Rozdział 7

423 19 16
                                    

Każda zmiana zaczynała sie tak samo. Od odprawy. Siedział obok Eli, która robiła za jego tłumacza. Wszyscy czekali na panią Kapitan, która powinna pojawić sie tutaj pięć minut temu. Musiał przyznać, że zaczął czuć sie tutaj co raz swobodniej. W końcu brązowowłosa weszła do sali. Pod pachą trzymała kilka książek. Przyjrzał się jej. Wyglądała na potwornie zmęczoną. Kątem oka dostrzegł jak Jarek poruszył sie niespokojnie na krzesełku. Omiotła pomieszczenie, wzrokiem i spojrzała na Kelly'ego. Położyła przed nim książki. Uśmiechnęła sie blado do niego. Stanęła na swoim miejscu. 
- Przepraszam za spóźnienie - mruknęła wpatrując sie w jakiś punkt za nimi - Dzisiaj podłączą nas pod punkt alarmowo-dyspozycyjny z nadleśnictwa. Zaczynamy więc sezon przeciwpożarowy w lasach. Mam nadzieję tylko, że nie będzie... - urwała słysząc gong. Odwrócili się wszyscy do wyjścia. Syrena ostro przecięła ciszę. Jest tu drugi tydzień i dopiero teraz miał dopiero możliwość zobaczenia ich w akcji. Zerwał sie z miejsca za pozostałymi. Dźwięk syreny był ostry i obudziłby nawet trupa. 
- Pożar kamienicy, ulica Dwudziesty Ósmy Czerwca numer trzynaście - rozległo sie. Nie rozumiał z tego nic. Podbiegł do swojego stroju. 
- Poruczniku! - Lidia zatrzymała sie przy swoim aucie. Widział jak w dłoni trzymała swój kask. Spojrzał na nią. Poprawił nomex na sobie i ruszył za nią wkładając kask. Słyszał dźwięki wozów, które wypadły na ulice. Zajął miejsce po stronie pasażera. Pani Kapitan wypadła na ulicę. Słyszał trzaski z radia i kolejne komunikaty. Widział jak wszystkie samochody uskakiwały na bok pozwalając strażakom na swobodne przemieszczanie sie. Był pod wrażeniem natychmiastowej reakcji kierowców tworzących korytarz życia. 
- Będziesz stał obok mnie i tylko obserwował. Nie wiem co zastaniemy na miejscu. Przez radio podają komunikaty o wybuchu - wyjaśniła. 
- Kapitan Frączyk, remiza dwanaście. Będziemy za trzy minuty - mruknęła. Widział dziwne przerażenie malujące sie na jej twarzy. 
- Z całym szacunkiem, pani Kapitan. Jestem gotowy by pomóc - oznajmił. Uśmiechnęła sie do niego szeroko. 
- Nie. Nie znasz, poruczniku komend w języku polskim - pokręciła głową. Skręciła ostro za wozami i nagle wcisnęła hamulec. Dostrzegł pożar buchający z okien zawalającej się kamienicy. Wyskoczyła natychmiast z samochodu. Wcisnęła na siebie kask i popędziła do policjantów, którzy stali w bezpiecznej odległości. 
- Kapitan Frączyk - zatrzymała sie przy nich - Proszę o raport - dodała. Jeden z policjantów uśmiechnął sie do niej. 
- Wybuch zawalił jedną ścianę kamienicy. Nie wiemy ile jeszcze osób  jest w środku, ile wyszło - wyjaśnił. 
- Przejmujemy dowodzenia - rzuciła i odwróciła sie do wozów. 
- Panowie ruszamy. Nie wiemy ile osób jest pod gruzami. Wóz osiem zabierzcie się za gaszenie, wóz dziesięć ruszamy na przeszukanie - rzuciła podchodząc do samochodu. Kelly stał zaskoczony widząc rumowisko. Karetki stały niedaleko czekając na kolejnych poszkodowanych. Widział zwykłych ludzi, którzy pomagali sobie nawzajem.
- Pani Kapitan - mruknął 
- Poruczniku, powiedziałam już wyraźnie, że dzisiaj pan nie bierze udziału w akcji - ściągnęła brwi wsuwając na twarz maskę tlenową. Widziała na jego twarzy grymas niezdowolenia. Podała mu interkom. 
- Jeśli coś sie zmieni to zawołam - oznajmiła spokojnie i ruszyła do chłopaków. Uniósł brew jak pędziła za nimi. Nie spodziewał się, że ona sama ruszy na pomoc. Pojawiały sie kolejne wozy. Usłyszał jakieś słowa. Na pewno była to Lidia. Ale nie rozumiał o co chodziło. Obserwował całą akcję z zaciekawieniem. Współpracowali ze sobą jak idealnie zaprogramowana maszyna. Widział jak współpracowali i wygrzebywali kolejnych spod gruzów. Ukrył głowę w ramionach słysząc kolejny wybuch. Kurz wystrzelił w górę. Zignorował zupełnie polecenie Lidii. Nie mógł stać z boku i obserwować tylko co sie dzieje. Był częścią tej remizy i musiał pracować równo z nimi. Nie ważne, że nie będzie rozumiał. Musiał im pomóc. Brązowowłosa zaskoczona spojrzała na niego, kiedy wyręczył ją z prowadzenia poszkodowanego do ratowników. Nie powiedziała nic tylko popędziła w kierunku rumowiska. Słyszał hałas przez interkom. Ale nie rozumiał tego hałasu, słów które go otaczały. 

Otworzyła drzwi od salki i spojrzała na bruneta. Siedział otoczony książkami i coś mamrotał. Słysząc trzask drzwi podniósł wzrok. Wrócili dwie godziny temu z akcji. Większość strażaków poszła odpocząć. On nie mógł. Widział już doskonale o co chodziło pani Kapitan na samym początku. Bariera językowa wykluczyła go z akcji. Chociaż starał sie pomóc. Przecież nie umiał stać bezczynnie. Nawet w Chicago, on pierwszy szedł w ogień. Nie wysyłał nikogo. Miał współpracować ze swoim zespołem. Zamknęła cicho drzwi i odwróciła w jego kierunku. 
- Nie przeszkadzam? - stanęła naprzeciw niego. 
- Nie - pokręcił głową - Zanim zgarnę opieprz, chcę sie wytłumaczyć - zaczął kiedy złożyła ręce na plecach. Uniosła brew. 
- Wiem, że poleciła pani Kapitan, żebym został przy wozie i obserwował. Ale wiem, że chcąc niechcąc zostałem częścią pani zespołu. A kiedy za mnie ktoś jest w Chicago, wam brakuje człowieka. Nie, nie rozumiałem co mówiliście. Ale starałem sie pomóc - złożył dłonie na stole. Pokręciła głową. 
- Rozumiem - pokiwała głową - Chodzi o to, że chciałam zaproponować panu wyjazd na komendę policji. Zobaczy pan jak wygląda współpraca między nami - wskazała na drzwi. Wyprostował sie zaskoczony. Zagryzł wargę. 
- Jasne, z miłą chęcią - podniósł się i złapał za książkę. Uniosła brew. 
- W drodze też trochę poćwiczę - wyjaśnił. Widział na jej zmęczonej twarzy, cień uśmiechu. 
- A co do niesubordynacji, jestem zła na pana, poruczniku - zatrzymała się - Ale teraz mam ważniejsze sprawy na głowie - dodała otwierając drzwi. Przełknął ślinę widząc rozczarowanie w jej oczach. Wyszli na korytarz. Nie widział żadnych strażaków. Pewnie wszyscy spali. 
- Okno - rzucił nagle. Pani Kapitan zatrzymała się zaskoczona. 
- Słucham? - odruchowo rzuciła po polsku. Uniósł brew kręcąc głową. Powtórzyła po angielsku. 
- Okno - wskazał na szybę. Porażona zdała sobie sprawę, że jego głos po polsku był cudownie twardy. To jedno słowo sprawiło, że jego głos brzmiał zupełnie inaczej. 
- Tak, okno - skinęła głową
- A to co pani do mnie powiedziała? - wyrównał z nią krok. Skierowali sie do wyjścia. 
- Słucham - mruknęła podchodząc do samochodu. 
- Sz... Sz... - próbował. Wsiadł do auta za panią Kapitan. Uniosła brew przysłuchując sie mu w skupieniu. 
- Szucham? - na te słowo zaśmiała się w głos. Zapuściła silnik i wyjechała. 
- Słucham - mruknęła - S... Ł.... ucham - ponowiła. Ściągnął brwi przyglądając sie jej z lekkim fochem. Jakby robiła sobie z niego żarty. Spojrzała na niego
- Okej - mrukneła - Pójdziemy na łatwiznę. Co? 
- Co? - rzucił po polsku. Pokiwała głową. 
- Ta forma to jest to samo co, "słucham". Ale "słucham" jest bardziej kulturalne - wyjaśniła. Pokiwał głową i otworzył książkę. 
- Szec - to słowo sprawiło, że roześmiała sie w głos. Zaskoczony odwrócił sie do niej. 
- Zostaw to poruczniku, wrócimy do remizy i zajmiemy się tym porządnie - złapała za książkę w jego dłoni. Zamknęła ją. Spojrzał na nią zaskoczony. Nie wyglądała jakby była zmieszana tym co zrobiła. Położyła dłoń na kierownicy i sprawnie przemieszczała sie między autami. Widział jak spokojnie płynęła po ulicach Poznania. Miasto samo w sobie podobało mu się co raz bardziej. Najbliższą okolicę miał już zwiedzoną całą. Zaczął sie zapuszczać głębiej w miasto. Chciał dowiedzieć się o tym mieście jak najwięcej. 
- A co jest z tym nie tak?
- Wymowa. Mamy pełno spółgłosek, które sprawiają obcokrajowcom pełno problemów ale są sposoby, żeby pozbyć się tych problemów - wyjaśniła zatrzymując sie na światłach. Pokiwał głową. Znowu z pomocą przyszedł mu internet. Dowiedział sie z niego, że język polski jest trzecim najtrudniejszym językiem świata. I to nie napawało go optymizmem. Ale po powrocie z akcji, kiedy zdał sobie sprawę z bariery językowej, postanowił sie zaprzec i nauczyć sie go jak najszybciej. Znalazł kilka aplikacji, które miały mu pomóc. Ale po godzinnym siedzeniu przy nauce opanował tylko pojedyncze słowa jak okno, dom, ulica. A chciał znaleźć typowo strażacki język. Tylko nie wiedział czy to w ogóle jest możliwe. Chciał kogoś poprosić o pomoc ale cała zmiana poszła odpocząć. Nie chciał im przeszkadzać. Widział jak pracowali w pocie czoła przy zawalonej kamienicy. I widział ich zmęczenie, kiedy wracali po kilku godzinach do remizy. Nikt sie nie odzywał, nikt nawet nie żartował. Widział ich rozczarowanie tym wszystkim. Sam nie rozumiał za bardzo co sie stało. 

Za karę [Chicago Fire] || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz