Po jedzeniu Josephine oprowadziła mnie po domu głównym. Fakt faktem nie zapamiętałam ani jednego pomieszczenia, ponieważ wszystkiego było za dużo, a ja zdążyłam się pogłubić. Jedyne co pamiętam to, że na ostatnim piętrze jest sypialnia, w której mam spać, a właściwie mamy. Zapach Malcolma był tutaj cholernie mocny i szczerze mówiąc to mi nie pomagało. Jednak nie miałam o co się kłócić, z resztą moje zdanie prawdopodobnie nie liczyło się za bardzo w tym momencie, więc nawet nie brał go pod uwagę. Westchnęłam cicho i spojrzałam na moje walizki stojące przy jednych z dwóch drzwi w tym ogromnym pokoju. Podeszłam do nich i wyciągnęłam leginsy oraz bluzę.
Przebrałam się i związałam włosy w kucyka, a później zmieniłam buty na sportowe. Nie będę siedzieć w tym domu dusząc się sama sobą.
Wyszłam zostawiając wszystko jak było i zeszłam na dół gdzie był William. Pił wodę, a w między czasie spojrzał na mnie pytająco.- Idziemy biegać, więc masz dwie minuty, żeby się zebrać i nie informuj alfy, jest zajęty - skinął tylko głową, a chwilę później byliśmy przed lasem.
Powolnym truchtem kierowaliśmy się między drzewa, a ja czułam jak wraca mi zdrowe myślenie. Zaciągałam się zapachem natury i czułam jak wilczyca drażni mnie pod skórą chcąc się wydostać. Jednak nie miałam ochoty na przemianę.
- Malcolm był taki zawsze? - zapytałam Willa, a on się trochę zmieszał.
- Opanowany i stanowczy? Tak.
- Zamknięty w sobie i zbyt pewny siebie.
- Kiedy zmarł ojciec Alfy, dużo się zmieniło. To był szok dla wszystkich, w szczególności Alfa mocno to przechodził. Właściwie nikt nie wie dlaczego tak bardzo to wpłynęło na niego. Odtrącił wszystkich po za matką i nie pozwolił się nikomu do siebie zbliżyć. Dalej nie pozwala.
Nie odpowiedziałam, zamiast tego przyspieszyłam bieg i po chwili. Czułam jak moje serce wali, a każda komórka ciała pulsuje. Omijałam każdą przeszkodę bez problemu, ponieważ dla nas było to naturalne. Byliśmy zwierzętami w ludzkiej skórze. Drapieżnikami, które w łatwy, ale niezwykle przemyślany sposób eliminowały wrogów. Jednocześnie chroniliśmy naturę i kontynuowaliśmy potęgę Wilczej Matki oraz Bogini Natury.
Nagle jednak zauważyłam, że zgubiłam Willa gdzieś w tyle.- Cholera. - mruknęłam pod nosem chciałam poprawić włosy, ale pękła mi gumka, a one zostały rozwiane przez podmuch wiatru.
Odwróciłam się za siebie i starałam się wsłuchać w jakieś oznaki, że mężczyzna jest niedaleko, ale panowała kompletna cisza.
- Genialnie. - założyłam kaptur i zaczęłam wracać w stronę domu.
Jednak robiło się coraz ciemniej, a ja wcale się nie zbliżałam, miałam wrażenie, że coś mną kieruje, ale nie do końca wiedziałam o co chodzi.
Szłam w kierunku, który powinien być dobry, dlatego niepokoiłam się.
Do momentu, aż nie zobaczyłam wyjścia z lasu. Uśmiechnęłam się do siebie, ale potem zobaczyłam, że to nie było to do czego zmierzałam.
Do jasnej anielki, jakim cudem zaszłam nad Jezioro Błękitu Nieba skoro szłam w drugim kierunku. Westchnęłam pod nosem rozumiejąc, że to moja wilczyca.
To miejsce przyciągało jak magnes, ponieważ było dla nas w pewien sposób święte i każde "wilcze ja" podczas pełni wręcz samo rwało się tutaj, jeśli było blisko.
Księżyc odbijał się od tafli wody i swoim srebrzystym blaskiem oświetlał otoczenie.
Podeszłam do wody, po czym zamoczyłam w niej dłoń. Byłam w szoku, ponieważ była ciepła, ale to magiczne jezioro, więc mogłam się tego spodziewać.
Kusiło mnie, żeby wejść do niej.
W tamtym momencie nie pamiętałam o Malcolmie, o mojej rodzinie i wszystkim innym. Byłam tylko ja oraz natura. Rozebrałam się do naga, żeby następnie powoli wejść do wody. Była przyjemna, a że nikogo nie było wokół skorzystałam z tego. Czułam swoje wcielenie wilka pod skórą, a moje oczy prawdopodobnie błyszczały złotem. Westchnęłam cicho i spojrzałam na księżyc, który miał tak dużą władzę nade mną.- Dlaczego wybrałeś mi Malcolma na przeznaczonego? - zapytałam Srebrną tarczę na niebie.
Niedługo później stwierdziłam, że wyjdę z jeziora i zostanę już tutaj na noc w postaci wilka. Dlatego przemieniłam się i układając wygodnie na swoich ubraniach, czułam, że czeka mnie jutro ciężki dzień.
Kiedy się obudziłam byłam w ludzkiej postaci przykryta czymś co można było nazwać kocem. Kompletnie naga poprawiłam narzutę tak, że gdy podniosę się żadna część mojego ciała nie pozostanie odsłonięta. Do moich nozdrzy dostał się dziwny zapach, nieznajomy, więc odwróciłam głowę i zauważyłam kobietę. Jej włosy były wpadające w blond, ale bardziej platynę, a oczy ciemnozielone. Przypomniała lekko elfkę, jednak zapach zdradzał, że była jedną z zmiennych. Budziła respekt, ale też i czułam od niej matczyną miłość. Chciałam zapytać kim jest, ale miałam wrażenie, że jest mi bliższa niż mi się wydawało. Uśmiechnęła się lekko i w ciszy podeszła do mnie. Poprawiła mi włosy za ucho, a ja dopiero teraz zauważyłam, że zmieniły w nienaturalny sposób swój kolor na czarny z przebłyskiem granatu.
Co się stało tej nocy do jasnej anielki?
Kobieta patrzyła na mnie lekko uśmiechając się.- Marie, udowodniłaś tej nocy, że jesteś godna daru o jakim inni nie mieli możliwości nawet śnić. Będziesz dobrą Luną, która doprowadzi watahę do zwycięstwa i uda jej się zawładnąć sercami swoich ludzi.
Jej głos był spokojny, pełen troski i pewności siebie. Patrząc mi w oczy położyła dłoń na moim policzku.
- Musisz spełnić swoje przeznaczenie, odmienić serce Alfy Srebrnej Tarczy Północy i ocalić to co jeszcze nie zostało stracone oraz przywrócić spokój ludzkich dusz podczas burzy.
- Nie rozumiem. - oznajmiłam na tyle na ile dałam radę.
- Jesteś wojowniczką, silną i niezależną, poradzisz sobie ze wszystkim w dniu piekielnym.
Tylko nie przestawaj w siebie wierzyć, Artemido.Chwilę później kobieta zniknęła, tak jakby rozpłynęła się wraz z podmuchem wiatru. Byłam oszołomiona i nie wiedziałam czy to stało się naprawdę, czy ja zgłupiałam.
Moje nakrycie też nagle zniknęło, a ja siedziałam naga na trawie z czego zdałam sobie sprawę dopiero po chwili. Szybko zaczęłam zakładać swoje ubrania i biegiem przerażona tym co się dzieje w mojej głowie uciekłam z tamtego miejsca.
Starałam się jak tylko mogłam biec w stronę wyjścia z lasu, ale za Chiny ludowe nie wiedziałam gdzie do końca to jest. Biegłam ile miałam sił w nogach, omijałam wszystkie przeszkody i starałam się jak najbardziej odsunąć myśli z tego co się stało. O bogini, co jest ze mną nie tak?Nagle poczułam znajomy zapach i usłyszałam głos. Malcolm.. Zwolniłam swój bieg do truchtu, a później szłam zmęczona za jego głosem.
- Do cholery jasnej gdzie ty jesteś, Marie? - usłyszałam jak mówi to do siebie i wiedziałam, że jestem coraz bliżej, ale nie miałam siły się odezwać.
- Alfo, zapach jest wszędzie, to nie będzie takie łatwe znaleźć Lunę.
- Nie przestaniemy jej szukać dopóki jej nie zobaczę czy to jasne? - warknął oburzony.
- Tak jest.
Jeszcze chwilę..
Czułam jak moje nogi robią się miękkie i jak tracę kontrolę nad własnym ciałem wycieńczona biegiem. Mój oddech był płytki, ale z czasem potrafiłam już nad nim panować, jednak moje mięśnie drżały, a ja czułam jak powoli osłabienie z braku jedzenia i wody daje o sobie znać. W pewnym momencie zauważyłam go plecami stojącego do mnie z innymi zmiennymi.
- Malcolm.. - powiedziałam drżącym głosem, a on odwrócił się do mnie szybko. Jego wzrok jak i reszty wyrażał szok i niedowierzanie.
Mimo to mężczyzna znalazł się obok mnie i szeptając moje imię jakby z nutą niepewności, żeby następnie przyciągnąć mnie w mocnym uścisku trwającym zaledwie moment.- Wróciłaś. - oznajmił odsuwając się ode mnie.
- Zgubiłam się wczoraj i zasnęłam w wilczej formie. Nie wiem co się stało.
- Nie było cię trzy dni, Marie - wziął mnie na ręce i przekazując coś reszcie telepatycznie zaczął iść.
Co do cholery?
![](https://img.wattpad.com/cover/190118437-288-k563121.jpg)
CZYTASZ
Pod Osłoną Nieba
Hombres LoboKiedy go spotkała nie wiedziała jak się zachować. Jego zapach całkowicie owładnął jej zmysły i ciało. Jednak ona nie chciała się poddać przeznaczeniu, uważała je za słabość i obawiała się co przyniesie. On, Malcolm Diogenes Gabriel Bloodmoon, czyli...