pewna trudność || 14

229 27 51
                                    

– Twój przyjaciel nie wydawał się zachwycony tym, że jestem teraz twoim ochroniarzem. – powiedział cicho Thomas, patrząc kątem oka na niziołka idącego, a raczej urokliwie tuptającego w stronę auta Jeffersona. Jak na swoją drobną budowę, a co za tym idzie, krótkie nóżki, zapierdzielał nieco szybciej niż przeciętny nastolatek. Mimo wszystko Tom tak czy inaczej musiał zwolnić swojego kroku, bo przy jego tempie chodu Hamilton musiał wręcz biec.

– Dziwisz się? – wymamrotał, biorąc skromnie Jeffersona pod rączkę, nie chcąc mimo wszystko dawać mu tym znaku, że może sobie teraz pozwolić na nieco więcej. Zwyczajnie w taki sposób był w stanie sprawniej dotrzymywać mu kroku. – Sam nie byłem zachwycony, a co dopiero osoba, która robiła mi przez całe życie za kogoś takiego jak ty.

– Laurens robił ci za ochroniarza?-

– Zawsze się pojawiał, jak mnie okładali.

Jedyną większą reakcją Wirgińczyka było otworzenie szerzej ust, jak i pomruganie z lekką dezorientacją i głównie zmarszczenie brwi w niezrozumieniu. Właściwie, od czegoś tu w końcu był - od tego, aby chronić tego dzieciaka. Jednak nigdy nie zastanawiał się nad tym, dlaczego ma go chronić. Właściwie myślał, że jest tu głównie po to, aby dbać o to, czy aby na pewno Hamiltona nikt nie gnębi słownie przez jego... dość cichy ostatnimi czasy charakter, czy też branie leków, chodzenie do psychiatry, odmienność, chociaż tą małą, najmniejszą. Nigdy samoistnie do głowy by mu nie przyszło, że tego bladego, kruchego nastolatka był ktoś w stanie uderzyć, czy też chociażby w najmniejszym stopniu podnieść na niego rękę.
Wydawał się zdziwiony, z czego szczerze mówiąc taki był, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że nie powinien być. Jednak nadal patrząc na kruchość Hamiltona od razu zaczęło mu się robić go niesamowicie żal, bo w końcu to aż dziwnie zranić taką osobę przez pięść. To... okrutne. Samo patrzenie na Hamiltona sprawiało, że chciało się go mocno tulić, chronić, dbać o niego. Co prawda, brzmi to raczej dziwnie i nietypowo, ale mówię wam, każdy z was by nie powstydził się przytulić kogoś takiego (a ja bym się nie powstydziła przytulić kogoś z was).
Thomas mimo wszystko wyrwał się z zamyślenia, kiedy Alexander przez to, że trzymał się jego przedramienia, uderzył twarzą wprost w klatkę piersiową obcego dla Jeffersona chłopaka, który najwyraźniej takiego obrotu sprawy się spodziewał, a wręcz specjalnie na złość wszedł wprost w Alexandra, jakkolwiek źle to nie zabrzmi. Hamilton pomrugał z dezorientacją, podnosząc wzrok w górę, aby spojrzeć na kogo wpadł oraz od razu zacząć przepraszać za swoją nieuwagę, jednak przerwał sobie samemu, widząc, kto przed nim stoi.

Słysząc drwiący śmiech, skrzywił się nieznacznie, spuszczając wzrok z grymasem niezadowolenia na twarzy. Naprawdę nie lubił dźwięku jego śmiechu, a tym bardziej tego drwiącego, chamskiego, nie miłego w odbiorze. Mruknął coś pod nosem, a czując, jak osoba na przeciwko robi krok w jego stronę, on zrobił krok do tyłu, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej, aby odsunąć go od siebie.

– Księżniczka się wystraszyła? – spytał cynicznie, marszcząc brwi z głupkowatym uśmiechem, jednak w robieniu dalszych kroków do przodu momentalnie przerwał mu niebywale wysoki Wirgińczyk, który wszedł pomiędzy ciemnowłosego, nieznanego mu chłopaka, a doskonale mu już znaną, rozgotowaną klusię, która była zbyt niska, aby patrzeć na krótkowłosego i równocześnie nie zadzierać nosa. – A ty co, zgubiłeś się?

– Jeżeli masz jakiś problem, proszę zwróć się z nim do mnie. – warknął Thomas, a właściwie wycedził przez zęby z wymuszonym uśmiechem na ustach, chowając za sobą dziecko Washingtonów, aby w razie czego nic mu się nie stało. Jednak Charles nie wydawał się być jakoś zaciekle nastawionym na jakąkolwiek, większą sprzeczkę czy to z Alexem, czy to z jego ochroniarzem, więc po chwili zwyczajnie kręcąc nonszalancko głową, wyminął w pewien sposób ciemnoskórego mężczyznę, "przypadkowo" tracając go dość mocno ramieniem, z czego mam nadzieję, że wiecie o co chodzi w tym zdaniu.
Tom momentalnie odwrócił się do lekko zmieszanego Hamiltona, nachylając się nieznacznie przed nim, aby zaraz złapać go za ramiona. – Wszystko gra? Dobrze się czujesz?

Karaib słysząc słowa Thomasa pomrugał z dezorientacją, uświadamiając sobie, w jak durnej sytuacji się przed chwilą znalazł, marszcząc nieznacznie brwi z niezrozumieniem i głównie niezadowoleniem. Nie czuł się co prawda jakoś bardzo źle, bo w końcu wszystko raczej było okej, nic się nie stało, a Lee nawet go nie zwyzywał w żaden sposób, więc tak jakby nie miał żadnego powodu do oburzenia. Zwyczajnie sam widok dość wysokiego chłopaka, nieco starszego od niego sprawiał, że jego ręce nieznacznie się trzęsły, a kolana uginały, co było dla niego o tyle zabawne, że wręcz bezsilne. Nie bał się go co prawda jakoś bardzo... mocno. Był w stanie rzucić czymś podobnym w odpowiedzi na urazy, jednak nie był w stanie zachowywać się tak jak Charles, czyli przykładowo za każdym razem, kiedy ktoś przechodzi obok, podkładać mu nogi. Dla Hamiltona taka logika nie była za dużą logiką, a raczej zwyczajnie głupkowatym wymysłem, zasadą ustaloną przez ten cholernie gładki móżdżek, który ledwo co ruszał z miejsca wyłącznie w momencie, kiedy trzeba było wymyślić wymówkę, dlaczego chcę się iść do toalety na lekcji.

Alexander zawsze zastanawiał się, jak to jest z rodzicami kogoś takiego, kto co lekcje potrafi ubliżać innym. Są obojętni? To głupie, jak można być obojętnym na takie rzeczy. Może nie wierzą nauczycielą, myśląc, że ich kaszojad jest idealny? Już bliżej, jednak w wielu przypadkach zwyczajnie nie interesują się własnym dzieckiem, a mówiąc szczerze pod tym względem Alexander cholernie współczuł swojemu "oprawcy", chociaż szczerze mówiąc zwyczajnie zabrakło mi słowa.

– Jasne, nic się nie dzieje, Tom. – mruknął, drapiąc się nieznacznie po karku. Odwrócił na chwilę wzrok, ale widząc, że Thomas nie jest niczego zbyt pewny, uśmiechnął się głupio, pstrykając go w nosek. – Naprawdę. Nie martw się tyle.










• • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • •

pozdrawiam osóbkę, która mnie kocha

moja pani od matmy robi sprawdziany co tydzień. wiecie co, zastanawiam się, czy tym nauczycielom serio się spieszy z tymi ocenami do końca roku.

poza tym

WBIŁO MI 6 TYSIĘCY NA FIGHT ME OMÓJBOŻEWKTÓREGONIEWIERZĘ.
KOCHAM WAS WSZYSTKICH OMG

protect me || jamiltonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz