Rozdział 5

436 19 8
                                    

Cała remiza spała. Leżał na swoim łóżku i wpatrywał się w sufit. Ten dzień był dla niego czymś co wprawiło go w osłupienie. Miejsce w którym się znalazł. Nie rozumiał tego. Zachowywali się wobec niego bardzo miło. Ciągle go zagadywali, rozmawiali. Świetnie bawili się w swoim towarzystwie. Widział w nich osoby z 51. W Chicago było dokładnie tak samo. Ale tutaj? Tutaj czuć było też jakąś dziwną beztroskę. Jakby zupełnie się nie przejmowali tym, że za chwilę będzie jakieś wezwanie i oni już nie wrócą. Nasłuchiwał jak strażacy dookoła niego chrapali albo oddychali spokojnie. I do tego pani Kapitan. Od powrotu z Komendy Wojewódzkiej już jej nie widział. Jakby nie było jej w remizie. Ale wszyscy jakoś wiedzieli, że Lidia jest w remizie.
- Jej drzwi są zawsze dla nas otwarte - wyjaśnił Krzysztof, który pokazał mu sekretne wyjścia gdyby chciał się wyciszyć z dala od zespołu
- Jeśli są zamknięte to albo jej nie ma albo ma dużo pracy - wskazał na drzwi od gabinetu Lidii. Były otwarte na całą szerokość. Ale on nie widział żeby ktoś tam siedział
- A i uważaj, bo pani Kapitan porusza się bezszelestnie. Nie wiesz kiedy stanie za tobą i co usłyszy - wywrócił oczami rozglądając się dookoła. Severide poczuł rozbawienie tym wszystkim. Po małym śniadaniu jakie zjadł w towarzystwie innych strażaków, poszedł oglądać wozy. Oba były wyposażone tak samo. Nie było wozu ratowniczego, gaśniczego. Oba te wozy były połączeniem obu tych rodzajów.
- Mamy bardzo mało wezwań w mieście. Pod naszą opieką oprócz Jeżyc, Łazarza i Centrum jest też autostrada. Do tego współpracujemy z nadleśnictwami które zajmują się lasami dookoła miasta - wyjaśnili mu. Już po pierwszym dniu był w stanie w to uwierzyć, że tu nic się nie dzieje. Cały dzień gong nie zadzwonił ani razu. Co nie oznacza, że nic nie robili. Kelly musiał przyznać, że oni mimo wszystko byli ciągle w ruchu. Ciągle znajdowali sobie nowe zajęcia. I jak na drużynę przystało współpracowali bez najmniejszych problemów. Przyglądał się im i widział w nich swoją remizę. Strażacy z remizy 12 też żartowali przy swojej pracy. Jednogłośnie zgadzali się na różne pomysły. Teraz oni wszyscy spali. On nie mógł. Odwrócił głowę widząc jak mrok rozproszył ekran telefonu. Złapał za swoją komórkę i szeroko uśmiechnął się. Ostrożnie usiadł na łóżku i nacisnął zieloną słuchawkę
- Cześć
- Nie przeszkadzam?
- No proszę cię - parsknął i podniósł się. Skierował się cicho w kierunku kantyny. Nie chciał budzić kogokolwiek. Wszyscy przecież odpoczywali. Słuchał Stelli i czuł jak na jego twarzy błyszczy uśmiech. Tęsknił za nimi. Usiadł na kanapie przykładając telefon do ucha.

Spojrzał na nich, wszystkich. Siedzieli przy stoliku w barze. Wieczór był ciepły. Dojeżdżając na miejsce widział ogrom osób chodzących po Starym Mieście. Sam Stary Rynek otulony mrokiem wydawał się być bardzo tajemniczy. Brukowana kostka pokrywająca wszystkie drogi była dziwnie równa. Jakby była niedawno położona. Dominik na jego widok podniósł rękę. Kelly nie wyróżniał się z tłumu. Można powiedzieć, że tonął wśród ludzi zebranych na placu. Teraz wszedł za nim do pubu nie mogąc odgadnąć jego nazwy. Widok pani Kapitan go zaskoczył. Siedziała między chłopakami i z czegoś się śmiała. Kiedy porucznik i Dominik weszli akurat urwała wątek. Uśmiechnęła się do nich szeroko. Nie wiedział czy chciał brać w tym udział. Ale z drugiej strony chciał zobaczyć jak żyją tutaj ludzie. Musi tu spędzić cały rok. Będą jego tymczasową rodziną. Kiedy w jego remizie pojawiał sie ktoś nowy robili dokładnie to samo. Może nie tak mocno rodzinnie ale jednak. Byli otwarci. Chcieli zawsze pokazać temu nowemu, że dbają o siebie jak w rodzinie. I to właśnie on był teraz tym nowym. Nie wiedział co powienien zrobić. Dawno nie czuł tego zagubienia z nowego otoczenia. Przyzwyczaił sie już do swojej remizy. Usiadł na krzesłku opierając łokcie na stoliku. Lekkie światło tworzyło przyjemny, ciepły mrok. Wszystkie ławki były zajęte przez ludzi. Były tu osoby w różnym wieku. Młodsze, starsze. Wielki, drewniany bar też był szczelnie okupowany. Drewniane stoliki były bardzo zadbane. Ściany z czerwonej cegły ozdobione były różnymi logami alkoholi. 
- A obstawialiśmy czy przyjdziesz - Jarek odwrócił wzrok od kelnerki, która przeszła obok nich. 
- I kto wygrał?
- Dominik - mężczyzna wypiął dumnie pierś. Kelly roześmiał sie w głos. Rozglądał sie z zaciekawieniem. 
- Kelly - odwrócił głowę słysząc swoje minę. Spojrzał na Karola, który podniósł sie. 
- Co pijesz? 
- Burbon - na te słowa spojrzeli wszyscy na siebie. 
- O nie, mój drogi. Jesteśmy w pijalni wódki i piwa. Więc pijemy wódkę lub piwo - oznajmił Dominik. Dowiedział sie od chłopaków, że po pracy na pewno będą zwracać sie do siebie po imieniu. W remizie Lidia nie zwracała za bardzo uwagi na to, jak kto do niej mówił. Chyba że była zła. Wtedy musiał być już oficjalny ton. Ale i tak dowiedział sie, że wyprowadzić z równowagi panią Kapitan jest bardzo trudno. 
- To piwo - mruknął. Jakoś nie ufał wódce. Owszem pijał w Stanach ten rodzaj alkoholu ale kilka razy odwinął taki numer, że postanowił sobie to odpuścić. No budził sie z kacem. Spojrzał na panią Kapitan, która rozmawiała z Jarkiem. Coś mu tłumaczyła żywiołowo machając rękoma. Przyglądał sie temu z zaciekawieniem. Nie była zła, zdenerwowana. Widać było, że sie świetnie bawiła. Zauważył, że wszyscy tak robili. Nie było tu w pomieszczeniu osoby, która mówiłaby coś z rękoma luźno położonymi na stole. Znalazł sie w bardzo dziwnym miejscu. 

Polska wódka to zło. Krew diabła. Promienie słońca spadły na jego twarz, która miała za chwilę eksplodować. Skrzywił sie otwierając oczy. Ostre promienie słońca poraziły go żywym ogniem. O jak boli! Jęknął unosząc rękę do twarzy. Poczuł jak zaschło mu w gardle. Dlaczego on sie zgodził na tą wódkę?! Dlaczego nie uczy sie na błędach?! Musiał sie bardzo mocno upić skoro nie pamiętał drogi powrotnej do domu. Jak on wszedł w takim przypadku na czwarte piętro?! Tak dużo było pytań. Poczuł jak jego żołądek skurczył sie do wielkości piłki do golfa. Rozwali mu czaszkę i wnętrzności. Nie miał siły żeby sie podnieść i zasłonić zasłony. Nie miał siły żeby myśleć. Nie miał siły żeby oddychać. Kac to najgorsze co mogło go spotkać. Obrócił sie na bok czując jak wszystko w jego wnętrzu wywraca sie na bok. Nie miał żadnej mocy żeby coś zrobić. Nawet sie nie rozebrał. Musiał w naprawdę fatalnym stanie wrócić. Dlaczego wpadł na tak idiotyczny pomysł? Dlaczego zgodził sie na polską wódkę? Po godzinie leżenia i umierania wewnątrz postanowił sie podnieść. Kiedy wyprostował sie poczuł jak zakręciło mu sie w głowie. Dalej był pijany? Wszedł do łazienki. Zimny prysznic musiał go orzeźwić. Zimne krople wody rozbijały sie o jego skórę. Przynosiło mu to ukojenie. Prychał wodą siedząc na podłodze kabiny. Było mu niedobrze. Nie wiedział czy będzie w stanie dzisiaj coś zjeść. Czuł sie jakby miał za chwilę umrzeć. Nawet nie będzie sie golił. Wsuwając na siebie koszulkę po zimnym prysznicu usłyszał dzwonek do drzwi. Zatrzymał sie zaskoczony. W większym szoku był kiedy za drzwiami dostrzegł panią Kapitan. Wyglądała na niesamowicie rześką. Jakby nie było jej wczoraj w pubie. Zaśmiała sie widząc jego minę. Skrzywił się. Teraz to jakikolwiek dźwięk blisko niego powodował, że jego głowa miała wybuchnąć. 
- Wyglądasz okropnie - oznajmiła wchodząc do mieszkania. Minęła go. Poczuł zapach jej perfum i zrobiło mu sie niedobrze. Wszystkie zmysły miał wyczulone. I wszystkie chciały zrobić krzywdę. Jego organizm mścił sie na nim za picie polskiej wódki. Wpatrywał sie w jej plecy jak skierowała sie do kuchni. Z zaciekawieniem przyglądał sie pakunkom, które postawiła na stole. Podążył za nią powoli. 
- Ty za to wyglądasz świetnie - odwróciła sie w jego kierunku i uśmiechnęła. Odwiesiła lekką kurtkę na krzesło. 
- Po prostu jestem przyzwyczajona - wyjaśniła. Wyciągnęła rękę w jego kierunku z małym opakowaniem. 
- Przeciwbólowe - wyjaśniła widząc jego zaskoczenie. Usiadł przy stole i spojrzał na nią podejrzliwie. Nie spodziewał sie jej tutaj. 
- W ogóle to co tu robisz? - obserwował ją jak kręciła sie po pomieszczeniu szukając czegoś w szafkach. Trzymała w dłoniach garnek kiedy odwróciła sie w jego kierunku. 
- Ratuję cię od autodestrukcji - wyjaśniła - Nie pamiętasz? - na to pytanie pokręcił głową. Uśmiechnęła sie pod nosem. 
- Poprosiłeś o pomoc jak wstaniesz. Jak już dałeś sie wsadzić do takstówki oznajmiłeś, że jutro będziesz umierał. W sumie to zrozumiałe skoro nie miałeś zbyt dużego doświadczenia z polską wódką - wyjaśniła spokojnie. Dostrzegł jak na blacie zaczęła układać warzywa, mięso. Wszystko zmieściło sie do małej torby. Postawiła przed nim jakąś butelkę wypełnioną lekko mętną wodą. Podniósł głowę na nią. 
- Na prawdę wiedziałem już prędzej, że dzisiaj sie będę wybierał na śmierć? 
- Tak - skinęła głową - Ale mamy w Polsce, sposoby na kaca więc jutro będziesz już sie czuł doskonale - wyjaśniła. 

Za karę [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz