie
Zasypiam...
Dobranoc!

One Shoty z South Parka ^^Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz