Rozdział 2

368 16 4
                                    

Obudziłem się następnego dnia. Moje całe ciało bolało. Wczorajsza noc była koszmarna. Było więcej wilkołaków niż się spodziewaliśmy. Całej naszej czwórce nic się strasznego nie stało. Dobrze, że się rozdzieliliśmy po terenie. Tylko jedna sytuacja z wczoraj mnie męczy. Ktoś mnie uratował od śmierci, ale nie mam pojęcia kim on był.

×Wspomnienie×
Szedłem przez las. Księżyc oświetlał mi drogę. Po sobie zostawiałem kolejne trupy. Dzisiaj wyjątkowo było ich więcej, a las jest wielki. Łatwo się w nim zgubić. Chodziłem tylko sprawdzonymi ścieżkami. W czasie pełni zawsze w lasach znajdują się wilkołaki i niekonieczne te, które mają świadomość. Niektóre wyglądają jak prawdziwe potwory z horrorów. Nie miałem pojęcia, dlaczego takie były. Może ugryzienie nie zawsze czyni ich świadomymi wilkołakami?

Usłyszałem szmer po mojej lewej stronie. Nie zareagowałem wystarczająco szybko. Wilkołak rzucił mną o drzewo. Pod wpływem jego siły, opuściłem broń, która teraz znajdowała się koło niego. Leżałem na ziemi cały obolały. Przed oczami miałem lekkie mroczki, ale nadal kontaktowałem. Można powiedzieć, że byłem w 100℅ świadomy sytuacji, a moje zmysły wyostrzyły się do granic możliwości. Ciężej było mi oddychać i bałem się, że mogłem sobie coś uszkodzić. Wilkołak zaczął kierować się w moją stronę.Wyjąłem za paska srebrny sztylet. Niestety nie potrafiłem się podnieść czy wykonać mocnego zamachu bronią. Silnie mną rzucił i teraz odczuwam tego nieprzyjemne skutki.

Wilkołak był już na wyciągnięcie ręki. Chciał mnie zaatakować, lecz ktoś go odepchnął ode mnie. Rzucił nim o ładne parę metrów. Na początku myślałem, że to któryś z moich przyjaciół, ale żadne z nich nie posiadało takiej siły. Początkowo byłem w szoku i patrzyłem z niedowierzaniem na tę scenę, odgrywającą się przede mną. Chłopak nawet na mnie nie spojrzał, tylko ruszył na tamtego wilkołaka. Chwilę później zniknął mi z pola widzenia i więcej go już nie widziałem. Pobiegł dalej otaczając się ciemnością.

Podniosłem się z niemałym trudem. Poszedłem za śladami nieznajomego, lecz go nigdzie nie widziałem. Wyglądało to jakby rozpłynął się w powietrzu. Ten drugi też zniknąłMoże znacznie dłużej leżałem na tej ziemi?

×Koniec wspomnienia×

Szkoda, że tak zniknął. Nie miałem nawet okazji mu podziękować za ratunek. Gdyby nie on, to nie byłoby mnie tu teraz. Z tego co wczoraj zobaczyłem, to chyba jest dobrze zbudowanym mężczyzną, ale przez otaczającą mnie wtedy ciemność nie mogłem mieć pewności.

Może to był inny łowca? Ale to w sumie niemożliwe. Nikogo w tym mieście nie ma, oprócz naszej czwórki.

Szybko wstałem z łóżka i załatwiłem poranne czynności. Po jakiś 15 minutach zszedłem na dół. Jak zawsze Bram wstał wcześniej i zaczął szykować wszystkim śniadanie. Dobrze, że tutaj był. Bez niego często zapominałem zjeść porządny posiłek. Zawsze się gdzieś spieszę i po prostu nie lubię tracić czasu. Wiem, jak to głupio brzmi, ale taki już byłem. Muszę dbać o swoje zdrowie, ale poprostu mi się nie chce. Mam z tym dość duży problem.

- hej Bram. - przywitałem się z przyjacielem.

- hej Thom. Jak tam plecy? - zapytał z troską. - może pojedziemy do szpitala?

- nie trzeba. Już jest w porządku. Trochę boli, ale nie wygląda na to, żebym sobie coś złamał. - uśmiechnąłem się lekko.

- to dobrze. - odparł z ulgą. Bram był także bardzo opiekuńczy w stosunku do naszej trójki. Czasami był nieznośny pod tym względem, ale jego nie da się nie kochać. Jest jak mama, zajmująca się swoimi dziećmi. - siadaj. Robię dziś naleśniki.

Usiadłem przy stole. Kuchnia i jadalnia były połączone. Byłem pierwszy, ale zapewne niedługo przyjdą pozostali. Bram podał mi posiłek, za co podziękowałem i zabrałem się do jedzenia. 

Do kuchni wpadł Kevin, a za nim szła Peyton. Przywitali się z nami i usiedli na swoich miejscach. 

- jestem taki niewyspany. - pożalił się Kevin, jedząc naleśniki.

- no, wczorajsza noc była masakryczna. - potwierdził Bram, który usiadł przy stole z talerzem. - całkiem dużo ich było w tej okolicy.

- to prawda. - zgodziła się z nim Peyton. - to dość podejrzane. Pierwszy raz się z tym spotkałam. Zabiłam z jakieś dziesięć wilkołaków, jak nie więcej.  

- może podróżowały w większym stadzie? - zapytałem. - tak czasami robią.

- też fakt. - zgodził się Kevin. - ale takiego stada to ja jeszcze nie widziałem. Coś musi być na rzeczy.

- racja. To dość dziwne. - stwierdziła Peyton.

- pewnie to był przypadek. Nie mamy się czym przejmować. Zabiliśmy ich, więc teraz będzie w porządku. - odparłem i wstałem od stołu. - A teraz muszę już iść do pracy. 

Nie wierzyłem w swoje słowa. Coś się dzieje, ale jeszcze nie mam pojęcia co. Wiem na pewno, że to nie jest nic dobrego.

Sąsiedzi /DylmasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz