* 3 cz 1. *

1K 93 39
                                    

Dzieci. Czy nas ktoś uprzedza jakie potrzeby ma mały człowiek? Czy mówi się dorosłym facetom jak sprawić, żeby mający koszmary dzieciak spał? Jak on ma zaufać mężczyźnie, skoro inny go skrzywdził? Pytania bez odpowiedzi przynajmniej dla mnie. Nie spodziewałem się tego z czym na co dzień będę się mierzył. Z czym mierzyliśmy się z Adamem każdej nocy.

Zaczynało się niewinnie, jęki, szlochy a potem wyrywał się z jego maleńkiej piersi krzyk. Czasami baliśmy się go dotknąć, aby nie spowodować większych szkód. Tak było przez pierwsze trzy dni. Potem zrozumieliśmy jedno, motele już nie wchodziły w grę. Zbyt wiele uwagi przyciągaliśmy. Nawet wezwano na nas gliny. Adam nieźle się musiał naprodukować, aby nic nie trafiło do oficjalnej dokumentacji. Co nie znaczy, że ktoś nie otworzy ust i nie puści soczystej plotki, skoro staliśmy się gwiazdami internetu. 

- Kurwa. -  Adam jęknął, pocierając swój brzuch. Kiet właśnie zaczął swoją codzienną dawkę krzyków i szarpania. Skutkiem czego mój towarzysz oberwał kopniakiem w bebechy. - Jeszcze nawet nie zaczęliśmy postoju. - Mruknął. Obydwaj zdawaliśmy sobie sprawę, że wcale sobie kurwa nie radziliśmy.

- Kiet. - Ryknąłem starając się go obudzić. Mały otworzył niby oczy, ale spojrzenie miał dzikie. Nic do niego nie docierało. Szarpał się walcząc z niewidocznym dla nas wrogiem, słowa wypływały z niego płaczliwe i udręczone. Niewiele z nich wyłapywałem, tajski nie był w zasięgu moich możliwości. - Kiet obudź się. - W końcu przedarłem się przez jego nieświadomość. Jęknął i usiadł pocierając oczy. 

- Już, nie śpię. - Oznajmił spokojnie, jakby chwilę temu nie tonął w koszmarze. Dzisiaj padało więc we trójkę się gnieździliśmy w kabinie półciężarówki. Mały wojownik w dzień był iście słodkim spokojnym dzieciakiem, w nocy jego zawodzenie przypominało krzyk zranionej bestii. Czasami obaj z Adamem ocieraliśmy ukradkiem oczy udając, że nawzajem nie widzimy swoich łez. 

- Zadzwonię do brata. - Mój towarzysz niedoli zjechał na pobocze. - Zamień się miejscami. -   Obydwaj wysiedliśmy.  - Kurwa nie damy rady Moon. Ten mały potrzebuje pomocy. Może George da nam jakąś radę, bo za cholerę nie ogarniemy tego, przydadzą się nam aktualizacje naszej sytuacji, może będziemy mogli. - Spojrzał przez szybę na bawiącego się spokojnie samochodzikiem Kieta. 

- Oddać go? Tylko komu możemy zaufać Adam? - Potarł nieogoloną twarz. 

- Kurwa nie wiem. Wiem jedno, on tkwi w koszmarze ilekroć zamknie oczy. Potrzebujemy kogoś komu zaufa pomimo snu. Nam nie ufa. - Miał rację. Złapał za komórkę i nerwowym ruchem wybrał numer. Poszedłem do ciężarówki siadając za kierownicą. Smutna młoda twarz spojrzała na mnie bezradnie. Ten dzieciak był cholernie inteligentny.

- Przepraszam. - Wymamrotał. - Ja nie chciałem. - Bałem się go dotknąć, jedyne co robiłem, to łapałem jego dłoń. 

- Nic się nie stało młody. Czasami każdy ma złe sny. - Pokiwał głową, odbierając mi swoją dłoń. Adam wtoczył się do kabiny. Ostatnie dwa dni nie spał w ogóle i zaczynało to być na nim widoczne. 

- Mam adres. Dwieście mil. Byli agenci FBI jeden z nich jest psychologiem, drugi jest podobno zdrowo pierdolnięty. Możemy się tam zatrzymać na kilka dni. Odludzie, nikomu jego krzyki nie będą przeszkadzać. - Adam burknął układając się wygodniej na siedzeniu. - Kierunek na Kolorado. Zdrzemnę się. - I tyle z tej rozmowy. Pomysł pomocnej dłoni psychologa poprawia mi nastrój, takie małe światełko w tunelu. Łatwo radzić sobie z problemami dorosłych, ale dziecko? To przerasta możliwości faceta. 

Jadę od kilku godzin, gdy Ket ponownie zasypia. Nie mija pół godziny gdy zaczyna się miotać i strzela Adama z kopniaka. Nie ma co, ma dzieciak kopyto ciężkie jak koń pociągowy. Wyrwany ze snu Roth odruchowo sięga po broń. Na szczęście on szybciej wraca do przytomności niż nasze małe zmartwienie. Adam łapie jego drobne ramie i delikatnie nim potrząsa. Ja zjeżdżam na pobocze chcąc uniknąć zwracania na siebie uwagi innych kierowców. Mały niechcący włącza radio i o dziwo nastaje cud. Głośny dźwięk starego rockowego przeboju go wycisza. Obydwaj z Rothem patrzymy sobie w oczy jak idioci z szokiem. Piosenka przemija a Kiet zaczyna się kręcić. 

- Dla wszystkich fanów Treya Kellera jego utwór z ostatniego koncertu tuż przed rozpadem zespołu. Get up and go. Potrząsajcie tyłeczkami moje panie. - Speaker myśli, że jest taki kurwa medialny. 

Rozlega się ponownie chrapliwy ton i mały się uspokaja. Adam wyrywa się z odrętwienia. 

- Najbliższe miasteczko, miasto, chuj mnie obchodzi co. Idziemy kupić jego muzykę. I kurwa słuchawki i jakiś odtwarzacz. - Bez słowa odpalam silnik i wyrywam się ku widniejącym na horyzoncie budynkom. Ratunek dla spokojnego snu tego dziecka jest w pierdolonym zasięgu ręki. 

Dwa dni później zjeżdżamy w jakieś przydrożne krzaczory, gdzie podobno ma być polna droga kierująca mnie do domu Jodi. Fajnie mogłoby być gdybym ją odnalazł. Z Rothem od pół godziny usiłujemy znaleźć tą kobietę i kurwa nic. Jeszcze trochę zaczniemy sobie skakać do gardeł jak wściekłe psy. Tyle godzin w szoferce bez przystanku robi coś człowiekowi z mózgiem. Warkot motocykla wyrywa nas ze sprzeczki. Jakiś rozczochrany i zarośnięty typek ze wzrokiem mordercy staje obok nas.

- To kurwa teren prywatny. Spierdalać stąd. - I wtedy coś we mnie pęka. Mam chyba lekko odpał bo wypadam i zgarniam typa z maszyny waląc go w pysk. Ja pierdolona oaza spokoju. Roth krzyczy, a facet z szaleńczym zadowoleniem na pysku przypierdala mi w twarz. Chyba ma życzenie śmierci. Oddajemy sobie cios za ciosem, dopóki nie pada wystrzał. Tuż obok moich stóp. 

- Odpierdol się od mojego brata. - Warczy kobiecy głos. - Albo będziesz zbierał mózg z podłoża. - Moje dłonie odruchowo się podnoszą, a wtedy ten skurwiel wali mnie w twarz. - Karl. - Kobieta krzyczy. 

- Jodi? - Głos Rotha przebija przez moją wściekłość.

- Ta. - Kobieta odwarkuje.

- Przysłał nas George. - Roth mówi spokojnie. Słyszę dźwięk zabezpieczanej broni i odwracam się. Spodziewam się matki niedźwiedzicy, coś w przybliżeniu podobnego  do typa, który się ze mną szarpał, a widzę rudowłosego krasnala. Drobne maleństwo z burzą loków upiętych jakoś dziwacznie. To ma być była agentka FBI? To oni tam biorą wszystko? Spodziewałem się babochłopa, twardego i w odpowiednim garniturku a nie skrzata. Facet podchodzi do niej i delikatnie odbiera jej broń.

- Mówiłem nie bierz moich zabawek. - Warczy do niej.

- Aj zamknij się Madd. - Ona burczy w odpowiedzi. Oddaje mu spluwę i zbliża się do nas. 

- Jestem Jodi. Gdzie pacjent? - Mówi jakby za plecami miała wielki gabinet albo szpital. A tam jest jedynie marna przyczepa. Kiet wysiada z szoferki i bierze moją dłoń. Patrzy ze strachem w kierunku obcego faceta. Ten raptem wygląda jakby go coś kopnęło w jaja, stoi z otwartym pyskiem i patrzy na chłopczyka. Potem spogląda na Jodi. Ona kiwa mu głową. Facet wygląda na zdrowo pojebanego, jest jak pies, który brał udział w zbyt wielu walkach i każdy jest jego wrogiem. 

Jodi opada na kolana przy Kiecie. Uśmiecha się i wyciąga do niego dłoń. Mały patrzy z fascynacją na nią.

- Jestem Jodi. A Ty? - Mały wyciąga jeden palec i delikatnie dotyka jej rudych pukli całkowicie wyłączony. Prawie nie oddycha. Jodi nic sobie z tego nie robi klęcząc na kamieniach i pozwalając mu na to. Mały puszcza moją dłoń i podaje swoją Jodi. Ona się uśmiecha szeroko. - Masz ochotę na ciasteczka? Właśnie upiekłam kilka. - Mały kiwa z entuzjazmem głową. Oboje prawie biegiem idą w kierunku przyczepy. 

MOON. MW TOM I. Nowa Droga. √Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz