CZAS ICH WSZYSTKICH WYBIĆ

1.3K 66 13
                                    

PAUL

Minęły dwa tygodnie od kiedy Carly nie mieszkała z nami. W domu było dziwnie, powiedziałbym, że nawet niezręcznie. Nikt nie rozmawiał ze mną, niosło to za sobą wiele plusów, bo miałem w końcu święty spokój, ale jednak obawiałem się, że na akcji, która miała się odbyć za niedługo, coś odjebią. Najbardziej martwiłem się Shawnem, bo to on najbardziej przeżył wyprowadzkę czarnowłosej.

Czemu to zrobiłem? Nie miałem wyboru, Blaise miał racje, była naszym najsłabszym punktem, każdy to wiedział. Mimo że była dla mnie cholernie ważna, musiała zniknąć, dla jej i naszego dobra. Adams chciał nas za wszelką cenę dopaść, najprostsza droga do tego, to zmuszenie Carly do mówienia. Kiedy już nie zobaczy nikogo z nas blisko niej, to da sobie spokój. Przynajmniej miałem taką nadzieję. Poza tym ona zasługiwała na normalne życie, bez śmierci czyhającej za jej plecami. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że mieszkaliśmy w USA i tutaj było łatwo o kulkę, ale byłem pewny, że szansę na to się zmniejszyły tuż po jej wyprowadzce.

Jeśli chodzi o resztę, to nie licząc właśnie tego milczenia, to jakoś się trzymali. Czasami Shawn i Will gdzieś znikali, ale nie przejmowałem się tym, bo zanim poznali Carly, również to robili. Nie wierzyłem jednak w to, że Harrison nie kontaktował się z nią, mówiąc szczerze, wtedy bym się zdziwił. Jednak tak czy siak, musiałem z nim porozmawiać, chciałem mieć jasność, że podczas wybijania tych dzieciaków, on nic nie odwali. Kazałem Nickowi po niego iść, ale widocznie mu się nie śpieszyło.

― Siadaj. ― mruknąłem, ignorując to, że nawet nie zapukał. ― Chciałbym mieć jasność, fakt, że Carly z nami już nie mieszka, nie zwalnia Cię od obowiązków. Nie jesteś żadnym wyjątkiem, żeby nie wypełniać moich poleceń...

― Z tego co pamiętam, przez te dwa tygodnie robiłem wszystko, co mi kazałeś. Odbierałem towar, jeździłem po broń i ściągałem zaległe zapłaty od dilerów. I nie wiem, czy pamiętasz, ale nawet nie odburknąłem Ci ani razu. ― spojrzałem na niego. Irytacja na jego twarzy była tak widoczna, że aż śmieszna.

― Za trzy dni mamy akcję, chcę mieć pewność, że niczego nie zjebiesz. ― jego szczęka się zacisnęła, byłem pewny, że chciał powiedzieć coś, co pewnie źle by się dla niego skończyło.

― Gdybym jej nie obiecał, że nie dam się zabić, to już dawno bym coś odjebał. ― po tych słowach wstał i nie czekając na moją reakcję, wyszedł z biura. Cieszyło mnie to, że nawet po tym, miała na niego wpływ.

*****

Te trzy dni minęły w zastraszającym tempie. Nawet nie zorientowałem się, kiedy ostatni raz omawialiśmy plan. Co zamierzaliśmy zrobić? To proste, wpadniemy do ich siedziby i rozstrzelamy tych sukinsynów. Żaden dzieciak nie będzie rządził się na moim terenie, każdy z nich zapłaci za swoją głupotę życiem.

― Wszystko jest jasne? Czy mam coś powtórzyć? ― zapytałem poważnie. Każdy pokiwał głową, dając mi znak, że wszystko wiedzą i nie mieli żadnych pytań. ― Pamiętajcie, żadnych jeńców. Każdy ma być martwy, a jeśli ktoś pozwoli komukolwiek uciec, będzie go ścigał, a później podzieli jego los. To ma być jednorazowa robota.

Już bez zbędnych gadek wsiedliśmy do kilku SUV-ów i pojechaliśmy zakończyć całą tę maskaradę. Ja jechałem razem z szefem drugiej kliki, bliźniakami, Shawnem i kilkunastoma innymi osobami. Cały czas przyglądałem się tej trójce, która na każdej wspólnej akcji darła się na siebie, a czasami nawet przechodziło do grożenia sobie bronią i rękoczynów. To nawet zdarzało się wtedy, gdy już Shawn był z Carly.

Droga nie była długa, więc już po dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Każdy poszedł na swoją pozycję, a ja wraz z Brudnym Psem wydawaliśmy rozkazy. Kiedy każdy był na swojej pozycji, zmusiliśmy te dzieciaki, aby wyszli poza swoją siedzibę. Nie musieliśmy się zbytnio wysilać, bo wystarczyły tylko bomby dymne i gaz łzawiący, aby wyskoczyli całkiem zdezorientowani. Każdy z nich był uzbrojony, może nie całkowicie, ale jednak jakoś. Kiedy nas zauważyli, od razu zaczęli strzelać. Moi, jak i ludzie Brudnego Psa pochłonięci byli walką, a ja, jako iż od zawsze byłem snajperem, to zdejmowałem ich z budynku na drugim końcu ulicy. Nie byłem sam, co dawało nam wiele przewagi, bo okazało się, że oni jednak nie byli tacy głupi i również mieli snajperów, którzy ustrzelili kilkoro naszych, zanim to my zdjęliśmy ich.

Cała walka nie trwała długo, kiedy w końcu ogarnęli, że nie mieli szans, zaczęli uciekać, do aut, ścigaczy i pieszo. Nasi ludzie zgrabnie zabijali każdego, nawet się nie wahając. Obserwowałem Shawna, który zamiast broni palnej, używał maczety, podcinając gardła dzieciakom, odcinając im inne kończyny, a nawet dostrzegłem, jak odciął komuś całą głowę. Był cały umazany krwią, a do tego miał delikatny uśmiech na twarzy. Gdyby Carly zobaczyłaby go w tym stanie, zawału by dostała.

― Wszyscy zdechli. ― powiedział Brudny Pies. ― Wracajmy, zanim się pały zlecą. ― wszyscy od nas powsiadali do SUV-ów, a po chwili nie było po nas śladu. ― W końcu będzie spokój z tymi dzieciakami. Może dzieciaki zrozumieją, że ten świat, to nie zabawa i albo będą wykonywać grzecznie rozkazy, albo nie będą się w to pakować. ― zgodziłem się z nim. 

Kiedy byliśmy w siedzibie, Heather zaczęła się drzeć, że Shawn był ranny. Nie patrząc na niego, kazałem komuś zawieźć go do szpitala, gdzie mieliśmy własnych lekarzy. Po powrocie do domu wziąłem długi prysznic i położyłem się do łóżka. To była okropna noc, ale miałem nadzieję, że niedługo wszystko wróci do normy, a może nawet pozwoliłbym Carly wrócić do domu...

########

Chcielibyście perspektywę Toma albo Gwen?

A jeśli chcecie kogoś innego, piszecie w komentarzach 😁

OWCA ZMIENI SIĘ W WILKAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz