Rozdział 7

301 12 5
                                    

Pov. Bram

Był już poniedziałek. Jak zawsze zostałem sam w domu. Jestem dobrze zarabiającym pisarzem. Moje książki to prawdziwe hity. Zbiłem na nich fortunę. Niestety, ale złapał mnie brak weny. Nie wiem, o czym napisać nową książkę. To jest najgorsze w życiu pisarza. Potrzebowałem nowych pomysłów, ale nic nie przychodziło mi do głowy, więc postanowiłwm pójść do lasu, żeby się odprężyć i oczyścić umysł.

Pogoda była ładna. Wokoło słychać było kojący śpiew ptaków. Uwielbiałem chodzić po lesie. To mnie uspokajało. Czułem się dobrze. Od dziecka lubiłem spacerować po lasach czy parkach. Bardziej preferowałem lasy, bo tam rzadziej spotkasz innego człowieka. Nie żebym nie lubił ludzi, ale czasami dobrze jest od nich odpocząć. No czasami bardzo często. Po prostu z własnej woli wolę być sam, a las mi to gwarantuje. Może napiszę jakiś kryminał o mordercy, który zabija swoje ofiary w lesie? Chociaż to zbyt oklepane.

Po mojej lewej usłyszałem szelest. Instynktownie sięgnąłem do paska od spodni, gdzie powinna być moja broń. Pech chciał, że zapomniałem ją zabrać z domu. A co za tym idzie, jestem bezbronny. Czy można być większym idiotą? Jak łowca może zapomnieć swojej broni? To całkowity kretynizm. W dodatku jestem tutaj sam. Bez nikogo. Oto co się dzieje, kiedy stronisz od ludzi.

Nie zdążyłem nawet zrobić cokolwiek, a coś na mnie skoczyło z dużą siłą, że wylądowałem na ziemi. Nade mną był kojot. Zwykły, dziki kojot. Szczerzył na mnie swoje kły. Przestraszyłem się nie na żarty. Serce waliło mi młotem. Nie potrafiłem opanować swoich myśli. Stanowczo nie tak chciałem umierać. Tak bardzo nie chciałem czuć bólu.

Kojot był coraz bliżej mojej twarzy. Gdy miał dobierać się do mojego gardła, usłyszałem potężny ryk. Otworzyłem szeroko oczy. Dobrze znałem ten dźwięk i doskonale wiedziałem, co on oznacza. Spojrzałem w tamtą stronę, skąd wydobywał się ryk. Zdziwienie wzięło nade mną górę. Chociaż lepiej to nazwać prawdziwym szokiem. Dźwięk wydawał Simon. Ten sam Simon, który jest moim sąsiadem. Ten, którego poznałem wczoraj i uznałem go za słodkiego chłopaka. Nigdy bym się po nim tego nie spodziewał. Okazał się być wilkołakiem. Widzę to po jego kłach, sierści, pazurach i oczach. Był betą.

Kojot zszedł ze mnie ze skamleniem, a ja poczułem, jak w końcu mogłem oddychać. Zwierze uciekło w głąb lasu. Nie było już po nim śladu.

- Bram! Wszystko w porządku? - spytał z troską Simon, podchodząc do mnie. Wyglądał już normalnie, ale i tak się go bałem. Wilkołaki są szalenie niebezpieczne. Szybko wstałem i cofnąłem się od niego, jak najdalej potrafiłem.

- nie zbliżaj się do mnie! - krzyknąłem, a chłopak się zatrzymał.- jesteś wilkołakiem.

- nie zrobię Ci krzywdy. - powiedział spokojnie. Chłopak wyglądał niewinnie, ale nie mogłem mu zaufać. - wszystko Ci wyjaśnię. Porozmawiajmy na spokojnie.

- nie ma tu czego wyjaśniać! Nasi sąsiedzi to wilkołaki! - nie mogłem opanować emocji. Byłem bezbronny. Nie ma co próbować go zaatakować bez broni. Jestem na przegranej pozycji. Zostałem z nim sam na sam. To się nie skończy dobrze.

- my jesteśmy Ci dobrzy. Nie zabijamy.- mówił uspokającym głosem.

- nawet Ci dobrzy nie potrafią się kontrolować. Wtedy dochodzi do wypadków, w którym giną ludzie. - stwierdziłem z powagą.

- ale my nigdy nie tracimy kontroli, a nawet jeśli tak jest to Dylan potrafi to przewidzieć. Zresztą skąd człowiek tyle o nas wie? Kim jesteś? - zapytał już z lekką paniką w głosie.

- jestem łowcą. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, ale od razu ugryzłem się w język. Właśnie dałem mu kolejny powód do zabicia mnie. Brawo ja.

Simon wyszczerzył na mnie oczy z przerażenia. Nie tylko on się tu bał. Ja również. Nie wiedziałem, dlaczego jeszcze mnie nie zabił. Czy on w coś grał? Wie, że jestem łowcą. Dlaczego mnie nie atakuje?

Korzystając z okazji szybko wziąłem kamień z ziemi i w niego rzuciłem. Nie patrzyłem czy go złapał czy też i nie. Chciałem tylko uciec i zawiadomić resztę. Przy okazji wziąć też broń. Biegłem przed siebie, a za sobą słyszałem jego krzyki. Chciał żebym się zatrzymał, ale nie posłuchałem. Biegłem najszybciej jak mogłem, ale niestety czymś dostałem w tył głowy. Było to mocne uderzenie. Upadłem na ziemię. Przed oczami widziałem czarne plamki. Nie potrafiłem się podnieść. Nagle stałem się strasznie słaby i powoli traciłem przytomność. Słyszałem, jak Simon podchodzi do mnie. Widziałem jego kroki, zbliżające się w moją stronę. Chwilę później stał blisko mnie.

- przepraszam, ale nie dałeś mi wyboru. - usłyszałem nad sobą jego głos.

Nie wytrzymałem długo. Zaraz potem odpłynąłem.

Sąsiedzi /DylmasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz