Rozdział 6

426 19 19
                                    

Spojrzał na butelkę, która stała na stole. Wpatrywał sie w Lidkę i płyn zawarty w szklanym opakowaniu. Czuł sie na prawdę fatalnie. I jeszcze pani Kapitan, która zachowywała sie zupełnie swobodnie. Wyglądała na wypoczętą i rześką. A on? Wyglądał jakby go walec rozjechał i pies pogryzł. 
- Wypij to - wskazała na butelkę przed jego twarzą. Podniósł wzrok na nią. Spojrzała na niego nie kryjąc swojego rozbawienia. Przyglądała się jego zmęczonej twarzy. Tak jak podejrzewała, spotkanie obcokrajowców z polską wódką kończy sie najczęściej tak jak właśnie wyglądał Kelly. Tragedią. Usłyszała jak zaszurała butelka, ciągnięta po blacie. 
- Co to jest? - usłyszała jak Kelly pociąga nosem. Roześmiała sie w głos i spojrzała na niego. Na jego twarzy malowało sie obrzydzenie i niepokój. Spoglądała na niego podpierając ręce na biodrach. Z niepewnością przechylił butelkę przykładając ją do ust. Poczuł na języku specyficzny, słony smak. Coś targnęło jego wnętrzem. Widziała jak zerwał sie z miejsca. Ale zatrzymał sie w wejściu. Jego żołądek zrezygnował ze zrzucenia balastu kiedy poczuł jak dziwna woda znalazła sie w jego przewodzie pokarmowym. Odwrócił sie do niej. Spoglądała na niego wyraźnie rozbawiona. 
- Co to było? 
- Woda po kiszonce - wyjaśniła - Znaczy mieszanka wody po kiszonych ogórkach i kiszonej kapuście. Pełna witamin które tracisz pijąc alkohol. Do tego działa jak napój izotoniczny - dodała. Złapał za butelkę i ponownie upił łyk. 
- Jak wy to robicie? 
- Co? - wróciła do zajmowania sie warzywami i wszystkim co przyniosła. Obserwował ją jak do garnka nalała wody. Po chwili wrzuciła tam kilka kawałków mięsa. 
- Po tej wódce wyglądacie zupełnie normalnie 
- Jesteśmy przyzwyczajeni. Na prawdę. W Polsce wódka to najczęstszy alkohol, który pijemy w wolnej chwili. Piwo i wódka 
- A co przyniosłaś?
- Produkty na rosół - mruknęła - W Stanach to chyba jest zupa z kury czy jakoś tak. U nas nie używamy tylko mięsa drobiowego ale również kaczki albo wołowiny albo dziczyzny - usiadła naprzeciwko niego. Przyglądał sie jej jak odgarnęła na plecy włosy. Słońce zupełnie jej nie raziło. Zacisnął palce na butelce. 
- Tak na dobrą sprawę, walka z kacem dla każdego jest inna. Niektórzy w ogóle nie chorują, inni idą pobiegać albo na siłownię, inni muszą dobrze zjeść a niektórym wystarczy rosół i kiszona woda - podparła dłonią swoją twarz. Roześmiał sie w głos widząc ją. 
- A ty?
- Jem - oznajmiła - Muszę zjeść porządne śniadanie i wszystko mija - odwróciła wzrok na okno. Z dziwnym rozczuleniem wpatrywała sie w budynki, które widziała. Nie umiał tego nazwać. Ale jej obecność też go trochę krępowała. Wyglądała jakby zupełnie zapomniała o tym jak okazał swoje zdziwienie tym kim ona była. 
- A poza byciem strażakiem robicie coś jeszcze? 
- Co masz na myśli? Drugą pracę czy co?
-Drugą pracę - skinął głową. Odwróciła wzrok na niego. Jej oczy miały taką niesamowitą, ciepłą barwę 
- Nie. Znaczy nie wiem jak inni, ale my jesteśmy tylko strażakami. W dniach gdzie nie pracujemy zajmujemy sie domami. Zawsze jest coś do roboty - wyjaśniła - A wy pracujecie? 
- Tak. Wielu z nas. Ja po pracy naprawiam łodzie, mój przyjaciel który jest kapitanem wozu osiemdziesiąt jeden zajmuje sie remontami, dowódca wozu pięćdziesiąt jeden ma swój bar który prowadzi wraz z dwoma innymi osobami, Cruz czasami prowadzi zajęcia z zumby, dziewczyny z karetki pracują na fitnesie 
- Macie karetkę? - uniosła brew 
- Dwa wozy gaśnicze, osiemdziesiąt jeden i pięćdziesiąt jeden. Jest wóz ratowniczy numer trzy i karetka numer sześćdziesiąt jeden. Jesteśmy jedną z kilku remiz w Chicago, które mają takie zaplecze ratownicze. 
- A ty w którym jeździsz?
- Dowodzę składem ratunkowym
- Przysłali mi dowódcę? Jak to? Co ty zrobiłeś swojemu komendantowi, że cie tu przysłał?
- Mam, miałem stażystkę w swoim wozie. Jako ekpia ratunkowa z reguły pierwsi idziemy w ogień bo naszym zadaniem jest uratować ludzi. Ale ta dziewczyna sie nie nadaje do mojego wozu - mruknął 
- Skąd wiesz, że sie nie nadaje?
- Paraliżuje ją strach... Wiem co powiesz, ale to nie był jeden przypadek - podniósł rękę kiedy sie wyprostowała i otworzyła usta. 
- Pierwszy raz stała jak słup kiedy palił sie ogromny apartamentowiec w centrum miasta. Byłem w stanie ją zrozumieć, zaproponowałem pomoc żeby sie przełamać, rozmawiałem z nią jak starszy brat. Na prawdę dałem jej szansę. Potem kolejna akcja i kolejny raz stała przerażona i nic do niej nie docierało. My mamy ratować ludzi, wszyscy bez wyjątku. Jesteśmy zespołem, jest nas czwórka i musimy współpracować. A jeśli mam za każdym razem wchodząc do płonącego budynku jeszcze pilnować kogoś kto ma mi pomagać to sama rozumiesz, że na dłuższą metę to nie sprawdzi się - wyjaśnił. W sumie mógł jej o tym powiedzieć. Nie znała Amandy, nie znała innych z remizy. Była bezstronna. Podrapała sie po brodzie patrząc na niego. 
- No i Boden, mój dowódca kazał mi pilnować stażystki. Więc kazałem jej zostać na zewnątrz. Dwa albo trzy razy. I ona poczuła sie urażona, że nie może wziąć udziału w akcji. Naskarżyła na mnie Wallace'owi, który w końcu stwierdził, że mnie wyślę na wymianę. Tylko nie wiem po co - położył dłonie na stole. Przyglądała mu sie w skupieniu przekrzywiając głowę. 
- Żebyś poczuł to co czuje twoja stażystka? Nie wiem. W końcu w naszej remizie jest nudno, nic sie nie dzieje. I tylko to, że ja tam rządze robi z niej coś wyjątkowego - podniosła sie i podeszła do garnka. Uniosła pokrywkę. Poczuł zapach wywaru mięsnego. 
- Ja też nie wiem czemu to zrobił. Ale z drugiej strony może to i lepiej. W końcu może zrozumie, że stażystka nie nadaje sie do wozu numer trzy a ja będę miał spokój - mruknął. Widziała w nim teraz urażonego pięciolatka. Zwłaszcza kiedy tak wydymał wargi. Brakowało tylko żeby skrzyżował ręce na klatce piersiowej i tupnął nóżką. 
- A nadaje sie na strażaka? - słysząc to pytanie podniósł na nią wzrok. 
- Tak. Ale potrzebuje bardziej spokojnego miejsca. Wóz gaśniczy byłby lepszy niż ekipa ratunkowa - oznajmił spokojnie. Pokiwała głową. 
- Pewnie masz rację. Nie byłam nigdy w twojej remizie, nie widziałam jej, nie poznałam ludzi którzy tam są więc pewnie masz rację - mruknęła mieszając zawartość garnka. 
- A jak to u was wygląda? No wiesz w sensie jak jedziecie do pożaru 
- Dojeżdżamy na miejsce, zajmujemy pozycję i współpracujemy wraz z policją i ratownikami. Nie zajmujemy sie wszystkim sami bo tak sie nie da - oznajmiła spokojnie. Uśmiechnął sie do niej. 

Rosół który ugotowała poprawiło mu bardziej samopoczucie. Spędził w jej towarzystwie pół dnia. I to było na prawdę coś niesamowitego. Była spokojna nawet po pracy. Mówiła wszystko co jej ślina na język przyniosła. Nie urażało go to. Jeszcze. Wpatrywał sie w nią jak wychodziła z bloku. Widział jak wsiadła do samochodu. Musiał upewnić się, że wróci do siebie. Sam nie wiedział dlaczego to zrobił. Odwrócił wzrok do kuchni. Musiał przyznać, że dzięki jej sposobom czuł sie o niebo lepiej. Nie wiedział nawet jak to możliwe. Jeszcze kiedy wstał czuł sie jakby miał umrzeć. A teraz? Nie był jeszcze sprawny w stu procentach ale zniknęły mu wszystkie symptomy kaca. A to już był jak na niego wielki sukces. Wrócił do wnętrza mieszkania i usiadł na kanapie. Wiedział, że od jutra zaczyna sie dla niego prawdziwa walka. Lidia już go uświadomiła, że nie żartowała z tą nauką języka polskiego. I zapowiedziała mu, że od jutra zaczynają ostro walczyć z jego barierą językową. Musiał dowiedzieć sie więc na co musi być przygotowany. Postanowił poszukać czegoś co umożliwi mu łatwiejszą naukę. Słyszał szum zza okna. Miasto żyło swoim życiem. Dzisiaj już nie chciał wychodzić. Musiał odpocząć, przygotować sie do kolejnej zmiany. Przede wszystkim się wyspać. 

Za karę [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz