Rozdział 5

1.2K 119 30
                                    

Chwyciłem za czarne spodnie, które to miały skórzane, bardzo elastyczne wzmocnienia na łydce oraz na przedniej części uda. Rozciągliwy, sztuczny materiał delikatnie okalał moje kolana, nie krępując ruchów, a chroniąc mnie przed większymi obrażeniami. W końcu ile to raz za mocno uderzyłem w budynek, roztrzaskując sobie rzepkę? Oj wiele. Moje stopy pokrywał ten sam materiał, dzięki któremu mogłem wręcz perfekcyjnie przyczepić się do każdego rodzaju powierzchni, nie bojąc się, że spadnę. Jednym słowem nie ograniczały żadnych nadnaturalnych cech mojego ciała, czy to przyczepność, czy elastyczność. Co prawda włożyłem w ten materiał oraz jego modyfikacje więcej hajsu niż było trzeba, ale moja odmienność tego wymagała. W końcu nie każde włókna umożliwiały takie niecodzienne akrobacje oraz były tak wytrzymałe. A to jest cecha nadrzędna.

Moje uda otaczał przymocowany pas na broń oraz powkładana w niego amunicja, a na łydkach miałem zamontowany cały zestaw noży do rzucania. Temu wszystkiemu towarzyszyły liczne, ukryte kieszonki. Ich umiejscowienie nie sprawiało mi żadnego problemu podczas walki, a wręcz przeciwnie, ułatwiało to. W końcu ile razy wykonywałem gwałtowny skok do góry, który to uwolnij je z pochwy? Ile razy złapałem je w locie, lub też z pół obrotu wymierzyłem w przeciwnika? Odpowiedź jest jedna -nieskończenie wiele razy.

Podobnie prezentował się mój tułów, przez środek którego przebiegał ukryty zamek. Na prawym boku miałem płytką kieszonkę, w którą to często wsadzałem telefon, bądź też własnej produkcji urządzenie hakujące. Plecy były zabezpieczone w podobny sposób, a nieutrudniający pracę pochwa ukryta była w zagłębieniu kręgosłupa.

Na ramionach natomiast nie miałem nic, oprócz wszelkich, jak wszędzie zresztą umocnień. Jedynie przy łokciu miałem dwa pasy ściągające, które to miały mi służyć do szybkiego odłożenia noży. Bo na katanę to były teoretycznie za małe, a poza tym blokowały by moje ruchy w zgięciu łokcia. Jednak niejednokrotnie w swojej dwuletniej karierze na chwilę je tam odkładałem. Skutkowało to jedynie nagłym uszkodzeniem stroju podczas uwalniania jej w czasie walki. Na końcu przedramienia, tuż nad nadgarstkiem miałem grube obręcze z gęstym płynem sieciowym na samym środku. Cholernie wytrzymałe oraz kompatybilne z całym strojem wręcz nie wyróżniały się, a jedynie zdobiły cały mój wizerunek. Palce natomiast w połowie były odkryte, dzięki czemu zapewniałem sobie większą precyzję.

Całość dopełniała oddychająca maska z białymi, świetnie wyprofilowanymi goglami, w których to miałem zamontowaną Karen. Niejednokrotnie ułatwiała mi pracę chociażby poprzez systemy termowizyjne, przybliżanie, bądź też dopracowywanie na miejscu szczegółów.

Wszystko to spełniało swoją rolę, do której należało chronienie mojej anonimowości oraz dopasowywanie się do moich ruchów, z czego byłem wielce usatysfakcjonowany.

Z uśmiechem na ustach złapałem ostatnią z przygotowanych akcesoriów w postaci piekielnie ostrej katany, którą to umieściłem w znajdującej się na plecach, głębokiej pochwie. Nie będąc do końca pewny swojego uzbrojenia, hardym krokiem ruszyłem do zamontowanego godzinę temu w sypialni lustra. Stanąłem przed nim i spojrzałem w swoje wątłe, aczkolwiek widać że umięśnione odbicie. Okryty mrokiem Darpider prezentował się w całej okazałości. Dumny przejechałem wzrokiem od dołu do góry, zwracając uwagę na wręcz niewidoczne wyżłobienia ukrytej broni. Doskonale widziałem wszelkie noże, amunicję i stworzone przeze mnie urządzenie hakujące.

-Jestem gotowy. -szepnąłem groźnie.

Nie wahając się ani chwilę, ruszyłem biegiem w stronę otwartego okna, po czym bez strachu wyskoczyłem przez nie.

Nocne powietrze niemal od razu przywiało mnie z otwartymi ramionami, a ukochany mrok otoczył, tym samym sprawiając, że byłem już całkowicie niewidoczny. Bez większego trudu wystrzeliłem siecią i łapiąc się najbliższego budynku, zacząłem bujać się między piętrzącymi się w górę wieżowcami. W tym momencie nawet infrastruktura Nowego Yorku zdawała się zawrzeć ze mną nieme porozumienie i bez problemowo pomogła dostać się na trzydzieste piętro Stark Tower. No cóż, jeszcze jedenaście pięter i będę na właściwym poziomie. Nie myśląc za wiele, zacząłem powoli wspinać się do góry, nawet nie zwracając uwagi na to, że znajduję się prawie czterysta metrów od ziemi. Chwila.. przecież raz już spadłem z takiej wysokości i przeżyłem, więc nie mam się o co martwić.

Nie znasz mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz