Rozdział 9

412 19 28
                                    

Odwróciła wzrok do mężczyzn, którzy weszli za nią do jej gabinetu. Oczywiście, że widząc swojego byłego męża poczuła lekki niepokój. I to jak chłopacy zareagowali na jego widok. Obaj wiedzieli doskonale co sie dzieje. Dominik szkolił sie  z nią w akademii. A Jarek? Po prostu miał w sobie coś takiego, że ludzie do niego lgnęli. I potrafił bardzo szybko odgadnąć uczucia swojego rozmówcy. Teraz obaj zamknęli drzwi i z rękoma założonymi na klatce piersiowej, wpatrywali się w Lidię. Brązowowłosa jakby nigdy nic usiadła do biurka i złapała za długopis. Teraz dostrzegła jak bardzo drżą jej ręce. Westchnęła cicho. 
- Co sie stało?
- Dlaczego on tu przyjechał? - Dominik jako pierwszy podsunął jej pomysł rozmowy o rozwodzie. To on wspierał ją całą drogę. 
- Słyszeliście przecież - spojrzała na nich. Wyglądali trochę jak starsi bracia, którzy chcą sie dowiedzieć z kim umawia sie ich siostra. 
- Proszę cię, Lidka. Mógł napisać a nie sie tu tłuc z drugiego końca miasta - prychnął Jarek odwracając wzrok do okna. Wiedział doskonale, że w pewien sposób jej były mąż uzależnił ją od siebie. Widział jej spojrzenie, ten błysk w oku na jego widok. Dalej coś do niego czuła. Dalej tęskniła za nim. 
- O co wam chodzi? Przecież nie zapraszałam go tutaj - mruknęła rozgoryczona odchylając sie na krześle. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Byli jej przyjaciółmi. Wiedzieli o jej rozterkach. Wiedzieli o tym co działo sie z jej wnętrzem. Wiedzieli o wszystkich momentach w których płakała. I wiedzieli dlaczego płakała. Przyglądała się im w skupieniu. Rozumiała ich złość. Ostatnie miesiące jej małżeństwa były najgorsze. Tylko dlatego, że jej mąż przytaknął jej o rozwodzie i zupełnie sobie odpuścił. To najbardziej bolało. Przestał o nich walczyć. Przestał sie przejmować nią, czy wszystko z nią w porządku. Kobiety są bardzo skomplikowane. I Lidka doskonale o tym wiedziała. Miała nadzieję, że kiedy powie swojemu mężowi o propozycji rozwodu ten padnie na kolana i będzie ją błagał. A sytuacja była odwrotna. Siedział, wpatrywał sie w kominek i dumał. A po kilku minutach ciszy powiedział coś, co ją zbiło z tropu. 
- Tak, masz rację. Rozwód w naszym przypadku będzie najlepszym rozwiązaniem - spojrzał na nią. Jego niebieskie oczy wpatrywały sie w jej tęczówki. Oniemiała. On nie kłamał. Co jak co, ale jej mąż kłamać nie potrafił. I chyba to, że sobie odpuścił sprawiło, że na jego widok reagowała jak bardzo skrzywdzona kobieta. 

Wysiadł z samochodu razem za panią Kapitan. Wyglądała zupełnie normalnie. Jakby odwiedziny jej byłego męża nie zrobiły na niej wrażenia. Wsunęła na swoją głowę kask i podeszła do kobiety, która do nich machała. 
- Dzień dobry. To pani dzwoniła po straż pożarną? - dreptał za nią. Oprócz zwrotu "dzień dobry" nie zrozumiał nic innego. Szło mu z nauką topornie. Ale słyszał w jej głosie miły ton. 
- Tak, boże moja Tosia weszła na drzewo i nie może zejść - oznajmiła wskazując na potężnego świerka. Lidka uniosła brew przekrzywiając głowę. Kobieta była przerażona i miała za chwilę sie rozpłakać z niemocy. Kelly przyzwyczajony był do różnych, dziwnych akcji. 
- Proszę się uspokoić, odsunąć i dać nam pracować - złapała ją pod ramię i odsunęła na bok. 
- Dobra panowie, musimy wydostać Tosię z tego drzewa. Więc podjedźcie najbliżej jak się da, wyjmijcie piłki do drewna i lecimy. Gałęzie są za gęste - wyjaśniła spokojnie trzymając kobietę pod rękę. Ta uśmiechnęła sie do pani Kapitan z wdzięcznością. Severide wpatrywał sie w kobiety z zaciekawieniem. 
- Pani Kapitan? - odwróciła głowę słysząc jego głos. Uniosła brew. 
- Co oni robią?
- Zdejmują kota z drzewa - wyjaśniła spokojnie. Odwróciła sie do kobiety i pogładziła ją po ramieniu. Severide uniósł brew zaskoczony. Jak to kot? Zdejmują zwierze z drzewa?! To sie tak da?! Po kwadransie zauważył jak Olek zeskakuje po drabinie trzymając zawiniątko w kurtce. Pręgowany, szary łeb wtulony był w jego szyję. Severide miał wrażenie, że to kabaret. Przecież strażacy zajmują sie ratowaniem ludzi. Na ten widok kobieta uśmiechnęła sie jeszcze szerzej. Kelly przyglądał sie temu z zaciekawieniem. Widział pełen uznania uśmiech pani Kapitan, która spojrzała na nich wszystkich. Widział jak kobieta ściska ostrożnie zwierzaka, który zaczął lizać ją po poliku. 

Cała remiza poszła spać. On nie czuł sie senny. Wyszedł przed remizę i dostrzegł Lidię. Siedziała na krzesełku turystycznym i wpatrywała sie w spiącą ulicę. Spojrzał w kąt hangaru. Tam była reszta przenośnych siedzeń. Odwróciła głowę kiedy zajął miejsce obok niej.
- Mogę?
- Jasne - uśmiechnęła sie do niego - Nie  śpisz? 
- Nie umiem - wyjaśnił siadając obok niej. Noc była bardzo ciepła. Poprawił sie na krześle znajdując najwygodniejszą pozycję. 
- W Chicago nie mam czasu w nocy na spanie - dodał wyciągając nogi. Dostrzegł w jej dłoniach kubek. 
- Dużo pracy?
- Bardzo dużo - oparł dłonie na podłokietnikach - Ludzie pakują sie w przeróżne tarapaty w mieście. Często są takie noce, że do remizy wjeżdżamy tylko pokazać, że żyjemy - słysząc to usłyszał parsknięcie. Spojrzał na nią. Zasłoniła usta. 
- Przepraszam - mruknęła - Wyobraziłam sobie jak wjeżdżacie jednym wjazdem do hangaru, machacie i wyjeżdżacie - dodała. Roześmiał sie cicho 
- Tak to w sumie wygląda - skinął głową - Wiesz, Chicago jest bardzo duże. My zajmuje sie niemalże centrum i jeziorem. Dużo ludzi, dużo dziwnych pomysłów...
- Kiedyś przeczytałam gdzieś, że w Chicago szybciej spotkasz psychopatę niż food truck 
- Taaaak, coś w tym jest - poczuł na sobie jej spojrzenie. Wpatrywał sie w ulicę. Widział pojedyncze auta, ludzi. 
- Co do tej akcji z kotem - spojrzał na nią - Wy tak normalnie?
- Tak. Pomagamy ludziom, wszystkim 
- A skąd wiedziałaś, że to kot?
- Kilka razy już go ratowaliśmy. Pamiętam prawie każdą osobę, której pomogliśmy - obróciła w dłoniach kubek termiczny. Przyjrzał sie jej palcom. Zagryzł wargę przyglądając sie jej. Zawsze wyglądała na bardzo zamyśloną i spokojną. Do tej pory zastanawiało go to, czy ona potrafi sie złościć. I jak sie wtedy zachowuje. Była dziwną zagadką. 
- A ten mężczyzna, który był dzisiaj rano tutaj
- Krzysztof? - palnęła. Po chwili ugryzła sie w język. Kelly był ostatnią osobą, która powinna wiedzieć o tym. O całym jej małżeństwie. 
- Nie wiem, kto to. Ten, na którego widok chłopacy prawie ruszyli na mordobicie 
- To był mój były mąż. Rozwiedliśmy się kilka miesięcy temu. Mamy jeszcze trochę wspólnych spraw, które musimy zamknąć - wyjaśniła. Spojrzał na jej twarz. Przekrzywioną wstydem ale i żalem, chyba. 
- Rozumiem. Ja też jestem rozwiedziony - widział jej zaskoczone spojrzenie - Miałem bardzo słaby okres w swoim życiu. Ona też. Byliśmy małżeństwem kilka tygodni. Ale później zrozumieliśmy, że to błąd i anulowaliśmy wszystko - wzruszył ramionami. 
- Ja jestem pedantką, a on był pracoholikiem. Wzięliśmy ślub po trzech miesiącach znajomości. Dwa lata byliśmy małżeństwem. Wiesz, nawet nie próbowaliśmy tego naprawiać. Ostatnie pół roku były najgorsze. Potrafiłam widzieć swojego męża raz w miesiącu. On sie wkurzał bo potrafiłam dwieście razy sprzątać jedno pomieszczenie w domu - upiła łyk napoju - I po prostu porozmawialiśmy, podjęliśmy decyzję że to bez sensu - wyjaśniła spokojnie. 
- Jesteś pedantką? 
- Już mniej. Trochę chodziłam na terapię bo potrafiłam chłopakom kazać miliard razy sprzątać na przykład stołówkę. Przeszkadzało to wszystkim - wyjaśniła spokojnie patrząc na niego. Widziała jak uśmiechnął sie do niej. Szeroko i uroczo. Wtedy jego oczy mrużyły sie przyjemnie. I jego twarz promieniała. 
- Jak twoja nauka? - prychnął rozczarowany jak małe dziecko. Zaśmiała sie cicho 
- Słabo. Jestem chyba na to za stary - mruknął
- Nie przesadzaj - machnęła ręką - Wiem, że polski dla obcokrajowców to czarna magia. Ale skoro małpę da sie nauczyć jeździć na monocyklu - słysząc to prychnął głośniej. Zaśmiał sie widząc jej zaskoczoną minę. 
- Ale pojutrze, lekcja jest aktualna?
- Jasne. Wyślę ci adres do mnie i wpadniesz jak będziesz miał czas 
- Że rano? - uniósł brew - Ja tu nie znam nikogo prócz was więc mamy dużo wolnego czasu - dodał widząc jej zaskoczone spojrzenie. Była po rozmowie z Wallace'm Boden'em i myślała, że Kelly będzie sie tutaj zachowywał jak w Chicago. Komendant poinformował ją, że porucznik jest ciężkim człowiekiem. Spodziewała sie na prawdę cięzkiej przeprawy a tu sie okazuje, że porucznik jest normalnym człowiekiem. Nie ma fochów, nie zachowuje sie jak gwiazda. Pomijając pierwszą ich rozmowę teraz zyskiwał w jej oczach. I na prawdę nie rozumiała tego co usłyszała. 

Za karę [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz