List

427 14 8
                                    

!UWAGA!
Myśli samobójcze oraz próba samobójcza, alkoholizm
---------------------------------------------------

Kayl

- Ja, mam po prostu dość. - ręce ni drżały. - To nie jest wasza wina, dzięki wam udało mi się tyle znieść ale, po co? W końcu pójdziemy w swoje strony, i będę się męczył, sam. - czułem jak moje gardło się zaciska. - Lepiej odpuścić, dać sobie się poddać. Zrozumiałem to. Dzięki że daliście mi tyle radości abym dotarł tak daleko. - powoli obraz zamazywał mi się przez łzy. - A teraz z tymi chwilami w głowie zakończę to bezsensowne istnienie. Stan. - w końcu dotarłem do końca tego cholernego listu.

- Kabany, czy on? - Cartman nie mógł uwierzyć, nawet on w obliczu czegoś takiego spowarzniał.

- Tak. - kiwnąłem głową. To wszystko było tak nie realne, jeszcze wczoraj graliśmy w kosza a dzisiaj znalazłem list pożegnalny. Jak mogłem tego nie zauważyć? Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Przytuliłem kartkę pozwalając łzom spłynąć.

- Nie znaleźliśmy ciała! - nagle ciszę przerwał Kenny. Wyglądało na to że najlepiej sobie radził z tym wszystkim. - Możliwe że jeszcze tego nie zrobił. Trzeba go poszukać! - chłopak był tak energiczny, nie rozumiałem jak. Pokręciłem głową, napewno było już po wszystkim. Już skończył ze sobą. W końcu ile to może trwać? Jaką metodę wybrał? Nagle mnie to uderzyło.

- Kenny masz rację! - spojrzałem na przyjaciół mając już plan. - Stan napewno postanowił się zapić, to nie jest takie szybkie. Mamy szansę. - płomyczek nadziei pompował we mnie energię. - Musimy się rozdzielić! Poszukamy w jakiś w miarę odludnych miejscach, na początku tych które lubi. - nagle poczułem dłoń Kennego na ramieniu.

- To dobry pomysł, ale nie stawiaj na to wszystkiego. Nie mamy pewności. - nie rozumiałem go. Przed chwilą sam nas podbudowywał a teraz mówił to. - Nie patrz tak na mnie. - zabrał dłoń. - Po prostu go rozumiem. W takiej chwili, kompletnej desperacji, chwytasz się czego kolwiek, nie koniecznie tego co znasz. - Kenny brzmiał poważnie i nieco smutno. Czyżbyśmy byli aż tak ślepi? Dwuch naszych przyjaciół miało problemy a my ich nie widzieliśmy? - Dlatego musimy sie pośpieszyć, może się uda. - szybko ruszyliśmy na dół i wsiedliśmy na rowery. Każdy obrał któryś fragment miasta. Najpierw pojechałem do zaułka emo dzieciaków, miał kiedyś fazę i pozostała mu lubność do tego miejsca. Pedałowałem ile miałem sił w nogach dlatego gdy w końcu wpadłem tam byłem całkowicie zadyszany.

- Cholera. - jęknąłem widząc że nikogo tam nie ma. Głupotą z mojej strony było liczyć na to że odrazu trafię. Zacisnąłem zęby i ruszyłem dalej. Kolejne miejsca okazywały się nie trafione i gdy jechałem na stary parking rozdzwonił się mój telefon. Nadzieja urosła we mnie, byliśmy umówieni że gdy tylko go znajdziemy to poimformujemy siebie. Nie zwalniając spojrzałem na telefon, była to mama. Rozłączyłem się i wepchnąłem aparat do kieszeni.

- Nie teraz. Mam ważniejszą sprawę. - warknąłem. Po chwili przekonałem się że nie ma go też na parkingu. - Gdzie mogłeś pójść. - udeżałem głową w kasku o mur. Znałem go od tak dawna a teraz miałem pustkę w głowie jakby byl mi zupełnie obcy. - Ważne dla niego miejsce. - mruczałem próbując się skupić. Smutek i żal nie pomagały w tym zadaniu. - Mało ludzi. - zatrzymałem się przy tym. Przypomniałem sobie o innych miejscach. Najbliżej było jezioro więc tam skręciłem. Po nie długim czasie zobaczyłem go. Leżał na ziemi nieruchomy. Odrzucilem rower i przypadłem do niego. Do okoła znajdowało sie mnustwo puszek i butelek.

- Obudź się. - porząsnąłem nim jednak nic to nie dało. - No dawaj. - zacisnąłem zęby aby nie zacząć szlochać. Może nie było za późno, może jeszcze byla szansa. - Stan, do jasnej cholery, obudź się. - wygrzebałem telefon i zadzwoniłem po karetkę, powiedzieli, że za chwilę będą. - Wytrzymaj tylko trochę, proszę cię. Zrób to dla mnie. - przypadłem do jego piersi. Nie miałem już sił utrzymywać sie w pionie. Gdy to zrobiłem usłyszałem szelest. Od razu spojrzałem na jego twarz, nadal była niczym z kamienia. Dotknąłem miejsca gdzie wcześniej oparłem głowę, miał coś w kieszeni. Wyciągnąłem kawałek papieru.
"Przepraszam..."
Nie chciałem czytać tego poraz drugi. Mimo to musiałem. Mogłem choć tyle zrobić.
" nie miałem siły już walczyć, z resztą sam to widzisz. W pierwszym liście powiedziałem prawie wszystko, zabrakło tam jednej rzeczy. Kayl, to jest miejsce w którym się w tobie zakochałem."
Przerwałem czytanie. Nie mogłem. Czy to znaczyło że to przeze mnie?

One Shoty z South Parka ^^Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz