18.

968 30 7
                                    

    

            Clary spędzała już drugi dzień w sali szpitalnej. Jej obrażenia okazały się na tyle poważne, że nawet runa uzdrawiająca na niewiele się zdawała. Fairchild okropnie się nudziła. Wczoraj Isabelle i chłopcy byli na misji, która okazała się na tyle wyczerpująca, że odsypiali dzisiaj do południa. Po tym jak Clary powiedziała, że nie pamięta niczego więcej spoza ostatnich paru dni, Jace nie ukrywał rozczarowania. Z chęcią ruszył na starcie z demonami, byleby tylko zapomnieć o Clary. Nade wszystko pragnął by było tak jak wcześniej, ale to nie było takie łatwe.

Fray też nie czuła się zbyt dobrze po tym, jak kolejny raz musiała skłamać swojej Przyziemnej przyjaciółce. Miała nawet chwilę słabości podczas której chciała wyznać Giselle całą prawdę, ale szybko pozbyła się tej myśli. Bez tej wiedzy Giselle jest bezpieczniejsza.

— Jestem w górach Gis — powiedziała do słuchawki telefonu, przygryzajac wargę.

— Gdzie jesteś?!

— W górach — powtórzyła Clary i przymknęła oczy. — Potrzebowałam samotności, przepraszam że tak zniknęłam bez śladu. Podjęłam tą decyzję spontanicznie. A! I nie martw się, jeśli nie będę się długo odzywać, muszę przemyśleć parę spraw.

— Clary?— Rudowłosa usłyszała odrobinę przerażony głos przyjaciółki.— Wszystko w porządku? Dziwnie się zachowujesz. Grozi ci niebezpieczeństwo? Zadzwonić na policję?

— Nie!— zareagowała odrobinę ostrzej niż chciała, ale szybko się otrząsnęła. — Nie, wszystko w porządku. Naprawdę. Muszę już kończyć, ale przysięgam, że nic mi nie jest. Pa Gis — rozłączyła się zanim czarnowłosa znowu zaczęłaby dociekać. Clary westchnęła i z ponurą miną opadła na poduszki.

Jej użalanie się na sobą przerwała starsza Marie, która opiekowała się nią od samego początku. Położyła tackę z lekami na szafce nocnej. Kobieta posłała Clary uśmiech, ale ta nadal miała pochmurną minę. Fray zerknęła na nią dopiero gdy usłyszała stukanie buteleczek. Wzdrygnęła się na samą myśl ponownego wypicia tych okropnych lekarstw. Marie spojrzała na nią matczyny wzrokiem i pokręciła głową z delikatnym uśmiechem. Podsunęła dziewczynie kieliszek z ciemnobrązową cieczą, a ta co prawda się krzywiąc, wypiła wszystko jednym haustem.

— Jeśli wszystko będzie w porządku, jutro rano będziesz mogła wrócić do swojej sypialni — powiedziała, na co Clary szybko podniosła głowę. — Ale będziesz musiała na siebie uważać i regularnie brać lekarstwa, które ci przepiszę — zastrzegła, na co Fray posłusznie pokiwała głową.

Resztę dnia spędziła na przeglądaniu Księgi Runów, z których jak narazie kojarzyła tylko dwie: uzdrawiającą i zmiany wyglądu - tę, którą zrobiła jej Isabelle. Wieczorem, trochę utykając, doszła do łazienki gdzie wzięła prysznic, marząc by wreszcie znaleść się w swojej sypialni. Kiedy czysta i pachnąca zamykała drzwi, poczuła jak bardzo jest głodna. Odwróciła się i znowu o mało nie dostając zawału, dostrzegła Isabelle. Czarnowłosa siedziała na jej łóżku i z uśmiechem zajadała się kulkami winogron.

— Cześć Clary.

— Cześć Izz.

Rudowłosa wolnym krokiem skierowała się w stronę Isabelle i usiadła obok niej na łóżku. Czarnowłosa mimo widocznego zmęczenia na twarzy, była uśmiechnięta. Zachęciła ją spojrzeniem by wzięła coś z tacy zapełnionej jedzeniem. Clary spojrzała na nią sceptycznie. Izzy się zaśmiała.

— Oh już się tak nie martw, zwędzilam coś z kuchni. Szczerze to chyba miał być posiłek który Magnus przygotowywał Alec'owi — powiedziała z niewinną miną, a Clary parsknęła śmiechem. Oczami wyobraźni widziała wkurzonego Bane'a, kiedy zorientuje się, że zniknęło śniadanie dla jego chłopaka.

— O!— powiedziała Fray, nagle coś sobie przypominając. — A co do Magnusa, to kiedy usłyszymy dalszą część historii?

— Rozmawiałam z Marie. Powiedziała, że jutro wyjdziesz więc pewnie wtedy. — Nastąpiła chwila ciszy, podczas której słychać było tylko chrupanie winogron przez Isabelle. — O, a tak w ogóle słyszałam, że Max u ciebie był. Nie narzucał się zbytnio?

— Nie, w porządku — odpowiedziała spokojnie Clary. — Wpadł wczoraj wieczorem. Opowiedział mi o co to całe zamieszanie w Instytucie.

— No tak. Ceremonia runy. Miała się odbyć dzisiaj, ale przez ten cały atak przesunięto ją na pojutrze.

         Isabelle została jeszcze chwilę by zapewnić Clary towarzystwo, po czym stwierdziła, że musi się już zbierać. Dziewczyny przegadały sporo czasu i nim się obejrzały, było już bardzo późno. Fray dowiedziała się, że Simon został posłany do Idrisu by niezwłocznie kogoś sprowadzić. Isabelle nie chciała powiedzieć nic więcej. Kiedy czarnowłosa była już przy drzwiach, Clary nagle się coś przypomniało.

— Izzy!- krzyknęła. Lightwood odwróciła się do niej z pytającym wyrazem twarzy. — Czy my... Czy pomagałaś mi kiedyś wybrać broń? Bo śniło mi się coś w tym stylu i na koniec widziałam dwa długie sztylety.

Oczy Isabelle rozszerzyły. Podniosła brew, naprzemian otwierając i zamykając usta.

— Tak — wykrztusiła w końcu. — Powiedziałam ci wtedy, że ja mam bicz a chłopcy swoją broń.

— Czyli... to zdarzyło się naprawdę? — zapytała, a Izzy pokiwała głową.

— Może to oznacza, że w końcu wraca ci pamięć!— pisnęła Isabelle. — Jeszcze trochę i będziesz wszystko pamiętać! Muszę powiedzieć Jace'owi.

I zanim Clary zdążyłaby choćby otworzyć usta, dziewczyny już nie było.

*******
Dzisiaj taki trochę nudnawy, ale planuję fajne momenty na niedługo. Nie mogę uwierzyć dlaczego w ogóle ktoś chce to czytać.

‼️A! I czy zaglądalibyście na moją tablicę, bo może zaczęłabym tam wstawiać informacje odnośnie
rozdziałów?‼️

Dalsze dzieje|| Clary&JaceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz