Rozdział 29

242 14 15
                                    

Walczył ze sobą od momentu w którym sie obudził. Może i Stella miała rację, ale on sie bał. Lidia była dziwna. Nie umiał tego nazwać ale przy niej tracił swoją pewność siebie. Jedna noc, którą spędzili razem była tą nocą, którą chciał powtórzyć. Wpatrywał sie w budzące sie miasto. Za dwie godziny zaczyna zmianę. Pierwszą zmianę po jego wypadku. Czuł ssące poczucie winy. Żołądek kurczył sie na samą myśl, że będzie musiał wejść do remizy. To przez niego filar całej ekipy, pani Kapitan, jest wyłączona z gry na jakiś czas. I może da sobie radę z ich spojrzeniami. Ale po zmianie postanowi do niej zadzwonić i poprosić o rozmowę. Oparł ręce na biodrach przełykając ślinę.

Mężczyzna nerwowo poruszył sie na przednim siedzeniu auta. Jego towarzysz odwrócił wzrok zniecierpliwiony. Siedzieli przed jednym z budynków od wczoraj, obserwując drzwi wejściowe. Musieli mieć wszystko pod kontrolą. Zwłaszcza kiedy główny zainteresowany nie był chętny z nimi współpracować. A oni nie zapominają. Mężczyzna popełnił błąd wchodząc na ten teren, który był ich. I do tego nie chciał sprawiedliwego podziału zysków. Co sprawiało, że ich szefa ogarniała złość. A kiedy on sie denerwował to robiło sie nieciekawie. Więc wysłał ich tutaj i kazał obserwować kobietę ze zdjęcia. Wiedzieli doskonale, że dla niej byłby w stanie zrobić wszystko. A oni postanowili to wykorzystać. Skoro nie można po dobroci, trzeba zrobić to siłą. A skoro on był diabelnie odporny na ciosy muszą podejść go z innej strony. Sprawić żeby ten mężczyzna robił wszystko co mu rozkażą. Skoro od samego początku był zbyt uparty, sprawią że zmięknie. Korzystali z tego, że ruch dopiero sie wzmagał. Mogli na zmianę drzemać by chociaż trochę odpocząć. Aparat leżał na kolanach kierowcy, który zaczął sie wiercić. 
- Może zamiast tak sie rzucać pójdziesz nam po śniadanie? - pasażer wyciągnął portfel. 

Poranek był dla niej przyjemny. Kiedy otworzyła oczy i poczuła ciepłą dłoń na swoim brzuchu. Dalej do końca to do niej nie docierało. Ale możliwość budzenia sie przy nim sprawiała, że znowu nie myślała racjonalnie. Nic innego nie miało znaczenia. Zamrugała powiekami czując to wspaniałe rozluźnienie. Mężczyzna leżący obok niej głośniej wciągnął powietrze w płuca i nie przerywał snu. Uśmiechnęła sie i odwróciła głowę. Wpatrywała sie w jego twarz z uśmiechem. Zrelaksowany zdawał sie nie czuć jej świdrującego wzroku. Jego ciężka dłoń nawet nie poruszyła sie o milimter na jej brzuchu. Płatki jego nosa rytmicznie poruszały sie, kiedy oddychał. Lubiła na niego patrzeć. Nie mogła mu odmówić urody. Był dobrze zbudowany, wysokim i okropnie przystojnym mężczyzną. I sprawiał, że na jej twarzy gościł uśmiech. Sprawiał, że nawet najgroszy dzień przy nim odchodził w zapomnienie. Owszem, miał wady. Ale mimo wszystko, te wady dla niej były mało istotne. Bo mimo wszystko starali sie albo je tolerować albo zmieniać siebie dla tej drugiej osoby. Uniosła kąciki ust w uśmiechu. Nie umiała sie nie uśmiechać kiedy wiedziała, że znowu jest częścią jej życia. I to ją najbardziej cieszyło. 

Kiedy wszedł do remizy nikt nie patrzył na niego jak na trędowatego. Przywitali go z uśmiechem i brawami, że wrócił do pracy. Nie czuł sie nawet wyobcowany. Chociaż to on był głównym powodem dla którego nie ma z nimi Lidii. Teraz siedział na zewnątrz i robił spis wyposażenia wraz z Olkiem. Mężczyzna zaznaczał na liście wszystko to, co Kelly wyciągał z wozu. 
- A widziałeś Krystka? Żyje ta nasza sierota? 
- Sierota? - Severide trzymał nożyce do cięcia metalu. Spojrzał na strażaka, który siedział na składanym krzesełku. 
- No sierota. Na każdej zmianie musi coś wywinąć - wyjaśnił - Raz minął zjazd na autostradzie i postanowił lecieć na wstecznym. Akurat to były godziny szczytu - dodał. Kelly zaśmiał sie cicho. 
- No wyglądał na całego kiedy go widziałem - oznajmił. Tak, Krystek wydał mu się bardzo pozytywną osobą. Rozmawiał z nim tylko raz, kiedy odwiedził Kidd. Ale o dziwo jego wesołe usposobienie i jemu sie udzieliło. 
- To dobrze. A jak twoja dziewczyna? - na to pytanie Severide nieznacznie sie skrzywił wyjmując każdy z węży po kolei. Nie wiedział czy mógł powiedzieć komukolwiek prawdę. Komukolwiek prócz Lidki. Ona na nią zasługiwała. Chciał tylko wiedzieć, że nie jest jeszcze na to za późno. 
- Już dobrze. Mieli wypadek w fabryce części samochodowych i wybuch ją trochę pogruchotał. Nie jest połamana tylko poobijana - wyjaśnił - Odstawiłem ją do jej mamy. Tam dojdzie do siebie - dodał. Musiał brnąć w to co raz bardziej. Nie wiedział jak tutaj sie podchodzi do takich sytuacji. Ale prawdą było to, że nie chciał opuszczać Chicago. Nie chciał stawać oko w oko z Lidią. Nie chciał sie  z tego tłumaczyć. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że nie chciał żeby cokolwiek sie wydarzyło z tego co było. Nie umiał na to sobie odpowiedzieć. Ale zdał sobie sprawę z tego, że wyjaśnianie kłamstwa jakiego sie dopuścił totalnie mijało sie z celem. 

Mężczyźni na widok kobiety wyraźnie sie ożywili. Wyszła na ulicę wprost do taksówki, która stała zaparkowana przy krawężniku. Wpatrywali sie w jej zdjęcie żeby upewnić się, że to ona. Ale oczywiście to była ona. Tylko w tej szarej bluzie i bez makijażu wyglądała zupełnie inaczej. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Kierowca zrobił kilka zdjęć kiedy pasażer wybierał numer do swojego szefa. 
- To ona. Jest sama - mruknął do słuchawki
- To przywieźcie ją. Chętnie sobie z nią porozmawiam - męski, zimny głos wydawał proste rozkazy. 
- Tak jest - rozłączył się i zrobił w powietrzu kółko dłonią. Kierowca zapuścił silnik. Pomruk nie przykuł uwagi przechodniów. Taksówka ruszyła w kierunku centrum miasta. Oni więc ruszyli za nią żeby dowieźć kobietę do ich szefa. 

---------------------
W końcu udało mi się napisać ten rozdział. Zmieniałam koncepcje kilka razy. I postanowiłam skrócić opowiadanie. Jeszcze parę rozdziałów i będzie po wszystkim.

Przepraszam

Za karę [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz