V *

1.1K 53 26
                                    

Stałam tak i patrzyłam na jednego z Upiorów, który zasyczał coś niezrozumiale. Kręciło mi się w głowie, chciałam uciekać, ale nie mogłam. Chciałam coś powiedzieć, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. W końcu z odrętwienia wyrwał mnie krzyk Glorfindela.

- Jedź - wołał do Froda. - Naprzód!
Frodo jednak nie posłuchał go od razu, jakby jakaś siła zmusiła go by się zatrzymał. Puścił wodze i dobył miecza.

- Jedź! Jedź! - nawoływał Glorfindel, a potem głośno w elfim języku krzyknął do konia.

Biały rumak ruszył z kopyta gościńcem i w tej samej chwili Nazgule rzuciły się w pościg, wrzasnęli przeraźliwie. Wtedy ku naszemu przerażeniu czterej inni jeźdźcy wypadli zza drzew i skał na lewo od gościńca. Uskoczyliśmy z drogi ledwo ratując się przed stratowaniem. Dwaj z nich rzucili się w stronę Froda, a dwaj pocwałowali do brodu chcąc odciąć mu drogę ucieczki. Straciliśmy ich z oczu, cała nadzieja została w białym koniu Glorfindela.

- Biegniemy za nimi, szybko! - krzyknął Aragorn.

Biegliśmy tak jakiś czas, prowadzeni przez elfa, aż zatrzymaliśmy się blisko brodu przy gościńcu. Był tam dołek przysłonięty kępą karłowatych drzew.

- Trzeba prędko rozniecić ogień - oznajmił Glorfindel. - Gdy tylko pierwsi jeźdźcy spróbują przekroczyć rzekę, nastąpi powódź, a wtedy będziemy mieć do czynienia z tymi, którzy pozostaną na brzegu - wyjaśnił szybko.

Czekaliśmy chwilę, a usłyszeliśmy głośny szum wody i zaraz potem nadciągnęła wielka fala. Elf pierwszy wyskoczył z kryjówki, a my zaraz za nim, z płonącymi pochodniami. Czarni Jeźdźcy znaleźli się między ogniem i wodą. Wtedy nagle Glorfindel stał się jakby jaśniejszy, jego twarz i jego ubranie połyskiwało bladym światłem.

- Co? Jak on to zrobił?! - wykrzyknęłam.

- Glorfindel tak właśnie wygląda po drugiej stronie... w Amanie - wyjaśnił szybko Aragorn. - Przebywał już pośród Valarów, nie wiedziałaś o tym?

Nie mogłam o tym wiedzieć, bo nie bywałam w Rivendell tak często jak Obieżyświat. Obiecałam sobie w duchu, że porozmawiam o tym z Glorfindelem jak tylko nadarzy się okazja.

Tymczasem Nazgule byli przerażeni, a ich konie ogarnęło szaleństwo. Trzech jeźdźców porwała pierwsza fala powodzi, pozostałych wierzchowce poniosły we wzburzoną wodę. Jak tylko niebezpieczeństwo minęło, przekroczyliśmy rzekę i na brzegu odnaleźliśmy Froda. Leżał twarzą do ziemi, na złamanym mieczu. Był blady i zimny.

- Czy... czy on nie żyje? - spytał Merry ze łzami w oczach.

Baliśmy się, że spotkało go coś gorszego od śmierci. Na szczęście po chwili znaleźli nas elfowie Elronda wraz z Gandalfem. Tak, czarodziej był tutaj i odetchnęliśmy z ulgą, gdyż brak wieści od niego nie wróżył niczego dobrego. Mithrandir opowiedział nam pokrótce jak padł ofiarą zdrajcy Sarumana, ale zaznaczył, że dokładniejszą historię przedstawi na naradzie, która miała odbyć się niebawem.

Elfowie ostrożnie zanieśli Froda do Rivendell, a my czekaliśmy aż jego stan wreszcie się poprawi. Sam nieustannie czuwał przy nim, pozostali hobbici też do niego przychodzili i pytali o zdrowie przyjaciela.

- Dlaczego to tak długo trwa? - zapytałam Gandalfa po dwóch
dniach. - Czy Frodo przybył tutaj za późno?

Czarodziej westchnął ciężko.

- Elrond to mistrz w uzdrawianiu, ale broń naszego wroga jest zabójcza. Podejrzewam, że kawałek ostrza tkwi w zamkniętej ranie.

W końcu następnego dnia wieczorem udało się to wyjąć. Elrond usunął odłamek, który tkwił głęboko i wnikał coraz głębiej w ciało. Strach pomyśleć, co mogło się stać, gdybyśmy dotarli tutaj o kilka godzin później. Być może nawet Froda nie byłoby już pośród nas.
Teraz wszyscy mogliśmy odpocząć i cieszyć się pobytem w Rivendell. Jak każdy człowiek, przebywający pośród elfów, odczuwałam niesamowity przypływ dobrej mocy, która zewsząd emanowała. Nie wiem jak to dokładnie opisać. Było tu po prostu błogo i bezpiecznie, jakby nagle wszystkie zmartwienia zniknęły i miały się nigdy nie pojawić. Niemal wszyscy elfowie z domu Elrodnda pochodzili z wysokiego rodu, byli dostojni i piękni, a w mowie często posługiwali się starożytnym językiem, quenyą. Niewielu go znało i rozumiało. Dúnedainowie oczywiście uczyli się elfickiego, ale quenya była jego inną odmianą. Przykładowo w wiosce, w której się wychowywałam, zdecydowanie nie była popularnym językiem.

Strażniczka Północy || Wojna o Pierścień  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz