Pracoholik

243 6 2
                                    


Władek mruknął, czując na twarzy ciepłe promienie słońca. Przekręcił się, chcąc pozbyć się kłującego w oczy światła, ale na niewiele się to zdało. Otworzył lekko powieki i przejechał dłonią po szczeciniastym policzku. Jeszcze przez chwilę walczył ze sobą, by całkiem się rozbudzić, ale w końcu podciągnął się na łokciach i sięgnął po zegarek leżący na stoliku nocnym.

Mrugnął kilkakrotnie, nie mogąc skupić wzroku. Już nie te lata, coraz trudniej mu było przeczytać coś z bliska. Może przydałyby mu się jakieś okulary? Chociaż takie do komputera, żeby oczu nie męczyć...

Odsunął zegarek od twarzy i odczytał godzinę. Była za dwadzieścia dziewiąta. Opuścił przedmiot na pierś i westchnął ciężko. Miał wrażenie, że zmęczenie go nie opuści do końca życia. Że już nigdy się nie wyśpi, choćby przez tydzień leżał nieprzytomny. Z drugiej strony jeszcze te kilkanaście minut mógłby się kimnąć, przecież go to nie zbawi...

W ułamku sekundy Władek momentalnie oprzytomniał, choć wcale sobie tego nie życzył. Zegarek grzmotnął o panele, gdy mężczyzna zerwał się z łóżka. Z impetem otworzył drzwi garderoby i zaczął prędko wyjmować bieliznę i ubrania, klnąc przy tym na wszystko dookoła.

Nie za bardzo przejmował się tym, że trzaskając drzwiami mikroskopijnej garderoby i wyrzucając z szafy paski, których metalowe zapięcia uderzały o podłogę, mógłby obudzić Darka. Bardziej interesowało go to, jak dostać się do pracy o tej chorej godzinie, nie pakując się z korki stulecia. Przeglądał mentalną mapę Warszawy, ale jakby nie kombinował, i tak nie udałoby mu się dojechać do Biomeru na czas. Beata go zabije. Poćwiartuje, da na pożarcie całej firmie, a resztki ciała porozrzuca na parkingu, aby te wyleniałe kocury, które zawsze pałętają się wokół budynku, mogły w końcu zakosztować prawdziwej uczty. Słodki Jezu, przecież dzisiaj przyjeżdżają Holendrzy, a on miał przedstawić prezentację, która jest jeszcze w powijakach...

A może by tak wszystkim pierdolnąć i wyjechać gdzieś do ciepłych krajów? Takie na przykład Vanuatu albo wulkaniczna Moorea... W ostateczności mogą też być Filipiny albo Indonezja, ale wolałby jednak odciąć się od turystyki. Wprawdzie stan jego konta nie zachwycał, ale na bilet w jedną stronę i przeżycie pierwszych tygodni by starczyło...

– Władek, co ty robisz?

Starszy mężczyzna odwrócił się na dźwięk zachrypniętego głosu. Darek spod półprzymkniętych powiek wpatrywał się w zestresowanego Władka, który trzymał w rękach świeże bokserki i ciemnoniebieską koszulę. Ten zaś wrócił do zawziętego grzebania w szafie.

– Jak to co? O dziewiątej mam być w robocie, na drugi końcu miasta, a...

– Władek... – Darek próbował przerwać ten monolog, ale niedane mu było dojść do słowa.

– ...A ty się jeszcze pytasz, co ja robię? Niepoważny jesteś?

– Posłuchaj...

– Niech to szlag, i ta prezentacja... Zostało mi kilka slajdów, nie zdążę już ich wcisnąć. Chyba że mnie podwieziesz, to w samochodzie coś dopiszę. Ja wiem, że nie powinniśmy się jeszcze za bardzo pokazywać razem, ale mam nóż na gardle – widząc brak reakcji, Władek podniósł głos. – Darek, błagam, rusz się, bo nie chcę się jeszcze bardziej spóźnić!

– Władek, jest niedziela.

Mężczyzna zamarł. Skórzany pasek na niedopiętych spodniach zwisał smętnie po bokach, a dłonie znieruchomiały przy niedopiętych guzikach koszuli. Szybkim krokiem podszedł do łóżka i sięgnął po komórkę na podłodze. Zerknął na ekran, nie wierząc zbytnio w słowa Darka.

Kartki z kalendarzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz