XXVIII

374 27 4
                                    

Wróciliśmy do miasta akurat w chwili, gdy ostatni jeźdźcy prawdopodobnie z Dol Amroth co wywnioskowałam po języku jakim się posługiwali, przyjechali do Minas Tirith. Pożegnałam się z Baldirem, odprowadziłam swojego konia do stajni, a potem poszłam do namiotu Aragorna, gdzie razem z Imrahilem i Gandalfem liczyli siły i zastanawiali się nad wyborem najlepszej drogi do Mordoru. Czarodziej poinformował mnie, że wyruszymy w sile siedmiu tysięcy wojowników, ale głównie pieszych ze względu na trudności terenu.
Siedem tysięcy... przeciwko wielkiej armii Saurona to brzmiało jak nieśmieszny żart. Poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku, ale tylko pokiwałam głową ze zrozumieniem. Spojrzałam na mapę, gdzie nakreślone były strzałki, liczby i jakieś kółka, a to wszystko tworzyło jedną całość, która oznaczała, że pójdziemy w stronę Osgiliath, Rozstajów, a potem na północ o ile dobrze odczytałam.

- Zauważyłaś coś podejrzanego na drodze do Morgulu? - zapytał mnie Aragorn.

- Nie widziałam ani jednej żywej duszy, ale odradzam tamtą drogę. Coś dziwnego kryje się w tamtejszym powietrzu, skałach i przerzedzonej roślinności. Odczuwałam niepokój jakbym była obserwowana, jakby nieprzyjaciel chciał nagle zaatakować.

- A więc musimy zachować ostrożność. - przytaknął. - Pamiętajcie, że zło nigdy nie śpi, a naszym zadaniem jest je ostatecznie pokonać zanim ono pokona nas. Wyruszymy jutro po południu. Bądźcie gotowi i wypocznijcie dobrze. - dodał.

...
Tej nocy długo leżałam na łóżku patrząc jak ogień w kominku powoli gaśnie. Po chwili czerwone płomienie zgasły i w całej komnacie zapadła ciemność. Eomer spał obok mnie i słyszałam tylko jego cichy miarowy oddech. Widocznie był zmęczony liczniem i przygotowywaniem rohirrimów do bitwy. Powiedział mi, że trzy tysiące z nich pod wodzą Elfhelma musiał posłać do obrony Zachodniego Gościńca, więc zostało nam tylko tysiąc pięćset rycerzy. Dobre było to, że do jednego oddziału będą należeć także rycerze z Dol Amroth oraz synowie Elronda i Dunedainowie. Razem z moimi pobratyńcami będzie łatwiej walczyć. I łatwiej umrzeć - podpowiedziała moja podświadomość, ale szybko odgoniłam te myśli. Jednak wspomnienie o strażnikach północy przypomniało mi co obiecałam mojemu bratu. Poczułam wtedy łzy napływające do oczu. Westchnęłam ciężko, naciągnęłam kołdrę i położyłam się na drugim boku. Wtedy poczułam jak Eomer przybliżył się i przytulił mnie do siebie. Chyba już nie spał. A ja zamiast się odwrócić nadal płakałam cicho, bo nie chciałam stracić jego, moich przyjaciół i Amroda. Co by było jakbym przeżyła a oni nie? O Eru to byłoby straszne. Gdybym nie zginęła pod czarną bramą, pogrążona w żałobie wspierałabym Eowinę, rodziny moich krewnych i na końcu Miriel, której ciemne oczy wyrażałyby żal i utraconą nadzieję na szczęśliwą rodzinę. A potem znowu musiałabym walczyć z wrogiem ale tym razem całkiem sama. Nie chciałam do tego dopuścić, nie zgadzałam się na tak przykrą rzeczywistość. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na Eomera.

- Ty płaczesz Rachel? - zapytał jakby to było dziwne, że w moich oczach też czasem można zobaczyć łzy. - Nie smuć się, nawet jeśli zginiemy zabierzemy naszą miłość w zaświaty. - przybliżył moją głowę do swojej i pocałował mnie w usta, co odwzajemniłam.
- Przecież sama niedawno mnie pocieszałaś, pamiętasz?

Tak było kiedyś. Jeszcze przed naradą, przed rozmową z Amrodem, przed zwiadami... Sama nie wiedziałam co myślałam, chyba nie sądziłam że wszystko potoczy się tak szybko.
Ledwo cieszysz się ze zwycięstwa, a już musisz przygotować się na śmierć w kolejnej bitwie.

- Ale teraz wciąż myślę o tobie, o naszych krainach, moich przyjaciołach, Amrodzie, dziecku... - zaczęłam wyliczać, ale urwałam, bo Eomer nagle odsunął się ode mnie.

- Jesteś... w ciąży? - spytał ostrożnie z przerażeniem w oczach.

Mimowolnie zaśmiałam się na te słowa i otarłam łzy z policzków.

- Nie, zapewniam cię, że nie jestem. Zresztą i tak się zupełnie nie nadaję na matkę. Chodzi o mojego brata - wyjaśniłam i opowiedziałam mu całą tę historię. - Martwię się o niego.

Obserwowałam jak na twarzy Eomera malowała się ulga, gdy ponownie objął mnie ramieniem.

- Ty, Amrod i wszyscy dunedainowe jesteście warci więcej niż tysiąc żołnierzy - zaczął. - Nie poddacie się łatwo i nikt z nas się nie podda, nigdy. Dopóki jest nadzieja, będziemy walczyć do ostatniego rycerza i zwyciężymy. Czy to nie czasem twoje słowa?

- Tak, moje - uśmiechnęłam się lekko.

Odkąd pamiętałam zawsze miałam jakieś zadania i obowiązki. Za młodu musiałam się dużo uczyć, poznawać nowe języki, sprawnie walczyć nie tylko mieczem ale także łukiem i sztyletami. Każdego dnia narażałam swoje życie w obronie słabszych. Przebywałam w lasach, puszczach, czasem miastach aby tropić sługusy Saurona. Często byłam sama, czasem działałam w większej grupie, ale najważniejsze było to, że wszystkim strażnikom północy przyświecał jeden cel - ostateczne pokonanie wroga. Podczas tej wojny wielu straciło życie, a w tym niemal cała moja rodzina. Zostało nas już bardzo mało. Zaledwie garstka ludzi, w których płynie krew Numenoru. Los chciał, że znalazłam się w tej grupie i mimo wszelkich przeciwności przetrwałam aż do tej chwili. Jestem tu, aby wykonać ostatnie i najważniejsze zadanie, ponieważ w dniu, który niebawem nadejdzie ważyć się będą losy świata...

...
Następnego dnia w południe armia Gondoru i Rohanu zebrała się na polach Pelennoru. Nadeszły też wieści, że oddział Rohirrimów pokonał orków, którzy nadeszli z Anorien, więc miasto było póki co bezpieczne. Baldir oraz inni zwiadowcy nie wykryli żadnych wojsk nieprzyjaciela chociaż sprawdzili drogi daleko na wschodzie.  Wszystko było gotowe do ostatniej próby. Podjechałam konno do mojego oddziału Dunedainów i zeskoczyłam na ziemię. Mieliśmy iść na samym przedzie armii razem z Aragornem i Gandalfem. Widziałam też Legolasa i Gimliego, co mnie ucieszyło, bo będziemy się wspierać podczas bitwy. W końcu odezwały się trąby i wojsko ruszyło, a ja poczułam przyspieszone bicie swojego serca. Powoli oddział za oddziałem kierowaliśmy się na wschód. Jechałam obok Amroda, który nic nie mówił i patrzył przed siebie. Słońce jasno świeciło, ale miałam wrażenie, że wszystko jest jakby zamglone. Nie wiem ile czasu minęło ale w końcu dotarliśmy do Osgiliath. Krzątali się tam robotnicy i rzemieślnicy, którzy naprawili wojenne zniszczenia. Wieczorem dotarliśmy do Rozstajów, gdzie wśród drzew panowała cisza i spokój, ale mimo to wszyscy czuliśmy się obserwowani. Aragorn polecił trębaczom ustawić się na każdej z czterech dróg przecinających krąg drzew. Rozległy się fanfary.

- Władcy Gondoru wrócili i obejmują z powrotem w posiadanie ziemię, która do nich należy! - wykrzyknęli heroldowie.

Podczas narady niektórzy chcieli najpierw zaatakować Minas Morgul i jeśli atak się powiedzie zrównać je z ziemię. Mieli nadzieję, że tamta droga okaże się dogodniejsza, aby zaatakować Czarnego Władcę niż północna brama. Gandalf zdecydowanie sprzeciwił się temu pomysłowi ze względu na zło czychające w tamtym miejscu a także z powodu Froda, który poszedł właśnie tą drogą. W takim wypadku nie mogliśmy skierować na nią uwagi Oka Mordoru. Aragorn zostawił na Rozstajach sporą część łuczników na wypadek ataku wroga, a potem pojechaliśmy do wejścia do Doliny Morgul, żeby przyjrzeć się mrocznemu miastu. Zastanawiałam się czy Wieża Księżyca mogłaby kiedyś odzyskać dawny piękny wygląd. Czy mogliby zamieszkać tu ludzie jak za dawnych czasów. Teraz chyba wszystko co tutaj żyło poległo w bitwie, a Nazgule latały z dala od doliny. Powietrze przesycone strachem i wrogością nie pozostawiało złudzeń, że miasto jest ciemne i martwe.

Strażniczka Północy || Wojna o Pierścień  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz