4. Co robisz tutaj tak zupełnie sama?

210 11 3
                                    

— Poradzisz sobie?

— Tak, chyba tak — mruknęłam. — Nie musisz się o mnie martwić. Nie będzie aż tak źle, prawda?

Mój głos brzmiał słabo, ale to było spowodowane zapewne tym, że nie spałam przez pół nocy ze względu na przeżycia poprzedniego dnia.

Kiedy Clare dowiedziała się o zbitym oknie balkonowym, kazała mi przenieść się do pokoju gościnnego. Nie była przesadnie zaskoczona tym, co się stało. Może w Nashville takie rzeczy dzieją się na porządku dziennym? W każdym razie obiecała, że się tym zajmie i już następnego dnia okno będzie wymienione. Zaskoczyło mnie to, bo myślałam, że na wymianę czeka się zdecydowanie dłużej. Może miała znajomości? Nie wnikałam.

Pewnie i tak wszystko miało spocząć na barkach Greysona.

Martwił mnie dzisiejszy dzień. Była środa. A to oznaczało mój pierwszy dzień w nowej szkole. Jak to określił przed wczorajszą kolacją Scott? Ogromna, straszna i jeszcze raz ogromna szkoła.

Szkoda, że już ją ukończył. Nikogo tam nie znałam i to mnie przerażało. Nie wiedziałam, kogo unikać, a kto jest w porządku. Ciężko mi było nawiązywać nowe znajomości. Nie żebym chciała jakieś mieć, ale dobrze by było poznać nowych ludzi.

Niezmiernie cieszyłam się z jednego powodu. Zaczynałam z czystą kartą. Bez plakietki „Ta, która pobiła Trevora". Tu nikt o tym nie wiedział. I tak miało pozostać.

— Wyglądasz jakbyś chciała stąd uciec — stwierdził Scott.

Siedziałam na miejscu pasażera w jego granatowym Mercedesie już od kilku minut, ale nie potrafiłam się zdobyć na otwarcie drzwi. Greyson zatrzymał swój samochód na parkingu przed szkołą, skąd miałam idealny widok na drzwi wejściowe placówki. Uczniowie jak marionetki szli jednym ciągiem w stronę budynku, nierzadko przepychając się, by zdążyć na lekcje przed dzwonkiem. Niektórzy przystawali pod kamiennymi filarami albo siadali na marmurowych schodkach, łącząc się w grupy i witając się z przyjaciółmi.

Przez parking przeszło trzech chłopaków w sportowych strojach z numerami na pomarańczowo-białych koszulkach. Śmiali się, krzycząc i szturchając się. Zazdrościłam im tej radości. Nie miałam ochoty iść do tej szkoły. Była bardzo, ale to bardzo duża. Miała aż trzy kondygnacje. Składała się z dwóch ogromnych budynków, połączonych węższym przejściem. Z tego, co mówił Greyson, dowiedziałam się, że mniejszy z nich mieścił salę gimnastyczną, a większy sale lekcyjne. Co więcej na zewnątrz znajdowały się dwa boiska i parking.

— Nie chcę Cię wyrzucać, ale obawiam się, że jeśli teraz nie wyjdziesz z samochodu, spóźnisz się na lekcje pierwszego dnia — usłyszałam głos Scotta.

Odwróciłam głowę w jego stronę i westchnęłam na widok jego troskliwego spojrzenia.

— Mówiłam, że sobie poradzę — mruknęłam już któryś raz z kolei.

— A jednak nadal tu jesteś — zauważył trafnie, co skłoniło mnie do otworzenia drzwi i wystawienia się na promienie słoneczne.

— Dasz sobie radę — pocieszył mnie, na co przewróciłam oczami, bo trochę zaczynał mnie denerwować. — Skop im tyłki, jasne?

— Tak jest braciszku — prychnęłam i, nie czekając dłużej, zatrzasnęłam z hukiem drzwi i ruszyłam szybkim krokiem w kierunku wejścia.

Jeśli z Mercedesa widziałam tę szkołę jako dużą, to z bliska była po prostu wielgachna. Nic dodać, nic ująć.

Nie oglądałam się za siebie, więc nie wiedziałam, czy Scott już odjechał, ale intuicja podpowiadała mi, że czeka, aż zniknę mu z oczu.

Wbiegłam po schodach i wymijając kilkunastu ludzi, dostałam się pod drzwi. Chociaż nie. Powinnam była określić je jako wrota. Miały one bowiem szerokość jakichś trzech metrów i były wysokie na jakieś cztery. Robiły wrażenie.

The dark prince ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz