ręce, właściwie dłonie || 24

215 26 29
                                    

Nastolatek zamknął za sobą drzwi, zaraz po tym, jak upewnił się, że ma wszystko przy sobie, a przynajmniej to, czego potrzebuje. Hamilton nie mógł pozwolić sobie na zostawienie telefonu w domu, chociażby dlatego, że go bardzo potrzebował, aby napisać mamie i tacie, że jest już na miejscu, a priorytetowo, aby zadzwonić po Thomasa, dając mu tym samym znak, że może przyjechać. Sam Jefferson powtarzał, że gdyby cokolwiek dziwnego się działo, ma dzwonić i nie patrzeć na nic innego - zjawi się jak najszybciej. Muszę przyznać, że dawało to Alexowi sporo pewności dnia następnego, jednak sam nie chciał tego przyznać, nawet przed sobą. W końcu nadal utrzymywał, że ochroniarz nie jest mu potrzebny.
Ochroniarz może nie, ale osoba, w której ramie można się wypłakać jest jak najbardziej w zapotrzebowaniu.

– Czyli gdzie mam cię zwieść? – spytał wyższy z ich dwójki, a właściwie prawie najwyższy ze znanych Hamiltonowi osób, otwierając mu drzwi do samochodu. Kiedy nastolatek usiadł już na swoim miejscu, drzwi zostały zamknięte, a Wirgińczyk znalazł się po drugiej stronie, to jest za kierownicą. Sprawnie odpalił auto i zwyczajnie wjechał na drogę, wcześniej upewniając się, że Hamilton jest zapięty. Dbał o to, aby droga minęła im bezpiecznie, bo problemem było by gwałtowne zahamowanie, uderzenie głową o poduszkę, po czym spowodowanie całkowitego wypadku przez brak widoku przedniej szyby. Mówiąc szczerze Alexander sam również dbał o bezpieczną jazdę, bo w pewien sposób bał się jechać samochodem, a tym bardziej z zawrotną prędkością. Nigdy co prawda nie powiedział tego w prost, ale dyskretnie starał się przekazać swojemu tacie, albo swojej mamie to, że powinni zwolnić w danej chwili. Wystarczyło jego jedno, lekko ostre, spanikowane spojrzenie, a rodzicom Alexa od razu noga schodziła z gazu (pomimo, że George i Martha jeździli naprawdę spokojnie). – Znowu pod dom piegusa? – mruknął z rezygnacją, patrząc kątem oka na Alexa.

– Dokładnie. – szczery uśmiech został posłany w stronę Wirgińczyka. Wzrok Karaiba skierował się na chwilę za okno z prawej strony, jednak ten był zmuszony otworzyć szerzej oczy, w momencie, kiedy poczuł na swojej małej, bladej dłoni tą całkowicie rozgrzaną, o wiele ciemniejszą, należącą do Wirgińczyka. Otworzył szerszej oczy, patrząc na ich dłonie, pesząc się przy tym w pierwszej chwili niesamowicie.

Pamiętał doskonale, kiedy ostatnim razem jechali (chyba) do domu. Wtedy też trzymali się za ręce, ale tamtego dnia wydawało się być inaczej. Był już wieczór, oboje byli zmęczeni, a w szczególności Alexander, który w tamtej chwili miał dość ogółem życia i tego, że był zmuszony oddychać.
Teraz dotyk dłoni Thomasa był czymś całkowicie innym. Czymś pewniejszym, czymś co... sprawiło, że Alexander wzdrygnął się, pobladł i równocześnie intensywnie się zarumienił, co nie wyglądało za zdrowo. Usta zacisnął w wąską linię, po chwili jednak zagryzł dolną wargę, ale bądź co bądź nie miał odwagi zabrać ręki. Nie chciał, mówiąc szczerze, bo dotyk dłoni Jeffersona mógł spokojnie określić jako coś, co sprawiało, że miękną mu nogi. Wiedział co prawda, że nie jest to normalne (przynajmniej na daną chwilę), ale nie miał zamiaru siebie oszukiwać - czuł się tak za każdym razem, kiedy tylko znajdywał się w objęciach swojego ochroniarza. I wiecie co jest najlepsze w tym wszystkim? Alexander nie czuł się z tym źle. Był nawet zdania, że takie drobne gesty powinny wręcz zapełniać im dzień. W końcu po co się ograniczać?
Thomas widząc wypieki na twarzy Hamiltona nieznacznie zmarszczył brwi, otwierając usta w celu powiedzenia czegokolwiek, ale zaraz je zamknął, dochodząc do wniosku, że powinien poważnie zastanowić się, co wypłynie z jego ust i jaki będzie miało to wpływ na nastolatka obok. Zależało mu na nim, jednak nie do końca był w stanie powiedzieć, dlaczego złapał za jego dłoń już po raz drugi. Wydawało się to być czymś poważnym i dokładnie takim było, ponieważ obie strony były przekonane, że trzymanie się za ręce w ich wykonaniu jest czymś niepowtarzalnym, nowym, całkiem... ciekawym doświadczeniem.

– Mogę zabrać rękę-

– Nawet się nie waż. – wymamrotał cicho Karaib ze słyszalnym wstydem w głosie, odwzajemniając delikatnie i niepewnie uścisk dłoni, czując rumieńce na twarzy. Odwrócił wzrok tak właściwie, a w momencie, kiedy Thomas splótł ich dłonie ze sobą, miał ochotę ukryć twarz w dłoniach i zacząć najzwyczajniej w świecie piszczeć, na co mimo wszystko nie pozwoliła mu duma. Wypuścił ustami powietrze jak najspokojniej umiał, delikatnie gładząc dłoń osoby obok kciukiem. – Czuję się z tym dobrze, nie musisz od razu się bać, że od trzymania ręki coś mi się stanie.

Właściwie, to nie tak wyglądało. Głównym zmartwieniem Jeffersona było to, że Alexander wcale nie chciał by z nim bliższego, czy też jakiegokolwiek innego kontaktu. Przynajmniej tego bał się Wirgińczyk, bo przecież do głowy by mu nie przyszło, że Hamilton kocha jego dotyk, jego głos, obecność, zapach jego perfum. Alexander nawet (czasami mu się zdarzyło) w pewnych chwilach ubierał bluzę Thomasa tylko po to, aby się w nią wtulić i chociaż przez chwilę czuć jego - wyimaginowaną bo wyimaginowaną - ale nadal obecność.

– W porządku. – w jego głosie było słychać uśmiech. To brzmi co prawda dziwnie i nie za normalnie, ale chyba każdy z nas ukośnik was kojarzy tą chwilę, kiedy wręcz na danego rozmówcę nie trzeba patrzeć, aby wiedzieć, że się uśmiecha. Tak było i teraz, a pomimo tego, że nastolatek był wpatrzony w szybę, myślał tylko i wyłącznie o osobie obok.

Kąciki ust Alexa uniosły się w górę.
To miłe, że oboje odkryli swoje pierwsze zauroczenie akurat dzisiaj.








• • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • • •

byłam dzisiaj w zoo
uwu
tak poza tym, lubię ten rozdział, jest totalnie nie potrzebny, ale i uwu cute

kocham was wszystkich, wiecie? jak mi jest ciężko to lubię sobie dla was popisać, mając równocześnie świadomość, że ktoś to czyta i sprawia mu to radość
kocham was pianeczki

👁👄👁

protect me || jamiltonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz