29. Diabeł

435 18 26
                                    

26 czerwca 1557 roku, Konstantynopol

Ile trosk może spaść na barki jednego człowieka? Jak wiele potrafi znieść? Z racji zajmowanego stanowiska i wieloletniego doświadczenia padyszach był bardziej odporny od przeciętnego obywatela, lecz także on miał swoje granice. Rzeź niewinnych, stosy trupów na polu walki, publiczne egzekucje; widział niemal wszystko, zawsze zachowując kamienną twarz i stoicki spokój. Pewnie dlatego ojciec dostrzegał w nim idealnego kandydata do objęcia tronu - oswojony z okrucieństwem, umiał rządzić twardą, acz sprawiedliwą ręką. Jednakże w chwili, gdy przelewano krew Osmanów, a życie tracili kolejni członkowie rodziny, nie dało się zachować opanowania. Cienka granica oddzielająca stabilność emocjonalną od załamania niebezpiecznie się zatarła, znacznie osłabiając tego, który zwykle stanowił wzór suwerena silnego zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Jak jednak miał trzymać w ryzach całe państwo, kiedy nie potrafił zatrzymać serii tragedii, dotykających najbliższych? Po raz pierwszy naprawdę nie wiedział. I chyba ta wszechwładna niemoc przerażała go najbardziej.

Zgaszone świece, zaciągnięte zasłony, dzwoniąca w uszach cisza; komnata monarchy nigdy wcześniej nie wyglądała w ten sposób. Ten wieczór znacząco różnił się od poprzednich, nosząc znamiona niewyobrażalnego smutku, jaki ogarnął pałac. Gdzieś w haremie zrozpaczona matka opłakiwała ukochaną córkę, w innej części seraju pogrążony w żałobie mąż przeklinał niesprawiedliwego Boga, natomiast ten, który zwykle służył wszystkim oparciem, panując nad sytuacją, samotnie przeżywał własny ból po stracie siostry. W tamtej chwili nie był niezwyciężonym władcą, zdystansowanym wobec rzeczywistości a zasmuconym bratem, doświadczającym takiego samego cierpienia jak wszyscy wokół. I wcale nie wstydził się łez, spływających ciurkiem po jego bladych policzkach; stanowiły o tym, że wciąż miał uczucia, bez których życie byłoby jedynie pustą egzystencją. Dlatego, mimo palącej rozpaczy, nie chciał ich zatracić.

Uporczywe stukanie w drewniane wrota wyrwało Bayezida z dziwnego otępienia, w jakie wpadł, przytłoczony ponurymi myślami. Donośne pukanie prawdopodobnie trwało już od jakiegoś czasu, ale wcześniej nie zwrócił na nie uwagi, zbyt zatopiony we własnych rozmyśleniach. Nie miał ochoty na żadne odwiedziny, pragnąc wyłącznie samotności, by samodzielnie poradzić sobie z natłokiem negatywnych emocji, lecz nie mógł zupełnie zignorować tego, kto tak usilnie dobijał się do drzwi. Odetchnął więc głęboko i starannym ruchem otarł mokre policzki, aby nie pozostawić na nich żadnego śladu. Nie zamierzał dać strażnikom powodu do plotek. Nie wstał jednak z łóżka, pozostając w niemal całkowitym mroku; jego zaszklone oczy zdradzały więcej niż chciałby pokazać.

- Wejść! - zawołał, prawie doszczętnie niwelując drżenie głosu.

Spodziewał się członka swej osobistej straży lub ewentualnie któregoś z eunuchów, przynoszącego wieści z haremu, lecz osoba, która przekroczyła wrota, nie była żadnym z nich. Nawet we wszechobecnej ciemności, jeszcze głębszej, kiedy drzwi na powrót się zamknęły, odcinając wszelki dopływ światła, zauważył znajome, hebanowe loki i błyszczące czymś szczególnym tęczówki, wpatrzone w niego z taką intensywnością, że przez moment nie umiał złapać tchu. Nie zdążył jakkolwiek zareagować ani nawet wyjść z szoku, bowiem niewiasta, nie czekając na pozwolenie, kilka sekund później znalazła się tuż przy nim, siadając na tyle blisko, żeby mężczyznę owiał słodki zapach jej perfum. Oszołomiony bogactwem doświadczeń, oddziałujących na wszystkie zmysły, niemal przegapił moment, w którym dziewczyna przylgnęła do niego całym swoim drobnym ciałem. Wówczas przez umysł Bayezida przemknęła myśl, iż wolałby zostać sam lub mieć przy boku inną kobietę, lecz to nie trwało długo; wkrótce poczuł błogi spokój, kojący zszargane nerwy i zrozumiał, że takiej bliskości potrzebował.

Tysiąc Łez ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz