18. Problemy nie znikną, jeśli schowa się je pod dywan.

164 8 178
                                    

— Rosalie? — odezwał się Young, natychmiast do mnie podchodząc. Odwrócił się wcześniej tylko raz, aby spojrzeć na oddalającego się w kierunku wyjazdu z parkingu granatowego Mercedesa Scotta. Tak jak inni był zaniepokojony zaistniałą sytuacją.

— Jedźcie beze mnie — wydusiłam wreszcie, spuszczając głowę i wbiłam wzrok w swoje buty. Nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy.

— Co się stało? — drążył. Jednak ja nie miałam ochoty na tłumaczenie im tego wszystkiego. Nie teraz. Nie kiedy sama byłam w rozsypce.

— Pokłóciłam się trochę ze Scottem — odparłam w końcu jak najkrócej się dało. — To naprawdę nic wielkiego.

To było coś wielkiego.

Posłałam mu blady, niezbyt szczery uśmiech i odwróciłam znowu wzrok.

Jesteś kłamcą, Rosalie.

Wzdrygnęłam się, wciąż odtwarzając te trzy słowa w mojej głowie. Czułam ciążącą na barkach winę i wyrzuty sumienia.

— Na pewno nie chcesz jechać z nami? Przecież nie możemy cię tu zostawić tak samej — sprzeciwił się, kręcąc głową jakby na potwierdzenie tych słów.

— No właśnie! — dołączył się Jones, który widząc, że wyglądam na przygnębioną, podbiegł bliżej nas i z całej siły mnie przytulił, na co mimowolnie się uśmiechnęłam.

— Dziękuję wam, ale... — wyjąkałam, powstrzymując łzy. — Muszę coś koniecznie przemyśleć i się przejść.

Raczej dokopać pewnemu kretynowi.

— Przecież nie znasz drogi — zauważyła trafnie Lee.

Nawet nie wiedziałam, kiedy wszyscy przyjaciele mnie otoczyli. Cieszyłam się, że tak się o mnie troszczą i mam na kim polegać, ale w tym momencie to uczucie prawie zwaliło mnie z nóg. Musiałam pobyć choć przez chwilę w samotności. Czułam się przytłoczona.

— Mam telefon — wybroniłam się. — Poradzę sobie. Nie musicie się martwić.

Z niepokojem, ale też i widocznym zrozumieniem, odpuścili. Byłam im za to wdzięczna. Wypuściłam z ulgą powietrze, kiedy z niechęcią zaczęli się żegnać.

— Dzwoń jakby coś się działo, jasne? — krzyknął w moją stronę Mike. — Przylecimy nawet na jednorożcu, żeby cię ratować z opresji, chmurko!

Mimo wszystko zaśmiałam się, bo to był po prostu Michael George Jones i nic nie mogło stanąć mu na drodze. A tym bardziej Heath, który natychmiast zaczął się z nim kłócić:

— Jednorożce nie istnieją, idioto!

— Nie idiotuj mi tutaj! — burknął niezadowolony w odpowiedzi, machając przy tym rękami, by podkreślić dramaturgię całego zdarzenia. — Jednorożce istnieją! A jeśli twierdzisz inaczej to sam jesteś idiotą!

— Jak udowodnisz, że istnieją? — Young uniósł brew i się zaśmiał, lecz nie było w tym ani odrobiny kpiny, tylko zwykła ciekawość i pewność swego. Ale Mike nie poddawał się tak łatwo.

— A jak udowodnisz, że ich nie ma? Przecież...

I właśnie w tym momencie wsiadł za kierownicę, co uczynili też pozostali, więc nie mogłam usłyszeć dalszej części tej jakże interesującej rozmowy. Chłopak odpalił samochód i uprzednio mi machając, wyjechał z parkingu na drogę. Po chwili patrzyłam, jak auto znika za rogiem ulicy.

Nie dane mi było nacieszyć się tą błogą ciszą i spokojem, bo ktoś się do mnie odezwał.

Mając na myśli ktoś, chodziło mi raczej o największego kretyna i idiotę, żyjącego na tym okrutnym świecie.

The dark prince ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz