Rozdział 21

838 81 57
                                    

Rozdział ten dedykuję wspaniałej Neko4751.. wiedz kurwa, że karma wraca ;*

Rozpoznałem ich niemal po sekundzie. To byli oni. Ludzie z projektu 68. Ci, którzy nie poszli wtedy na tą akcję w wieży. Ci, których jeszcze nie miałem szansy zabić. Aż do teraz.

Zupełnie przypadkiem zrobiłem krok w tył, w stronę jeszcze nienaprawionego okna, przez które wyskakiwałem i wskakiwałem już kilka razy. Nadal utrzymując kontakt wzrokowy z telewizorem, analizowałem swoje położenie oraz uzbrojenie. Mam tylko dwa magazynki z nabojami, cztery noże, w ty dwa długie i dwa krótkie, jeden granat dymny i.. CHOLERA..

-.. GDZIE JEST MOJA MASKA! -krzyknąłem, rozglądając się dookoła siebie.

Zupełnie nie pamiętam, kiedy ją ściągnąłem, ani gdzie ją położyłem.. po prostu nic, pustka. Tak samo jest z plecakiem, w którym miałem schowanego laptopa z Karen. O MÓJ BOŻE, KAREN! Moje biedna AI jest gdzieś tam, sama, zagubiona.. pewnie próbuje się ze mną porozumieć przez maskę. Ja pierdolę, jestem wyrodnym ojcem..

-Co się dzieje, kim oni są? -zapytał zaniepokojony Stark, wstając ze swojego krzesła.

Nie wiedzieć czemu miałem ochotę wyciągnąć broń i zatrzymać go w tym jednym miejscu. Mój umysł działał już na najwyższych obrotach i był nastawiony na.. krwawą zemstę. Ten żałosny, użalający się nad sobą Peter właśnie zniknął i zastąpiła go lepsza, wręcz zabójcza wersja.

-Ludzie z projektu 68. -warknąłem, wściekle patrząc w ekran. -Ci sami, którzy byli tutaj.

Widziałem, jak związują kolejnych zakładników, jak ich kneblują i kładą w jeden stos, zupełnie jak nic niewarte kukiełki, których w każdej chwili można się pozbyć. A tuż obok.. położyli tykającą już bombę.

-Idę tam. -oznajmiłem i obracając się na pięcie ruszyłem w stronę balkonu.

-PETER, STÓJ! -zawołał za mną Barnes, ale ja tylko wyciągnąłem z kabury broń i odbezpieczając ją, skierowałem w stronę mężczyzny.

Zatrzymał się momentalnie widząc, jak moje oczy z sekundy na sekundę robią się coraz bardziej puste. Zupełnie jakby wszelkie ludzkie odruchy zaczynały uchodzić ze mnie, jak krew z moich wrogów na polu bitwy. O tak, urządzę im tam prawdziwe piekło. Piekło skąpane w krwi, pocie i łzach.

-Ty.. nie boisz się tam iść? Całkiem sam, bez wsparcia? -zadawał mi błahe pytania, skracając tym samym szanse na przeżycie tych lu.. na moją zemstę.

W odpowiedzi uśmiechnąłem się brutalnie i włożyłem dłoń do jedynej na pośladkach kieszeni. Znajdowała się tam czarna jak smoła chusta, którą zamierzałem sobie obwiązać okolice ust i nosa. W końcu jeśli tam są kamery, to ci, którzy nie powinni mogą poznać moją tożsamość, a przez to będę mógł zapomnieć o wychodzeniu jako cywil z mieszkania.

-Nie. -odparłem pewnie i zrobiłem kolejny krok w stronę wyjścia.

-Chcesz ich uratować? -zapytał z nuta nadziej Stark.

Prychnąłem głośno, po czym spojrzałem prosto w jego oczy. Kryła się tam szczera troska o moje zdrowie czy też życie, ale jak mam być szczery, to mało mnie to w tej chwili obchodziło. Teraz liczy się tylko cel.

-Ja ich nie ratuje, ja się mszczę. -warknąłem, zmieniając diametralnie nastawienie do całej tej rozgrywającej się tutaj sytuacji. -Wejdźcie mi w drogę, a pozbędę się was tak samo, jak ich.

Powoli obniżyłem rękę z bronią, która po sekundzie znalazła się z powrotem w kaburze. Z gracją ruszyłem w stronę balkonu, zamierzając z niego zeskoczyć, gdy nagle znów ktoś postanowił zadać mi cholernie głupie pytanie.

Nie znasz mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz