Podwózka

174 5 7
                                    

+15/16 za bardzo wulgarny, homofobiczny język w 2 podrozdziale. *** oznacza koniec/początek podrozdziału, * oznacza przesunięcie w czasie, ale w ramach tego samego podrozdziału.

***

- Pan sobie w tej chwili żartuje, tak?

- No tłumaczę panu, że najwcześniej będzie do odbioru wieczorem. Widzisz pan, ile ja mam roboty? Po same jaja! I wszystko na cito!

Władek westchnął zrezygnowany i odchylił głowę. Na niemal bezchmurnym niebie dwa samoloty przecinały powietrze. O, i jakiś ptak się zaplątał. Pewnie gołąb, bo co innego w tym smutnym, szarym mieście. Na więcej Warszawy nie stać.

- A jeszcze, wiesz pan, jacy są ludzie. Tu coś nie pasuje, tam coś poprawić. No kurwicy idzie dostać!

Kurwicy to ja zaraz dostane, pomyślał Władek, coraz bardziej wkurzony. Jeszcze raz głęboko odetchnął. Na nic zda się to gapienie się w niebo – tak czy siak był w czarnej dupie. W końcu, absolutnie wykończony dyskusją z mechanikiem, zwrócił się do niego.

- To kiedy mogę go odebrać. Tak realnie, bo nie chcę co chwilę bez sensu tutaj przychodzić.

Pan Mirek, porządny, ale trochę zbyt jęczący fachowiec, podciągnął spodnie, które co rusz zsuwały się z jego pokaźnego brzucha, i powiedział.

- Daj mi pan... - mężczyzna zawahał się i pogładził wąsy. – Daj mi pan tak ze dwa dni. W środę proszę się pokazać. Najlepiej wieczorem.

Władek jeszcze raz zerknął na czerwone auto. Czy naprawdę tak wiele żądał od świata w poniedziałkowy poranek? Chciał po prostu odebrać samochód i pojechać do pracy. Za ten przegląd i częściową wymianę układu napędowego zapłaci jak za zboże. Zrobiło mu się gorąco na samą myśl. Ale co on może? Trudno, nic więcej na razie nie zrobi.

- No dobrze – mruknął niezadowolony. – To przyjdę w środę. Do zobaczenia.

Fantastycznie. Za godzinę musiał być w Biomerze, a auto nadal gniło u mechanika. Najgorsze było to, że za cholerę nie mógł się spóźnić, bo miał zaplanowaną jakąś ważną rozmowę z Koseckim. Urwie mu głowę, jeśli nie przyjdzie na czas, albo i gorzej – da do podpisania wypowiedzenie. Cholera jasna, co tu zrobić? Co tu...?

Nie ma wyjścia. Jeśli on go nie uratuje, to już nikt inny.

Szybko wybrał numer z nadzieją, że jego właściciel odbierze. Po trzecim sygnale zaczął się denerwować, lecz nagle usłyszał ciężki oddech i nieco zachrypnięty głos.

- Hej, co jest?

- Zawieź mnie do pracy – Władek zamilkł na chwilę, lecz przypominał sobie, że warto by było coś dodać. – Proszę.

- To nie odebrałeś samochodu?

- Nie, nie odebrałem – powiedział zirytowany. – Darek, proszę cię, nie mogę się dzisiaj spóźnić.

- Okej, to poczekaj na mnie koło serwisu, ja będę za niecałe pięć minut. Tylko, że jestem trochę spocony, bo ćwiczyłem...

- Mam to gdzieś! – Władek niemal krzyknął. – Po prostu podwieź mnie do roboty, błagam.

- Lecę, pędzę! – Darek najwyraźniej nie pojmował powagi sytuacji, bo starszy mężczyzna wyczul w jego głosie rozbawienie. – Jeszcze będziesz kwadrans przed czasem, zapewniam cię.

Władek prychnął, słysząc tę obietnicę i pokręcił głową.

- Ty chyba nigdy po Warszawie nie jeździłeś.

Kartki z kalendarzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz