28

1.3K 48 2
                                    

Malcolm

Od dwóch tygodni Marie ćwiczyła z Tristanem dzień w dzień. Widziałem jak ogromne były jej postępy. Panowała nad sobą, panowała nad gniewem, który nieustannie się w niej gotował. Potrafiła coraz więcej, a to sprawiało, że przepowiednia szła do przodu. Nie mogliśmy tego uniknąć.
Ciągle jednak nie dawała mi spokoju świadomość, że ten facet nie był zwykłym czarownikiem. Dlatego będąc na spotkaniu z radnym nie potrafiłem się zbytnio skupić i prosiłem o powtórzenie kilka razy.

- Alfo Bloodmoon. - upomniał mnie starszy mężczyzna jak dziecko.

- Nie mam siły do tego spotkania, przełożymy je na przyszły tydzień. - wstałem, po czym ubrałem marynarkę.

- Alfo. - znowu zaczął, a ja obdarzyłem go spojrzeniem, które od razu zrozumiał. - Dobrze, w takim razie, proszę przyjechać w przyszłym tygodniu.

- Do widzenia. - oznajmiłem i wyszedłem z pomieszczenia.

Czułem na sobie wzrok wszystkich, w szczególności kobiet. Doskonale zdawałem sobie sprawę jak na każdego działała moja obecność, a przede wszystkim na płeć piękną. Tym bardziej, że wróciłem z martwych, moje imię ciągle było na językach wszystkich. Niedługo później wsiadłem do swojego samochodu na tylne siedzenia i kazałem Coltonowi wracać do domu. Bezsprzecznie odjechał oraz całą drogę milczał widząc mój nastrój.
Patrzyłem przez szybę i starałem się jakoś poukładać wszystko w głowie.
Jednak moja krew wrzała, a ja nie potrafiłem temu zapobiec.
Kiedy dotarłem do domu głównego jedyne czego chciałem to po prostu zniknąć z widoku. Dlatego udałem się do swojego gabinetu nie zwracając na nikogo uwagi. Trzasnąłem za sobą drzwiami, a potem odwróciłem się z w stronę biurka i o mały włos nie zaznałem zawału. Moja kobieta opierała się o nie jak nigdy nic, a jej zapach nawet nie był wyczuwalny.
Nic dziwnego, nauczyła się go kamuflować.

- Skąd ta mina? - zapytała. - Spotkanie z radnym się nie udało?

- Za cholerę się nie udało. - odparłem wzburzony i poluźniłem krawat.

- Co się dzieje? - od razu domyśliła się, że coś jest na rzeczy i podeszła do mnie blisko.

Nie potrafiłem się jej oprzeć. Sama jej obecność koiła moje nerwy. Patrzyłem jak ściągała mi powoli krawat i nie byłem w stanie nic powiedzieć. Zamiast tego po raz kolejny lustrowałem jej twarz, przy czym najdłużej skupiłem się na ustach.

- Malcolm, rozmawiaj ze mną.

- Pocałuj mnie. - oznajmiłem przyciągając ją do siebie.

Nie musiałem długo czekać. Wplotła palce w moje włosy i złączyła nasze usta w długim oraz namiętnym pocałunku. Od razu złapałem ją mocno wokół tali nie chcąc jej nawet na moment wypuszczać z objęć.
Nie myśląc za dużo złapałem ją za uda i podniosłem do góry, następnie sadzając ją na biurku.

- Tęskniłam. - oznajmiła, a moje serce zalało ciepło.

- Nawet nie wiesz jak bardzo chciałem to usłyszeć. - tym razem to ja rozpocząłem serię pocałunków wsuwając dłonie pod jej koszulkę.

Marie była Boginią, uosobieniem dobra, sprytu, inteligencji i piękna, a ja byłem Diabłem, który już dawno powinien siedzieć w piekle za swoje grzechy. Zdawałem sobie sprawę, że przewróciła moje życie do góry nogami, ale jednocześnie nie chciałem, żeby to się kiedykolwiek zmieniło. Wiedziałem doskonale, że burzyła mur, który przez tyle lat budowałem wokół siebie i ani trochę mi to nie przeszkadzało. Wszystko co robiliśmy było właściwe lub też nie. Czy to ważne? Robiliśmy to razem i to się liczyło. Teraz była tutaj ze mną, a ja nie potrzebowałem niczego więcej.

Pod Osłoną NiebaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz