Baby dont cut cz.I

742 9 2
                                    

!uwaga!

Samookaleczanie

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Kenny

Może to głupie ale robiąc to czułem że żyję, że jestem normalnym dzieciakiem, śmiertelnym dzieciakiem. Najbardziej lubiłem moment gdy pojawiały się pierwsze krople krwi. Samo cięcie nie było moim ulubionym etapem, nie było złe, w porównaniu do zjedzenia żywcem było niczym, ale z tej części nie czerpałem tyle. Czasami udawało mi się osiągnąć ten wspaniały stan gdzie na chwilę mnie przymraczało, wtedy spływała ta cudowna błogość i spokój. Myśli stawały się powolne, zbyt ociężałe aby sprowadzać smutek. Moment gdy krew spływała mi po palcach też był miły, głównie z powodów estetycznych, lubiłem czasami namalować coś nią, na swojej twarzy lub lustrze, miała taki piękny kolor. Ostatecznie jednak zawsze musiała zmieszać się z wodą, nieco mnie to bawiło, woda nie raz używana jako symbol życia i krew tak nieodzowna część śmierci, a przynajmniej mojej. Nie często umierałem w spokoju bez jej rozlewu. Potem zostawało tylko nałożyć opatrunek, nie chciałem aby wdała się infekcja, nie lubiłem tego całego cyklu z moją śmiercią. Znalazłem też użytkowe zastosowanie blizn, każda oznaczała dzień bez śmierci, mówiły od jak dawna mam spokój.

- Wyłaź z łazienki! - usłyszałem głos matki i walenie w drzwi. Szybko wyprostowałem rękaw kurtki i wyszedłem. Wyglądało na to że znów za dużo wypiła i jej żołądek zaprotestował. Skierowałem się do swojego pokoju jednak nieumyślnie rzuciłem okiem na moją małą siostrzyczkę bawiącą się lalkami. Czasami bałem się że moja przypadłość jest dziedziczna, w końcu nie pamiętałbym jej śmierci.

- Pobawisz się ze mną? - spytała. Nawet nie zauważyłem że na chwilę przystanąłem. Nie miałem serca odmówić i podszedłem do niej.

- A w co się bawimy? - spytałem siadając naprzeciw niej. Karen podała mi jedną z lalek i opowiedziała całą historię jaka się do tej pory odegrała. Za każdym razem byłem pod wrażeniem jej wyobraźni, tworzyła niezwykłe światy i postaci oraz, co może i trochę złe, relacje. Nie były one zawsze bajkowe. Zacząłem odgrywać głos lalki którą dostałem co niezwykle rozbawiło małą. Z początku miałem problemy aby tak grać swoją postacią jak widziała to Karen jednak w końcu udało mi się to opanować. Po jakiejś pół godzinie położyłem zabawkę aby spytać siostrę o przekleństwo.

- Czy, - starałem się znaleźć jakieś delikatne słowa aby jej nie zaszkodzić. - czy zdarzyło ci się kiedyś przeżyć coś - nie mogłem znaleźć dobrego słowa. - co zazwyczaj źle się kończy? - wiedziałem że pytanie jest bardzo ogólne ale zdawało mi się że wspomniałaby o śmierci. Karen na chwilę się zamyśliła po czym zaczęła opowiadać mnogie historie gdzie chyba ponad połowa była jej snami.

- Hmmm, to chyba tyle. - dodała w końcu. Uśmiechnąłem się, nie było tam nic podejrzanego. Poczochrałem ją po włosach po czym zasugerowałem że teraz fajnie byłoby pobawić się z drugim braciszkiem. Oczywiście Kevin nie był z tego szczególnie zadowolony i jego wzrok mówił jedno, "dorwę cię". Zignorowałem to jednak i zamknąłem się w pokoju. Zdjąłem kurtkę i spojrzałem na przedramię, ujrzałem sześć równo oddalonych blizn. Przejechałem po nich palcami omijając tą zrobioną tego dnia.

- Jutro będzie już tydzień. - szepnąłem uśmiechając się. Nie był to najlepszy wynik ale znajdował się ponad średnią. Ubrałem z powrotem swoją kurtkę i położyłem się na łóżku, teraz był czas na relaks. Sięgnąłem do szuflady w stoliku nocnym i wyciągnąłem świerszczyka.

Craig

Czekała mnie jeszcze połowa lekcji jednak cieszyła mnie przerwa, miałem już dość słuchania o tych głupotach. Dzisiaj dwie lekcje były poświęcone tyłkowi Taylor Swift, komu to potrzebne? Część chłopców, i chyba nawet ze dwie dziewczyny, faktycznie byli zainteresowana tematem jednak reszta czekała tylko na dzwonek.

- Oddawaj to spaślaku! - spojrzałem aby zobaczyć co tam się dzieje. Wyglądało na to że Cartman zabrał coś Kaylowi. Nie bardzo interesowała mnie cała ta sytuacja więc skorzystałem z tego że inni tam poszli i zająłem karuzelę. Położyłem się na ławeczce wcześniej rozpędzając ją. Wiatr przyjemnie chłodził moją skórę i przynosił coraz to groźniejsze okrzyki tych durni.

- Mogę się dołączyć? - nawet nie otworzyłem oczu, ostatnio sporo rozmawialiśmy więc rozpoznawałem jego głos.

- Jasne. - odpowiedziałem tylko. Usłyszałem szelest jego pomarańczowej kurtki gdy kładł się po drugiej stronie ławki. Przez chwilę tylko kręciliśmy się w ciszy jednak postanowiłem w końcu się odezwać. Otworzyłem oczy i spojrzałem na Kennego. - Nie pójdziesz do swoich przyjaciół? Brzmi jakby mieli się pozabijać. - chłopak wzdrygnął się na te słowa.

- Nie muszę brać udziału w każdej ich kłótni. - odpowiedział odwracając twarz w moją stronę. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę o nic nie znaczących rzeczach gdy nagle ktoś złapał Kennego i ściągnął go z karuzeli.

- To ty, prawda?! - jakiś starszak krzyknął na mojego przyjaciela. Szybko wstałem i zeskoczyłem z karuzeli.

- Z czym masz problem? - spytałem. Część dzieciaków mnie się bała ale wyglądało na to że on nie należał do nich.

- Nie twój interes. Wracaj do piaskownicy. - warknął na mnie po czym znów wrócił do Kennego który już usiadł. - Oddawaj to co moje! - starszak kopnął mojego przyjaciela tak że aż złapał się za brzuch i nie wstawał. Miarka się przebrała.

- Zostaw go! - krzyknąłem po czym skoczyłem na chłopaka. Udało mi się zadać kilka ciosów wykorzystując zaskoczenie, najwidoczniej myślał że młodszy nawet nie spróbuje mu podskakiwać a co dopiero walczyć. Niestety potem okazało się że był dobry. Część ciosów udało mi się uniknąć ale nie całości.

- Craig, zostaw go. - wycharczał Kenny wstając. Nie miałem zamiaru go posłuchać, wyglądał fatalnie i ledwie stał na nogach, mimo to dołączył do walki. Dało to nam przewagę, starszy miał już złamany nos i liczne siniaki gdy nagle złapał Kennego za kurtkę i rzucił nim o ścianę. Byłem wtedy tyłem do niej ale nie mogłem nie usłyszeć okropnego trzasku.

- Kenny! - krzyknąłem patrząc na przyjaciela, próbował wstać ale nie mógł, zapewne powodem był problem z równowagą spowodowany uszkodzeniem głowy. - Zabiję cię! - krzyknąłem do starszego który tym razem się naprawdę przestraszył. Zadałem mu jeszcze dwa ciosy aby go odgonić, i samemu poczuć się lepiej, choć to się nie udało, po czym pobiegłem do przyjaciela. Z bliska zobaczyłem że rana jest głębsza niż myślałem. - Cholera. - zdjąłem kurtkę i przyłożyłem do rany. - Wendy dzwoń po karetkę! - dziewczyna odwróciła się po czym skinęła głową. Nikt nawet nie zauważył stanu Kennego bo byli zajęci Cartmanem i Kaylem.

- Sześć dni. - Kenny mamrotał coś cicho. Pochyliłem się aby zrozumieć słowa. - Nie mogę mieć choćby zwykłego tygodnia? - chłopak ciągle przesuwał palcami po przedramieniu, w obawie o kolejne obrażenia podciągnąłem mu rękaw.

- Co do - zacząłem szeptać. Rany które tam się znajdowały były stare, a przynajmniej starsze. Widziałem ich pięć jednak kolejna mogła być pod bandażem.

- To i tak nie ma sensu. - czułem jak chłopak się osuwa.

- Nie odpływaj! Kenny! Mów coś! Nie możesz się poddać! - poczułem pierwsze łzy na policzkach. On nie mógł umrzeć, nie mogłem na to pozwolić. - Nie możesz tego zrobić! Słyszysz?! - Kenny miał przymknięte oczy i nie reagował. Spojrzałem na jego klatkę piersiową, oddychał ale słabo. - Kenny! Kurwa! Nie możesz mi tego zrobić. - mój głos zaczął się łamać i ściszać. - Błagam cię.
------------------------------------
Ok to mamy to i nie! CraigxKenny nie jest moim jakimś otp (dobrze piszę?) Ale w pewnym sensie pasują... obydwoje są bardziej poważni...
Poza tym nie wiedziałam kogo tu dać...
No więc...
Buziaki ^^
Inspiracja piosenką

One Shoty z South Parka ^^Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz