3

7.7K 325 12
                                        

Kiedy znaleźliśmy się w domu głównym poszłam wziąć długą kąpiel. Napełniłam wannę wodą i po tym jak ściągnęłam wszystkie ubrania, weszłam do niej. Rozkoszowałam się ciepłem, ale jakiś czas później wyszłam, ubrałam się w dżinsy i czarną koszulkę na długi rękaw. Przetarłam zaparowane lustro i przeraziłam się swoim widokiem.
Moje włosy były czarne, cholernie czarne, a tęczówki stały się stalowe.
Przerażona zaczęłam suszyć moje włosy i przyglądałam się sobie nie wierząc, że to moje odbicie w lustrze.
Później pomalowałam rzęsy i przejechałam pomadką po ustach, a następnie wyszłam z łazienki. Za drzwiami czekał Malcolm i przez moment jego wzrok badał dokładnie moje ubranie, ale niedługo potem złapał mnie za rękę i szedł ze mną na dół.

- Gdzie idziemy? - zapytałam niepewnie i złapałam mocniej jego dłoń.

- Do mojego gabinetu, porozmawiać tak, żeby nikt nie słyszał - odpowiedział chłodno.

Już nie miałam doczynienia z mężczyzną, który cieszył się, że mnie znalazł. Tym, którego mój widok poruszył i jednocześnie martwiła moja nieobecność. Ten Malcolm Diogenes Gabriel Bloodmoon miał gdzieś co poczuję i jaki będzie ton jego głosu.
Chciał budzić respekt i nie zbliżać się za bardzo do innych, dlatego zabrałam jednak dłoń i szłam za nim do gabinetu. Była w nim Josephine i starsza pani, która miała gdzieś około siedemdziesiąt lat, prawdopodobnie babcia mojego mate, co potwierdziło się gdy przedstawił nam sobie.
Widziałam jak obie kobiety przyglądały mi się dokładnie i ze zdziwieniem.

- Marie, co się stało gdy uciekłaś Williamowi?

- Nie uciekłam mu, po prostu.. Zgubiłam go, a potem siebie - westchnęłam cicho i poprawiłam włosy za ucho.

- No dobrze, ale opowiedz co robiłaś w lesie przez tyle czasu - zaczęła starsza, a Malcolm tylko wysłuchując aż coś powiem wyciągnął szklankę i nalał sobie bursztynowej cieczy.

- Zabłądziłam, szukając drogi powrotnej znalazłam się nad Jeziorem Błękitu Nieba, była pełnia więc ciągnęło mnie do niego, rozebrałam się i weszłam. Woda była przyjemnie ciepła, a gdy wyszłam z niej po jakimś czasie, przemieniłam się i zasnęłam. Obudziłam się dzisiaj spotykając jakąś kobietę.

- Kobietę? Jak wyglądała? Mówiła coś?

- Przypomniała lekko elfkę, jednak zapach był inny, miałam wrażenie, że jest zmienną, ale jednocześnie kimś ponad. Budziła respekt, ale też i czułam od niej matczyną miłość. Chciałam zapytać kim jest, ale miałam wrażenie, że jest mi bliższa niż mi się wydawało.

Na chwilę kobiety zamilkły, patrzyły na siebie, a Malcolm patrzył na coś za mną. Miałam wrażenie, że cały jest spięty i gdy zaciskał palce na szkle, ono zaraz pęknie. Był skupiony, a jednocześnie miałam wrażenie, że jego spokój jest burzony przez rozdrażnienie spowodowane sytuacją.

- Powiedziała, że jestem godna jakiegoś daru, będę dobrą Luną i doprowadzę watahę do zwycięstwa. Spełnić przeznaczenie i ocalić to co jeszcze nie stracone oraz przywrócić spokój ludzkich dusz podczas burzy - kontynuowałam i czułam jak zaczynam drzeć z zdenerwowania tym wszystkim.

- Podczas burzy? Mówiła coś więcej o tym słońce? - zapytała mnie matka mężczyzny i podeszła do mnie bliżej.

- Nie, nie rozumiem tego, ale nazwała mnie wojowniczką, silną i niezależną.
Mam sobie poradzić w dniu piekielnym - zadrżałam i poczułam jak chłód przechodzi moje ciało, a wzrok mojego mate jest skupiony na mnie. - Zostałam nazwana Artemidą przez tę kobietę.

Kiedy powiedziałam ostatnie zdanie obie kobiety zamieniły się w słup soli, a Malcolm odłożył szklankę i podszedł bliżej. Z emocji moje ciało drżało coraz bardziej, a ja nie potrafiłam go uspokoić. Cała trójka milczała co jeszcze bardziej prowadziło do mojego niepokoju.

Pod Osłoną NiebaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz