Rozdział 18

949 97 8
                                        

Po ciągnących się w nieskończoność minutach w końcu Stark otworzył sporych rozmiarów drzwi, za którymi kryło się niemałe pomieszczenie. Było one wręcz sterylnie białe, z trzema łóżkami oraz specjalistycznym sprzętem. Z góry bił nienaturalny blask, który podkreślał niemalże każdą krawędź mieniącego się, chirurgicznego narzędzia. Mój oddech przyspieszył na ten widok, a ciało zaczęło stawiać mimowolny opór. Znałem je.. czułem je na swoim ciele nie raz.

Jednak nie to w tej chwili było najważniejsze. Ja.. zaufałem mu.. i to chyba nie była tak do końca dobra decyzja.

-Hej, co się dzieje? -zapytał szybko czując, że zaczynam stawiać niewielki opór.

Nie odpowiedziałem jednak, ślepo patrząc w jeden punkt, którym było środkowe łóżko. Otóż wokół niego było najwięcej sprzętu, który mógł monitorować stan pacjenta oraz ostro wyglądających narzędzi, które mogłyby służyć jako pomoc przy testach. 

Elektrokauter - niby nic takiego, ale bez znieczulenia potrafił.. po prostu wrył mi się w umysł.
Hak Farabeufa. Co prawda nie pamiętam go za dobrze, bo zazwyczaj gdy do niego dochodzili to mdlałem.. ale coś wewnątrz mnie podpowiada mi, że on również sprawił mi ból.
Gwóźdź chirurgiczny - pierwotne zastosowanie to leczenie złamań kości długich.. lecz ja kojarzę go tylko w połączeniu z młotkiem do.. do precyzyjnego przerywania ciągłości różnej maści kości.
Igła chirurgiczna i nić.. pamiętam, że były na sali, ale nigdy nie razem nie dotykały mojego ciała. Tylko oddzielnie. Tylko podczas zadawania bólu.
Ahh.. no i mój ulubiony duet - lancet i skalpel! Chyba każdy we wszechświecie je zna. W tym złym świetle oczywiście. Moi starzy przyjaciele, ileż to lat razem przeżyliśmy. Ileż cięć, tych płytszych, jak i głębszych.. tego nie wie nikt.

Nic więc dziwnego, że nawet pomimo wręcz piekielnego bólu w okolicy kręgosłupa oraz nieustającego mrowienia w kończynach dolnych, zatrzymałem się gwałtownie, tym samym wyrywając z jego silnego uścisku.

Wszystko powoli wracało do mojego już zmęczonego umysłu, nie pozwalając mi już powoli żyć.

-Nie jesteś dobrym człowiekiem. -wyszeptałem nadal wpatrzony w to jedno konkretne łóżko dziecinnym tonem.

Nie obchodziło mnie to jednak w tej chwili. Nie dam się ponownie zniewolić. Nie pozwolę na kolejne..

-.. eksperymenty. -dokończyłem nieświadomie na głos.

Mogę być jak zepsuta zabawka, mogę nadawać się do wyrzucenia, mogą mnie oddawać z rąk do rąk.. ale ja się kurwa tak łatwo nie poddam. Prędzej mnie zabijesz Stark, niż skrzywdzisz.

-Co? -spojrzał na mnie zdezorientowany, po czym zerknął w stronę białego łóżka. -To nie tak, jak myślisz! -zaoponował szybko, najwidoczniej domyślając się już, o co mi dokładnie chodziło. -To szpital, tutaj muszą być takie rzeczy, żeby w razie potrzeby zoperować daną osobę.

Tłumaczył mi jak dziecku coś, co technicznie rzecz biorąc powinno być logiczne. Jednak dla mnie nie było. Całe życie spędziłem w bazie będącej.. chyba blisko sto metrów pod ziemią, bez dostępu nawet do światła słonecznego. Znam tylko ból, cierpienie i śmierć, a nie coś takiego jak pomoc, czy przyjaźń. To dla mnie zbyt duża nowość i dziwnym trafem nie potrafię się w niej odnaleźć, co zazwyczaj nie sprawiało mi zbyt dużego problemu.

Nagle kolana ugięły się pode mną, przez co runąłbym na podłogę, gdyby nie szybka reakcja miliardera. Na moją twarz wpełzło paraliżujące przerażenie, bo.. bo ja.. ja nie czułem nóg! Będąc niezdolnym do żadnego ruchu, zacząłem brać szybkie wdechy. Przerażał mnie fakt, że nagle coś mnie zepsuło, pozbawiło czucia i ogólnej władzy w nogach. Ból spowodowany nie w pełni zagojonymi ranami oraz stres odnośnie obecnej sytuacji wywołały u mnie fale emocji, nad którymi już nie mogłem zapanować. Serce jeszcze bardziej przyspieszyło swoją pracę, oddech zwiększał częstotliwość.. a ja? Poddałem się obecnej sytuacji, mimo że wiedziałem, jak to się zaraz skończy.

Nie znasz mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz