john laurens || 13

207 26 41
                                    

Alexander cichutko zapukał do dość dużych, ciemno brązowych drzwi, czując nieznaczne zmieszanie, wiedząc doskonale i zdawając sobie sprawę, że stoi obok niego Thomas Jefferson, który nie za bardzo co prawda chciał tu być, jednak jak to zawsze było, namawianie Hamiltonowi udawało się bezbłędnie. Poza tym, czuł również intensywny zapach farb akrylowych, olejnych, bijących od samych drzwi prowadzących do domu rodziny Laurensów. Można było się tego spodziewać, John jako początkujący (chociaż sam tak siebie nazywał, Alexander się z tym ani trochę nie zgadzał, piegus malował przepięknie jego zdaniem i zdaniem wielu innych osób) artysta miał mnóstwo pomysłów na minutę i pomimo, że co drugi dzień tracił wenę, to zawsze starał przełamać się tak zwaną artystyczną blokadę, starając się o rysowanie starych prac od nowa, szkicowanie całkiem nowych rzeczy, a w szczególności twarzy, profili, rąk, a konkretniej dłoni, czy tam nawet znienawidzonej przez niego anatomii.

Jednak Hamilton był zmuszony zapukać ponownie, ponieważ z początku wydawało się być to za ciche, a prawda jest taka, że zwyczajnie takie było. Tym razem zrobił to mocniej i tym razem młody Laurens wydawał się słyszeć pukanie, bo też Hamilton mógł wyraźnie słyszeć dźwięk pośpiesznych kroków.
Mimo wszystko nie stresował się ani trochę, ponieważ wiedział, że Laurens jest takim typem osoby, o którą nie trzeba się martwić w kontaktach międzyludzkich. Chodzi głównie o to, że martwienie się o niezręczną ciszę jest ostatnim, o co musiałbyś się stresować przy Johnie. Był on naprawdę ciekawym typem osoby, z artystyczną duszą i niesamowicie chaotycznym uosobieniem. Co prawda, może nie tak chaotycznym jakie ma Hamilton, bo do niego się nawet nie umywał. Spokojny przez leki i obecność w spokojnej rodzinie, jednak z natury hałaśliwy, dziecinny i niebywale energiczny.
John był podobny z charakteru, dlatego bardzo dobrze się dogadywali, jednak nadal wydawał się być lekko bardziej rozważny niż Alexander. Jednak to ich nie zdołało podzielić w żadnym wypadku, bo zamiłowanie do jakiejkolwiek sztuki łączyło ich podwójnie.

W momencie, kiedy drzwi naprzeciwko dziecka Washingtonów i jego ochroniarza się otworzyły, zawitał w nich Henry Laurens, czyli tata przyjaciela Karaiba. Lekko szpakowaty zarost, tak samo jak włosy, poważny i surowy wyraz twarzy, aczkolwiek przy tym naprawdę smutne, dołujące oczy, w których mimo wszystko nie zgasła iskierka radości.
Był naprawdę miłym mężczyzną dla obcych, przynajmniej takie sprawiał pierwsze i każde następne wrażenie. Jednak Alex doskonale zdawał sobie sprawę, jakie John miał trudności z ojcem. Miał ciężki charakter, co przeszło na jego syna, przy czym ani Henry, ani John nie potrafili się ze sobą dogadać. Młodszy z ich dwójki nie potrafił zrozumieć staromodnego usposobienia swojego ojca, który był na tyle konsekwentny oraz był na tyle człowiekiem, że tak powiem, "starej daty", że i homofobem, lekkim rasistą i dodatkowo antysemitą, o ile tak to się odmienia.
Plusem dla Hamiltona było jednak to, że Henry tolerował jego rodziców, ponieważ ich poglądy polityczne były bliskie tych jego. Poza tym, kto nie lubi George'a i Marthy?

- Oh, Alexander! - ciepły uśmiech ze strony głowy rodziny Laurensów został posłany w stronę najniższego z teraźniejszego, jak i przyszłego towarzystwa. Zaraz wzrok siwego mężczyzny powędrował dość spokojnie w stronę najwyższego z ich trójki, z czego na twarzy Laurensa pojawił się grymas lekkiego niezadowolenia, widząc że stoi przed nim osoba o innym kolorze skóry. - Twój przyjaciel przyszedł z tobą do John'a, jak rozumiem?

- Tak. - chłopak o porcelanowej skórze skinął głową, uśmiechając się, przy czym uroczo ukazał ząbki. Thomas dopiero teraz był w stanie zobaczyć dołeczki w polisiach Alexandra, co w jednej chwili niesamowicie go... urzekło, mówiąc szczerze. Nie zwracał uwagi na niezadowolenie starszego mężczyzny przed nimi, bo szczerze mówiąc jedynym, kto to zauważył, był Alex, który niesamowicie zwracał uwagę na... nietypowe, przynajmniej troszkę, zachowania innych osób. - Czyli zastałem John'a?

Hamilton w tym samym momencie, kiedy to powiedział, dość niegrzecznie (nie dbał o to) wychylił się, aby zobaczyć dalszą część mieszkania, a właściwie domu całkiem dużego korytarzyka. Korytarza.
W tym samym momencie, co się wychylił, zza sylwetki Henry'ego mógł dostrzec nieokiełznaną, lokowatą czuprynę John'a, jak zwykle związaną w ten cudowny, nisko spięty kucyk. Momentalnie na twarzy Hamiltona pojawił się radosny, szeroki uśmiech, a wraz z nim te przeurocze dołeczki, które odznaczały się głównie na policzkach.
John wydawał się z początku nie widzieć Alexandra, jednak ostatecznie patrząc ze znudzeniem w stronę ojca zaczął przyglądać się osobie przed nim, a widząc w drzwiach tego ulubionego niziołka zaczął się śmiać, podchodząc do nich radośnie.

- Hej Alex! - wyszczerzył się radośnie, a widząc, że ojciec ich przeprasza, idąc do siebie (pracował w domu, miał swoją małą pracownię), zaprosił ich do środka, z początku nie pytając się, kim jest osoba obok. Alex wspominał przez telefon, że z kimś przyjdzie, a on jakoś specjalnie nie miał z tym wielkiego problemu. - Kogo to tym razem przywiało wraz z moim najlepszym przyjacielem? - spytał z entuzjazmem, już zamykając za nimi drzwi, zaraz idąc w stronę salonu, gdzie na szczęście nikogo innego nie było.

- Jego ochroniarza. - powiedział z lekkim zakłopotaniem Thomas, wchodząc w głąb salonu. Hamilton jak gdyby nigdy nic rozwalił się na kanapie, jak u siebie, a zaraz po nim młody Laurens ze śmiechem, ale to akurat było wiadome. Karaib poklepał miejsce obok siebie, a kiedy Jefferson już je dość skromnie zajął, John wybuchnął śmiechem.

- "Ochroniarza"? - spytał przez śmiech, ale zaraz widząc poważną minę Alexandra zmarszczył brwi nieznacznie, a co za tym szło - i nosek, patrząc na nich z niezrozumieniem. Zaraz jedak wyprostował się dość szybko i gwałtownie, patrząc na nich z niezrozumieniem. - Pierdolisz, Lexi.






• • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • •

nie zgadniecie, kto się obudził z letargu
na litość boską tak dziwnie jest publikować, coś, co kochasz, ale nie masz na to czasu przez PIĘĆ SPRAWDZIANÓW W TYGODNIU.

dANG.

protect me || jamiltonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz