23.

804 67 13
                                    

– Może weźmiemy większe auto? W końcu mamy jechać po towar, tak? A w środku ukryjemy kilku ludzi Yaira – zaproponował Niall, kiedy byli już w trakcie dyskusji na temat ich planów. 

Na razie nie ustalili zbyt wiele, tylko to, że tam jadą, ale im dłużej debatowali nad planem, tym bardziej zaczynali się w nim gubić. Było tyle opcji. To chyba jedna z najtrudniejszych logistycznie rzeczy, a przynajmniej takie mieli wrażenie, że jakoś wszystko wcześniej było o wiele prostsze. Może to chodziło o widmo śmierci za plecami, które wcale nie pomagało. Nigdy jeszcze w tak oczywisty sposób się na nią nie szykowali, a teraz mieli tylko cień szansy, że cokolwiek pójdzie po ich myśli, chociaż nadal twardo utrzymywali, że jest inaczej. 

– Domyślą się – opowiedział mu Zayn. 

– A może nie – powiedział zaraz blondyn, na co Louis westchnął ciężko. 

Oczywiście, że się domyślą, chociażby dlatego, że mieli kreta. I tak nie wiedział czy któryś ze stojących tutaj ludzi Yaira nim nie jest i zaraz Azael będzie znał cały ich plan na wylot. Jak na razie obserwował ich uważnie licząc, że coś może ich zdradzić. Problem w tym, że nawet gdyby ich stąd wyrzucili, to przecież potem i tak musieli ich wtajemniczyć we wszystko. 

– I tak weźmiemy ze sobą paru ludzi – powiedział Yair. – Ale lepiej, żeby reszta trzymała się od nas z daleka, pewnie będą nas obserwować i musimy sprawiać wrażenie, że przyjechało nas jak najmniej. 

– Chyba, że nasi ludzie pojadą tam wcześniej – zaproponował Malik. – Rozstawią się, a my dojedziemy tam później udając, że nie wiemy, co się dzieje.

Yair pokiwał głową.

– To dobry pomysł. 

– Nie, jeśli Azael postanowi zmienić miejsce w ostatniej chwili – odezwał się szatyn. 

Ta opcja też była prawdopodobna i wtedy byliby w jeszcze większym bagnie niż do tej pory, ale lepiej, żeby Azaelowi nie przyszedł do głowy taki pomysł. 

– Wątpię, że to zrobi – odpowiedział mu Yair. – Ale w razie czego możemy brać to pod uwagę. 

– Musimy też brać pod uwagę to, że nie wrócicie stamtąd żywi – wtrącił się Harry. 

Dosłownie kipiał ze złości, a już tym bardziej denerwowało go to, że wszyscy rozmawiali sobie o tym tak spokojnie, jakby debatowali nad tym, co kupić w sklepie, żeby uzupełnić lodówkę, a nie o tym, że jechali na pewną śmierć. Nawet przy wyborze pizzy było więcej emocji. Tylko sączyli piwo i udawali, że nic się nie działo. 

– Skarbie, jeśli... – zaczął szatyn, ale Harry wstał gwałtownie, przerywając mu. 

– Nie ma „jeśli". Nie ma żadnego cholernego „jeśli"! Jedziecie tam tylko po to, żeby was wykończył i dobrze o tym wiecie. Nie wrócicie stamtąd i zaraz przyjdą po nas. Tak będzie wyglądał wasz chory plan i przestańcie udawać, że nie zdajecie sobie z tego sprawy – oznajmił, po czym zostawił ich wszystkich, żeby zamknąć się w swojej sypialni, trzaskając drzwiami najgłośniej, jak się dało. Już nie mógł tego dużej słuchać. 

Miał dość tego wszystkiego. Swojego cholernego życia, które chyba nigdy nie miało zamiaru ułożyć się dobrze. 

Liam skrzywił się lekko, po czym niezdarnie wstał z kanapy. 

– Harry ma całkowitą rację, wszystkim nam zostało ostatnich kilka godzin życia – powiedział i pokuśtykał za przyjacielem. 

Nie było łatwo doskakać tam praktycznie na jednej nodze, ale w końcu otworzył drzwi sypialni i wszedł do środka, zastając z Harry'ego leżącego na łóżku i płaczącego w poduszkę, a przynajmniej tak przypuszczał, kiedy widział jego wtuloną tam twarz. 

– Wyjdź stąd, Tomlinson – usłyszał i tylko upewnił się, że dobrze ocenił sytuację. 

– To ja – odpowiedział Payne. Doskakał do łóżka i położył się na nim obok Harry'ego, a ten od razu odwrócił się i wtulił w niego. 

– Dlaczego oni to robią? – zapytał zapłakanym głosem. 

– Chcą nas ratować – odpowiedział mu. – Nas, siebie i wszystkich dookoła. I wiesz co, myślę, że powinniśmy spędzić ten czas najlepiej, jak potrafimy. 

Harry pociągnął nosem. Liam miał rację, ale on nie chciał tak naprawdę spędzać najlepszego czasu z Louisem, chciał być na niego wściekły bez świadomości, że czeka ich ostatnia w życiu kłótnia, kiedy szatyn tutaj przyjdzie. Nie chciał, żeby była ostatnia, chciał się kłócić z nim jeszcze milion razy, ale nawet nie będzie miał takiej szansy. Ostatnio udało im się ukraść tylko kilka miesięcy nudnego życia i to było takie niesprawiedliwe. Poza tym czy nie byli czasem zbyt młodzi na umieranie? 

Leżał tak wtulony w Liama i pogrążony we własnych myślach, czując się odrobinę pewniej, kiedy Payne był blisko i nawet nie miał pojęcia, kiedy zasnął, ale obudziło go przyjemne drapanie zarostu szatyna. Lubił to i odruchowo miał ochotę się do niego przytulić, ale przypomniało mu się, o czym rozmawiali wcześniej. Usiadł gwałtownie na łóżku, odsuwając się od niego. 

– Nie pozwalam ci tam jechać – odezwał się i szatyn spojrzał na niego z lekkim politowaniem, a przynajmniej tak wydawało się Harry'emu. – Jeśli pojedziesz, możesz nie wracać – dodał jeszcze. 

– Jeśli nie pojadę, to też już więcej się nie zobaczymy – odpowiedział Tomlinson. – Nie uciekniemy, to nasza jedyna szansa na normalne życie. 

– Na pewno jest jakieś inne wyjście, może za was jechać ktoś inny – powiedział zaraz Harry. – Albo możecie załatwić to jakoś inaczej. 

Tomlinson pokręcił głową. Ryzykowali naprawdę dużo, właściwie wszystko, ale nikt inny, oprócz nich nie był w stanie tego zrobić, tylko oni mogli poradzić sobie z Azaelem, bo znali go wystarczająco dobrze, żeby chociaż minimalnie przewidzieć jego ruchy. Omówili wszystko dokładnie, każdą najmniejszą opcję i zmianę planu, ale nic nie wskazywało na to, że sytuacja rozwiąże się sama. 

– Obiecuję, że wrócę – powiedział szatyn, podnosząc się z pozycji leżącej i siadając na łóżku, po czym ujął w dłonie twarz Harry'ego. – Zaufaj mi – poprosił. 

Styles tylko pokręcił głową, czując, jak łzy ponownie napływają mu do oczu, jednak pochylił się, żeby złączyć i usta ze sobą. Nie wierzył, że to się może udać, po prostu nie był w stanie, ale może powinni spędzić ten czas tak, jak mówił Liam, ciesząc się każdą sekundą. 

– Jutro o tej porze będzie po wszystkim – powiedział jeszcze szatyn, wciągając go na swoje kolana i właściwie do Harry'ego dopiero po chwili dotarło, że to zdanie miało dwa znaczenia. Będzie po wszystkim, bo jeśli nie po Azaelu, to na pewno po nich. Od razu rozpłakał się przez to jeszcze bardziej. Może dawno tego nie robił, ale kto powściągałby emocje w ostatnich godzinach życia? Wtulił się w Louisa najmocniej, jak umiał, pozwalając scałowywać łzy ze swoich policzków. 

W końcu nie wytrzymał i ponownie złączył ich usta, a Louis od razu pogłębił pocałunek. Harry nawet nie chciał myśleć o tym, że to mógł być jeden z ostatnich, po prostu całował Louisa i skupiał się tylko na nim. Chciałby, żeby ta chwila trwała już wiecznie. Nieważne jak to wszystko było złe czy pokręcone, jak bardzo chore, ani w jakich okolicznościach się poznali, Louis był dla niego naprawdę ważny, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pewnie wielu ludzi zamknęłoby go już w jakimś zakładzie i zaczęło leczyć za to, co do niego czuł.

Owinął ręce wokół jego szyi, a Louis złapał go mocno za biodra. Może faktycznie mieli się teraz kochać tak, jakby to był ostatni raz i Harry naprawdę tego chciał, chociaż gdzieś w środku miał nadzieję, że to powtórzą i jego złe przeczucia się nie spełnią. Pociągnął koszulkę szatyna w górę, a ten uniósł ręce, pozwalając mu ją z siebie ściągnąć, ale zaraz złączył ich wargi ponownie, dosłownie wpychając język w usta Harry'ego, a Styles znowu przylgnął do niego najmocniej, jak umiał, wbijając paznokcie w jego plecy.

Jeśli to naprawdę był ostatni raz, to chciał uczynić go jak najbardziej intensywnym. Tak, żeby móc czuć ciało Louisa przy swoim aż do cholernej śmierci. 





Uda się czy nie?🤔

Partners in crime. Dirty jobOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz