Malcolm
Czułem się zagubiony pomiędzy dwoma różnymi rzeczywistościami.
Nie mogłem znaleźć swojego miejsca, gdzie czułbym się dobrze i byłbym spokojny. Ciągle tułałem się pomiędzy moimi przodkami, którzy nie rozpoznawali mnie, ale ja doskonale wiedziałem kto kim jest. Mój ojciec nadal wyglądał jak ten sam tyran, którego dane było mi poznać. Dziadek, nadal kochany, ale równie surowy co ojciec, różne ciotki, które znałem tylko ze zdjęć lub prababki.
Znałem doskonale całą historię Bloodmoonów i wiedziałem, że obłęd spowodowany władzą nie był niczym obcym między nami. Obawiałem się, że to spotka też mnie, ale jednak wystrzegałem się tego. Chciałem być dobrym Alfą, ale jednocześnie budzącym szacunek i respekt. W mojej watasze każdy miał się czuć dobrze, żyć godnie i być bezpieczny.
Jednak wiedziałem, że gdybym nie poznał Marie to razem z przybraną dla mnie Luną również mógłbym stracić zdrowy rozsądek. Całkowicie oddałbym się byciu głową stada, że względu na fakt, że ona nie byłaby moją miłością. Nie tą jedną, na którą bezwzględu na wszystko czeka każdy wilkołak.
Miałem ochotę uciec ze świata Wilczej Matki, ponieważ czułem się tutaj jak intruz. Dodatkowo tylko dwa razy dziennie mogłem zobaczyć Marie, co całkowicie odbierało mi ochotę do samego bycia gdziekolwiek. Wilcza Matka doskonale wiedziała co czułem, ale mimo wszystko, trzymała mnie tutaj i nie pozwalała opuszczać jej boku za często. Byłem skołowany decyzjami, które podejmowała. Przyjmowała nowych zmiennych każdego dnia, w szczególności tych w starszym wieku, których od razy przyjmowała rodzina pełna zachwytu z nowego członka. Nie potrafiłem zrozumieć, co tutaj robiłem i dlaczego po prostu nie mogła mnie zesłać do mojej kobiety.- Nie dołuj się, kochanie - spojrzała na mnie kiedy siedziałem niespokojnie na krześle w jej gabinecie, z doskonałym widokiem na cały Wilczy świat.
Nie odpowiedziałem, za dużo razy już pytałem ją o to dlaczego po prostu mnie nie odeśle, skoro i tak już naruszyłem pieczęć życia. Moja śmierć była jak ofiara dla czarownic, poprzez fakt, że sam się jej oddałem, dlatego magia mnie chroniąca była tak słaba, że właściwie ledwo trzymała się.
Przez mój pobyt tutaj zrozumiałem wiele, Wilcza Matka była ukazywana jako dobra, kochająca, miłościwa i przeciwna złu. Jednak tak naprawdę była zawistna, pokazywała, że to ona ma władze, była przepełniona pewnością siebie oraz wiedziała jaką maskę przybrać pokazując się innym.
Była dobrem i złem jednocześnie. Czczenie jej napawało ją pychą i zwiększało egocentryzm, którym siebie otoczyła.- Oh, Malcolm, nie możesz się na mnie złościć. - podeszła do mnie i chciała poprawić moje włosy, ale ja wstałem i przewyższyłem ją swoim wzrostem, a potem odszedłem w drugi kąt pomieszczenia.
Wiedziałem, że moje zachowanie może ją rozwścieczyć, ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że coś we mnie ją intrygowało, dlatego trzymała mnie kurczowo przy sobie.
- Przecież to nie moja wina, że tutaj jesteś, sam się tutaj wybrałeś. Opuściłeś swoją Lunę, a ja przyjęłam cię z otwartymi ramionami, żebyś nie tułał się pomiędzy światami. Spełniłam twoje życzenie i widzisz Marie, jesteś przy niej.
- Nie jestem, pozwalasz mi zejść na ziemię dwa razy dziennie, to nie jest wystarczające.
- Słuchaj, Malcolm, należysz do mnie, nie oszukuj samego siebie, że twoja dziewczynka cię uratuje. Być może przepowiednia się spełnia, ale ona jest zbyt słaba, żeby przekroczyć barierę i zabrać twoją duszę ode mnie. Przestań się łudzić i pogódź się z tym, że teraz to tutaj jest twój dom.
Nie skomentowałem tego, ponieważ wierzyłem w fakt, że wrócę do mojego prawdziwego domu, prędzej czy później.
Marie

CZYTASZ
Pod Osłoną Nieba
WerewolfKiedy go spotkała nie wiedziała jak się zachować. Jego zapach całkowicie owładnął jej zmysły i ciało. Jednak ona nie chciała się poddać przeznaczeniu, uważała je za słabość i obawiała się co przyniesie. On, Malcolm Diogenes Gabriel Bloodmoon, czyli...