7. Wiem więcej niż ci się wydaje, Rosalie.

317 12 5
                                    

W głowie mi huczało. To już kolejny raz. Wiedziałam, że nie powinnam tu przyjeżdżać. To miejsce skrywało więcej niebezpiecznych sekretów niż do tej pory podejrzewałam. W ciągu tak krótkiego czasu zdążyło się już tyle zdarzyć.

Wmawiałam sobie, że jestem odważna i wszystkiemu stawię czoła, ale okłamywałam samą siebie. Byłam tym cholernie przerażona. Bałam się. I to bardzo.

„Powinnaś stąd uciekać, dopóki daję ci czas. To tylko ostrzeżenie."

Wciąż na nowo odtwarzałam te słowa, które ciągle utwierdzały mnie w przekonaniu, że nie powinno mnie tu być. A może ktoś robił sobie ze mnie żarty? Może chciał pokazać, że jak tchórz ucieknę z tego miasta, tylko dlatego, że dostałam list?

Dobrze wiesz, że to nieprawda. List był od tego człowieka, na którego wpadłaś.

I wtedy jeszcze raz powróciłam do tego momentu. Chwila nieuwagi i wpadłam na zakapturzoną postać. Wydawała mi się podejrzana, ale to zignorowałam. To nie mógł być przypadek. Ten człowiek pojawił się znikąd, tak nagle. Musiał wyjść zza rogu i wtedy to się stało. Kiedy przytrzymał mnie w pionie, zapewne wsunął mi list do kieszeni plecaka. Nie wykluczałam też innych opcji, ale ta była najprawdopodobniejsza. Ktoś mi groził i to już nie pierwszy raz.

Ktoś chce się ciebie pozbyć.

Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim sądzić. Nie mogłam też nikomu o tym powiedzieć, bo nie ufałam innym na tyle, by dzielić się z nimi swoimi sekretami.

Pozostało mi tylko czekać.

~*~

- Musisz tam być! To nie podlega dyskusji! - Słyszałam już któryś raz z kolei.

- Ale ja nie zamierzam dyskutować! - Otworzyłam szafkę, chowając w niej książkę od historii. Nienawidziłam historii. Wolałam przedmioty logiczne, a nie te do wkuwania na pamięć.

- Nie? To czemu ciągle się sprzeciwiasz? - zapytał oskarżycielsko Mike, opierając się bokiem o ciąg szafek i zakładając na piersi ręce.

Przewróciłam oczami, mając powoli dość tego ciągłego przekonywania mnie do imprezy u Marco.

- Nie będziemy o tym rozmawiać, bo ja już postanowiłam - ucięłam, zatrzaskując gwałtownie szafkę i odwracając się w jego kierunku.

Chłopak wzdrygnął się na ten ruch, ale nie zmienił swojej pozycji, skanując mnie obrażonym wzrokiem.

Jednego się o nim nauczyłam. Jones był jak mała dziewczynka. Ciągle się obrażał, albo cieszył z błahych powodów, a poza tym miał naprawdę zmienny nastrój.

- Kobieto! - Wyrzucił ręce w górę, podkreślając tym swoją frustrację. - To będzie drama stulecia! Musimy tam być!

- Ja - Wskazałam na siebie ręką, tłumacząc mu to jak przedszkolakowi. - nie muszę. Ty też nie musisz. Możesz tam iść, jeśli chcesz, ale ja nie idę. Czy to w końcu do ciebie dotarło!? - wrzasnęłam.

- Spokojnie, chmurko! Ja nie chcę umierać - zaśmiał się, po czym wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

Wspominałam coś o zmiennym nastroju?

Czułam jak zaczyna mi drgać powieka, a dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. Mike zaczynał działać mi na nerwy.

- Jaką masz teraz lekcję? - zapytał, zmieniając temat. Chyba widział, że jestem już na skraju wybuchu i nie chciał już tego ciągnąć.

Wypuściłam wstrzymywane powietrze i uśmiechnęłam się sztucznie.

- Wychowanie fizyczne - wręcz wycedziłam.

The dark prince ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz