32

485 17 2
                                    

Malcolm

Tydzień. Dokładnie tyle minęło od Szmaragdowej pełni. Wraz z Marie ponownie zamknęliśmy się w swojego rodzaju bańce, która pękła po dwóch dniach. Musieliśmy z niej w końcu wyjść. Nie mogliśmy ciągle udawać, że jest idealnie podczas gdy tak nie było. Obowiązki nas przerastały i to cholernie. Dlatego byłem wdzięczny, że Jasper mi pomagał na każdym kroku odkąd przyjechał.
Dbał o stado, o wszystkie sprawy, zajmował się tym jakby miał dbać o własną rodzinę. Zależało mu, a ja wypaliłem się z tego. Właściwie to zdałem sobie sprawę, że nie byłem dobrym Alfą. Oczywiście również robiłem co mogłem, ale miałem zbyt twardą rękę. On poczuwał się do wszystkiego jak głowa rodziny.
Przyglądałem się swojemu bratu z uwagą, dawałem nowe zadania, poniekąd zrzucałem odpowiedzialność, ponieważ już wiedziałem co muszę zrobić.
Oddać przywódctwo oraz pieczę nad stadem właśnie jemu. To on jako starszy brat powinien być Alfą. Nie ja.
Byłem pewien, że wzbudzi to masę kontrowersji, ale on już jeździł ze mną na spotkania, bywał też sam. Świetnie sobie radził, a jego przeznaczona na każdym kroku pokazywała, że nadaję się na Lunę. Zadba jak matka o własne dzieci jak i o domowe ognisko. Tak będzie lepiej, dla wszystkich.
Dlatego też wezwałem go do siebie, żeby porozmawiać.
Nie była to prosta rozmowa, nie nastawiałem się, że taka będzie. Przez dłuższy czas wzbraniał się od przejęcia pałeczki. Nie dziwiłem się, że miał obawy.

- Malcolm, a co będzie z tobą do jasnej anielki? - chodził po gabinecie nie potrafiąc usiedzieć podczas gdy ja stałem oparty o biurko.

- Mam być szczery? Nie radzę sobie, Jasper.

Od razu zauważyłem, że moje wyznanie zdziwiło go. Nigdy nie przyznawałem się przed kimkolwiek, że nie daję sobie z czymś rady. Przy czym też gdy się uparłem udowadniałem swoją rację za wszelką cenę.

- Ta cała pieprzona przepowiednia mnie przerasta. Muszę poświęcać swój czas, żeby układać to co się dzieje jak jakieś puzzle. Mam dość, nie śpię za dobrze, nie potrafię myśleć o tym co dolega zmiennym, właściwie jestem bezużyteczny. Stado zasługuje na kogoś kto się nimi zaopiekuje.

- Co chcesz powiedzieć każdemu?

- To proste, że w każdej watasze następcą jest najstarszy syn, więc postanowiliśmy przywrócić normalność, która powinna być kontynuowana od początku. Poleję wodę, że dziękuję za te ostatnie lata, to był zaszczyt i inne takie, żeby to łyknęli. Z resztą czy ktokolwiek podważy moje lub twoje zdanie? Nie.

- To pojebane, wiesz o tym? Będziemy na świeczniku. - przejechał dłonią po twarzy. - Ale zróbmy to. Tylko poczekajmy do następnej pełni, żeby to oficjalnie ogłosić, przypieczętować twoim zrzeczeniem się.

Pokiwałem głową, żeby następnie podejść do mężczyzny i zamknąć go w braterskim uścisku. Potem odsunąłem się patrząc w dalszym ciągu na niego.

- Rozmawiałeś z Marie? - spytał zbijając mnie nieco z tropu.

- Mam zamiar zrobić to dzisiaj.

Marie

Byłam zmęczona, to pewne. Trening z Tristanem dał mi się we znaki, kiedy kilka razy poleciałam dość mocno na plecy, bądź oberwałam. Dlatego po długiej kąpieli przebrałam się i chciałam odpocząć. Wtedy jednak do sypialni wszedł Malcolm mając dość poważną minę. Zdradzały go oczy, które wyrażały niepewność.

- Coś się stało? - zapytałam nie będąc pewną czy chcę wiedzieć.

Ostatnio było między nami dobrze, nawet bardzo. Wyszliśmy z otoczki, którą sobie stworzyliśmy, wiele rozmawialiśmy, przy okazji sprzeczając się, ale dzięki temu wychodziliśmy na prostą. O ile tak można nazwać wzajemne zaufanie oraz obciążanie siebie swoimi problemami.
Obawiałam się, że to również się skończy. Mężczyzna od trzech dni był przy mnie, ale jednocześnie odnosiłam wrażenie, że go nie ma.

- Musimy porozmawiać, ale nie tutaj.

Skinęłam głową łapiąc dłoń, którą mi podał. Podniosłam się z łóżka idąc za nim na dół, żeby następnie wsiąść do samochodu, po tym jak otworzył mi drzwi. Następnie obszedł auto zajmując miejsce za kierownicą. Zapiął pas i ruszył. Nie byłam pewna czy powinnam coś powiedzieć, dlatego milczałam. Tym bardziej, że zwróciłam uwagę jak Malcolm intynsywnie o czymś myślał.
Zaczynałam odczuwać stres, ponieważ już wiedziałam, że ta rozmowa będzie cholernie trudna.
Jechaliśmy zaledwie dwadzieścia minut, żeby następnie stanąć pod domkiem pośrodku lasu. Nie miałam zielonego pojęcia kogo był, dlaczego tutaj jesteśmy i o co chodzi, więc zerknęłam na swojego przeznaczonego, który akurat w tym momencie wysiadł. Nie czekając aż mi otworzy też to zrobiłam.

- Kto tu mieszka? - zadałam pytanie licząc, że mi odpowie, ale milczał.

Westchnęłam więc, pozwalając, żeby prowadził mnie za dłoń przed drzwi.
Zmarszczyłam brwi gdy wyciągnął z kieszeni klucze, po czym je otworzył. Co tu się wyprawiało?

- Zmienni nie biorą ślubu, ale gdybyśmy byli ludźmi, jako świeżo upieczone małżeństwo powinienem przenieść cię przez próg domu. - oznajmił, a ja już całkowicie zgłupiałam nie wiedząc o co mu chodzi.

- Malcolm... - nie pozwolił mi dokończyć przerywając.

- Podobno ma to przynieść szczęście, ale też nie pozwolić pannie młodej się potknąć co jest złą wróżbą.

Otworzył drzwi z klucza, po czym złapał mnie za usta podnosząc. Odruchowo złapałam się jego szyi, a on w taki sposób wszedł do środka.

- Dom w środku lasu, gdzieś gdzie będzie spokojnie, z dala od szumu miasta, jednocześnie nie całkowicie na odludziu. Zwykły przytulny, rodzinny domek. To było nasze marzenie. Ani ja, ani ty nie chcieliśmy zarządzania całym stadem. - powoli postawił mnie na podłodze, więc od razu spojrzałam na niego zadzierając głowę do góry.

- Kupiłeś nam dom? - poczułam wzruszenie wraz z ciepłem na sercu.

- Właściwie to należał do mojej rodziny od lat, kazałem go wyremontować, ponieważ chciałem tu czasem z tobą uciekać od zgiełku domu głównego, ale zdecydowałem, że nie mogę tak tutaj wpadać od czasu do czasu. - oplótł ręce wokół mojej tali przyciągając mnie do siebie.

- Chyba się boję tego co powiesz dalej.

Uśmiechnął się domyślając się, że żartuję. Oparł czoło o moje skradając z moich ust delikatny pocałunek, który już przyprawił mnie o szybsze bicie serca.

- Kocham cię, Marie Bloodmoon. Chcę dać Ci wszystko o czym marzysz, bo zasługujesz na to. Chcę budzić się z tobą rano, nie martwiąc się, że czekają na mnie, żebym się czymś zajął jako Alfa, żeby gonili ciebie jako Lunę. Chcę sam robić ci śniadanie, a nie czekać aż kucharki je podadzą. Chcę być twój. Każdego dnia i do końca moich dni. Dlatego nie mogę być dłużej Alfą.

Ostatnie wypowiedziane przez niego zdanie przyprawiło mnie o osłupienie. Nie miałam pojęcia co powiedzieć, ponieważ odnosiłam wrażenie, że mam gulę w gardle.
Zauważyłam, że w ostatnim czasie przestał się angażować jako Alfa, zabierał prawie wszędzie Jaspera lub wysyłał go samego, ale nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji. A na pewno nie myślałam, że zrobi to dla mnie. Dla nas.
Poczułam łzy pod powiekami, po czym mocno wtuliłam się w Malcolma.

- Kocham cię. - oznajmiłam. - Nie musiałeś tego robić i powinnam cię udusić, że nie powiedziałeś mi o swoich planach.

- Wiem, słońce. - przytulił mnie mocno jakbym miała za moment uciec.

Wtedy zdałam sobie sprawę, że to nie to go męczyło. Było coś jeszcze i to o tym mieliśmy porozmawiać.

Pod Osłoną NiebaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz