Rozdział 1

617 27 19
                                    

Chicago, Illinois, USA

Wozy wjechały do remizy 51 po skończonej akcji. Porucznik Severide wyskoczył z wozu zanim Cruz jeszcze dobrze sie zatrzymał. Czuł rosnącą wściekłość. Amanda, stażystka Squad 3, poczekała aż porucznik zniknie w kantynie. Nie rozumiała co mu przeszkadzało w jej obecności w samochodzie. Ale był na nią cięty od samego początku. Brunet zignorował woładnie swojego przyjaciela, kapitana Casey, i skierował sie do swojego biura. Z trzaskiem zamknął drzwi i zasłonił żaluzje. Nie był żadną niańką. Zwłaszcza dla stażystki, która nomen omen nie nadawała sie do wozu ekipy ratunkowej. Pewnie w wozie 81 odnalazłaby się szybciej. Usiadł na łóżku i przycisnął twarz do poduszki. Była płochliwa, krnąbrna. Nie nadawała sie do pracy pod taką presją, jaką oni mają w wozie 3. 
- Proszę - odsunął poduszkę od twarzy słysząc pukanie. Spojrzał na Doris, asystentkę swojego komendanta. Kobieta uchyliła nieznacznie drzwi. 
- Poruczniku, komendant prosi do siebie - oznajmiła. Severide uchodził za bardzo nerwowego w remizie. Szybko tracił nad sobą panowanie i obrażał sie jak małe dziecko. Brunet skinął głową i podniósł sie. Musi zmierzyć sie z Bodenem. Wiedział, że dostanie burę taką jak stąd do Waszyngtonu. Ale co on mógł zrobić? Podniósł sie i skierował do biura komendanta. W środku znajdował sie jeszcze Matt. Blondyn na widok Severide, podniósł sie. No tak, bo teraz Wallace Boden musi mieć publikę do wyżywania sie na nim. Zamknął drzwi i wyprostowany czekał na to co sie stanie. Widział minę swojego przełożonego. Wiedział co oznacza jak podpiera sie pod boki i oddycha głęboko. 
- Kelly, do licha, nie chcę na ciebie wrzeszczeć - mruknął mężczyzna oddychając głęboko. Spuścił głowę lekko i spojrzał na niego spod byka. Brunet zacisnął zęby. 
- Komendancie, stażystka Maximoff nie nadaje sie do wozu trzeciego - oznajmił zgodnie z prawdą. 
- Poruczniku! - nieznacznie uniósł sie głos komendanta - Nadaje się. Ale ty już na starcie ją skreśliłeś - oznajmił 
- Absolutnie nie tak - poderwał sie Severide. Na prawdę chciał dać jej szansę. A zaczęło się jak sparaliżowana strachem stała na schodach podczas pożaru apartamentowca. Kelly wiedział, że raz sie może zdarzyć ale nie dwa czy trzy. Oczywiście Boden rozmawiał z nią a ona oznajmiła, że przesadzają. Nie rozumiał tej kobiety. 
- Kolejny raz, kolejna akcja kazałem ci zająć sie stażystą a ty kazałeś jej zostać na zewnątrz! 
- Bo ją paraliżuje strach! Za każdym razem kiedy biegniemy tam przeszukiwać budynki musimy jeszcze ją niańczyć! - wybuchł - W zespole każdy ma współpracować! Mamy za zadanie chronić ludzi. A jeśli mam jeszcze niańczyć dziecko to powinienem założyć żłobek! 
- Severide! - kiedy Wallace zaczął rzucać nazwiskami, porucznik i wszyscy wiedzieli, że zaraz wybuchnie. 
- Starałem się. Ale twoja niesubordynacja jest ostatnio bardzo dokuczliwa - mężczyzna podniósł z  biurka teczkę. Wyciągnął ją w kierunku Kelly'ego. Brunet uniósł brew. 
- Co to jest?
- Wyjeżdżasz na wymianę. Roczną. Nauczy cię to pokory - oznajmił sucho
- Słucham!? - spojrzał na Matta. Casey sam był zaskoczony tym co sie stało. Ale nie mógł zareagować w tej chwili. 

Wszedł do kantyny. Wszyscy słyszeli wrzaski z biura komendanta. Severide był wściekły. Zajął miejsce przy stole, gdzie siedział Otis. Bryan pochodził z Rosji więc pewnie mógł mu coś powiedzieć. Rzucił teczkę na stół przed brunetem. Był nadal wściekły. Ale decyzja komendanta była ostateczna. Otis podniósł wzrok na porucznika. 
- Potrzebuję twojej pomocy, Otis - oznajmił Severide. 
- Co jest? 
- Odbębniam niezapowiedzianą wycieczkę do Europy. Co mi powiesz o Polsce? - na to pytanie w kantynie nie grał nawet telewizor. Zaległa cisza. Wszyscy oderwali sie od swoich zajęć. Wszyscy przyglądali się porucznikowi. Rozejrzał sie za siebie. 
- Co? - Brett pierwsza przerwała ciszę. Severide nie wyglądał na wyjątkowo zadowolonego z zaistniałej sytuacji. 
- Wyjeżdżam na rok do Polski. Na wymianę czy coś takiego - mruknął gorzko. Nie mógł sie od tego wykręcić. Nawet Benny nie mógł mu pomóc. Oczywiście, że w pierwszej kolejności zadzwonił do ojca. Jednak starszy Severide z bólem serca, rozłożył ręce bezradnie. Tego nie można było przeskoczyć. 

Poznań, wielkopolskie, Polska 

Tonęła w dokumentach. O tak, ostatnio nadrobiła sobie ogrom zaległości w raportach. Zamknięte drzwi od jej gabinetu oznaczały, że najlepiej będzie jeśli nikt nie będzie jej przeszkadzał. Zawsze jej drzwi były otwarte dla wszystkich. Ale dzisiaj musiała sie skupić na pracy. Przygryzała końcówkę długopisu kiedy rozległo sie pukanie. Nie podniosła w ogóle głowy. Usłyszała otwierane drzwi. 
- Pani dowódco - recepcjonistka zmąciła jej cisze. Lidia westchnęła i odłożyła długopis. 
- O co prosi... - urwała widząc kobietę w towarzystwie komendanta wojewódzkiego. Zerwała sie z krzesła. Mężczyzna skinął jej głową. Zasalutowała. 
- Panie zastępco komendanta - podeszła do mężczyzna. Uścisnął jej dłoń. 
- Pani kapitan, mam nadzieję że nie przeszkadzam? 
- Absolutnie nie - wskazała na krzesło - Napije sie pan czegoś?
- Nie, dziękuje. Ja tylko chciałem przekazać pani świetnie wiadomości - Lidia uniosła brew przyglądając sie gościowi z zaciekawieniem. Była skonsternowana tym co usłyszała. Mężczyzna zza poły kurtki wyjął kopertę. Uniosła brew przyglądając sie temu. 
- Komenda główna wytypowała pani remizę jako miejsce wymiany międzynarodowej. Do końca tygodnia dowie się pani, który z pani chłopaków leci a na jego miejsce pojawia sie inny strażak 
- Wymiana międzynarodowa? 
- Tak - podał jej kopertkę. Poczuła jak dłoń jej zadrżała biorąc papier do ręki. Wyjęła z koperty oficjalne pismo
- Stany Zjednoczone? 
- Skoro amerykańska armia sie u nas szkoli, to ci na Wiejskiej uznali że strażacy też mogą - widać, że zastępca komendanta sam nie jest zadowolony z takiego obrotu. Oczywiście, że to było zrozumiałe. W końcu biorą odpowiedzialność za kogoś kto nauczony jest innego systemu pracy. A Polska straż pożarna wielce sie różniła od nawet tej w Czechach. To co można powiedzieć o USA? 
- Wspaniale - mruknęła z przekąsem - Będę robić za niańkę - dodała. Mężczyzna zaśmiał sie cicho i pokręcił głową. Obsadzenie młodszej kapitan Lidii Frączyk jako dowódcy jednostki gaśniczo-ratowniczej numer dwanaście było strzałem w dziesiątkę. To on sie najbardziej przy tym upierał. Co sprawiło, że po pierwsze więcej kobiet wstępowało do straży a po drugie jeszcze bardziej wzrosło zaufanie społeczeństwa do strażaków. Jeszcze do tego Lidia nie peszyła sie w obecności kamer. A te były dosyć często w ich otoczeniu. Praca w takim mieście jak Poznań było wyzwaniem. To miasto znajdowało sie na szlaku tranzytowym z Berlina do Warszawy, Kijowa i dalej. Obecność rzeki Warty też swoje robiła. Do tego znajdowali sie w mieście gdzie zapoczątkowano państwo polskie. 
- Wydawało mi się, że pani to lubi 
- Dzieci owszem ale nie dorosłych - odłożyła dokument na stolik i uśmiechnęła do mężczyny. 
- Jeśli chodzi o mężczyzn to akurat są jak dzieci. Tylko trochę wyrośnięte - wyjaśnił i skierował sie do wyjścia. Lidka parsknęła śmiechem. Ruszyła razem z zastępcą do drzwi. Rozmawiali jak starzy znajomi. Pani kapitan akurat potrafiła szybko nawiązywać kontakty. I w tym przypadku miał nadzieję, że będzie podobnie. Chociaż sam nie wiedział kogo wyślą na miejsce jednego z jego strażaków.
- Panie komendancie, za pozwoleniem chce swoim chłopakom powiedzieć sama o tym
- Oczywiście. To pani zmiana i pani tu rządzi, kapitanie - wyciągnął rękę w jej kierunku kiedy znaleźli się przy aucie mężczyzny. Brązowowłosa uścisnęła rękę i stała na parkingu zanim zastępca nie wyjechał na ulicę. Wsunęła ręce do kieszeni. Kiedy auto zaniknęło wśród innych odwróciła się w kierunku remizy.

Za karę [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz