Fury miał pod wieloma względami rację. Mając zapewnioną pracę i cel w życiu piwniczna gromadka ogarnęła wszystko. Na dole powstała prawdziwa opancerzona rezydencja. Po doświadczeniach z innym klubem motocyklowym gdy musieliśmy im zwrócić naszych napastników, uznaliśmy to za konieczne. To przedstawienie było warte Oscara. Ubraliśmy postarzone na siłę kamizelki, nawet niektórzy sobie ponaszywali specjalne łatki na owe cięcia jak nazywano klubowe barwy. Był sierżant i egzekutor. Powystawiano na światło dzienne tatuaże. Tak po prawdzie trudno nam się było nie śmiać z tej akcji. Gringe prowadził rozmowy w naszym imieniu z Gypsy MC.
Oczywiście próbowano nas zastraszyć, pojawiło się ich dwa razy tyle niż nas. Wszyscy ci twardziele trochę odbiegali od naszych wyobrażeń o piwożłopach na dwóch kółkach. Większość była zadbana i wcale nie zapasiona. Prezes nie był siwym staruszkiem z brodą, raczej wyglądał na kogoś kto wiedział kim my byliśmy, o dziwo w ich szeregach zobaczyliśmy Irisha, dumnie wystrojonego w skórę z napisem VP. Wszyscy trochę zastanawialiśmy się czy udawać, że go nie znamy, bo jest pod przykrywką, czy się z nim przywitać.
Sam wybawił nas z niezręcznej sytuacji, witając nas jak braci. Machnął ręką do swojego prezesa.
- Papu, wyproś resztę. Tu nic nam nie grozi. - O dziwo facet machnął ręką i jego kawaleria ruszyła dalej. Rozbawione oczy Irisha strzelały na nasze stroje.
- A po co to przedstawienie? Taki z was MC jak ze mnie baletnica. - Usiadłem na kanapie wskazując im miejsca. Fury przyniósł nam kilka butelek piwa stawiając na stoliku obok. Wszyscy się odprężyli.
- Gdyby nie próbowano nas okraść, to pewnie nic byśmy nie kombinowali, ale te dwa dupki dosypali nam świństwa do żarcia. Zamierzali nas obrobić. Madd i Blackie trochę ich pokiereszowali, a Gringe uznał, że musimy ich wam zwrócić. Stąd to przedstawienie, bo nie mamy ochoty iść z nikim na wojnę. - Uznałem, że uczciwość jest w tym wypadku najlepsza. Papu milczał patrząc na nas oceniając.
- Ręczysz za nich? - Spytał Irisha.
- Własnym życiem kuzynie. - Padła odpowiedź.
- Nie jesteśmy złodziejami, mamy legalne interesy, jesteś pewien, że należą do nas? - Padło wywarczane pytanie. Neo zniknął, wracając po chwili z kamizelką w dłoni. Papu rozprostował ją i wyraźnie się wściekł na widok napisów na kamizelce. Rzucił nią w Irisha, ten obejrzał ją i zbladł.
- Kurwa. Co się dzieje w tamtym oddziale? - Zapytał swojego przełożonego. Ten patrzył mu długo w oczy. Miałem wrażenie, że między nimi toczy się jakaś rozmowa, na zupełnie innym poziomie.
- Neo przyprowadź ich. - Irish rzucił polecenie. Neo bez słowa ruszył do naszego prowizorycznego aresztu. Rany tych dupków prawie się wygoiły. Obaj weszli do salonu z podniesioną głową, dopóki nie zobaczyli prezesa. Teraz miałem wrażenie, że posikają się ze strachu w majtki.
- Prez. - Wyjęczał ten mniejszy. Facet wstał i podszedł do nich. Obaj się skulili w sobie jakby tatuś miał im przylać pasem.
- Co tu zaszło? - Warknął. Obaj milczeli. - Kurwa patrzeć na mnie. Zadałem pytanie, chcę odpowiedzi. - Nakazał.
- Mają tu sporo towaru łatwego do zbycia. - Odpowiedział jeden z nich. Papu zatrząsł się cały i złapał go za koszulę.
- Nie po to walczyłem za ten kraj, żeby zabijać swoich. Znacie pierdolone zasady. Nie jesteście już nasi. Klub się z wami policzy zanim odejdziecie. - Zdjął facetowi kamizelkę i pociął ją nożem. To samo zrobił z drugą. Po czym rzucił je do Irisha. - Spal. - Warknął. Po czym wyciągnął telefon i zadzwonił wyszczekując polecenia w jakimś dziwnym języku. Fury na to strzygł uchem jakby coś rozumiał. Za to ten cały ich prezes, sapał jak miech kowalski. Odwrócił się i spojrzał na nas. - Jesteście od nas bezpieczni, a tych już nigdy nie zobaczycie. - Zgarnął ich za karki i powlókł na zewnątrz. Irish usiadł i spokojnie pił piwo za to do nas docierały dźwięki świadczące o tym, że nasi więźniowie nieźle obrywają. Spojrzałem na kumpla, który spokojnie w ciszy pił piwo.
- Nie powinieneś? - Wskazałem na wyjście. Roześmiał się.
- Nie. Papu ma swoją ofiarę, nie dam rady mu jej odebrać. Nie zabije ich, nie martw się. Ale na pewno skutecznie uszkodzi. Klub zabierze ich motocykle i odstawi ich do szpitala. Zaczekam tu sobie na niego. Powinien być spokojny jak skończy. To twardy sukinsyn. - Dawno temu nauczyłem się nie pytać o wiele spraw a raczej bacznie obserwować. Ciekawiło mnie jedno.
- Wrócisz? - Popatrzył na mnie z uśmiechem, kręcąc głową. Po czym wskazał na zewnątrz.
- To rodzina, tam się wychowałem. - Kiwnąłem głową rozumiejąc. - Mieli kłopoty, byłem im potrzebny. Nasi starzy zginęli w walce z innym klubem. Ringo i ja wróciliśmy do domu, zająć się klubem. Teraz to dożywocie Moon. - Potem się roześmiał patrząc na nasze stroje.
- No nie spodziewałem się ciebie w cięciach. Chociaż pasujesz na Preza. - Szczeknął ze śmiechem. Papu wrócił z zewnątrz wycierając twarz połą koszulki.
- Śmieci.- Burknął w kierunku Irisha. - Spadamy. - Potem spojrzał na mnie. - Mam u was dług, gdyby coś dobijajcie się do mojego kuzyna, pomożemy, ale tylko wtedy gdy to nie będzie jakaś bzdura. - Podkreślił swoje zdanie skinięciem i wyszedł. Irish podszedł się pożegnać.
- Mój numer nadal działa. Gdyby coś. - Skinąłem głową, podając mu dłoń.
Wieczorem gdy wszyscy już okrzepli po całej akcji, a Coal wrócił ze swojego stanowiska snajperskiego, bo przecież, ktoś nas musiał strzec podczas całego tego zamieszania. Opowiadaliśmy sobie nasze wrażenia. Coal ledwie dwa zdania rzucił.
- Rozerwał ich dupy na strzępy. Prawdziwy zwierzak. - Powiedziane z szacunkiem. Neo się uśmiechnął zadowolony z tego, że nie było wielkiego zamieszania.
- Co to był za ten dziwny język? - Zapytał nas.
- Romski. - Fury odpowiedział. - To cyganie.
- Cyganie? Jak ci z jarmarków? - Lux najwyraźniej nie mógł uwierzyć.
- Ta. Cyganie na motorach. - Hm znam legendy o tych ludziach, ale najwyraźniej jeden z nich starał się z nich zrobić uczciwą gromadkę. - Papu znaczy dziadek. U nich to głowa rodziny zazwyczaj. Nic dziwnego, że ma takie pseudo. - Fury ciągnął swoje wyjaśnienia. - Komputer mi przetłumaczył tą jego rozmowę przez telefon. Jego ludzi byli za rogiem i wypatrzyli Coala. Miał szczęście, że jego snajper mu łba nie odstrzelił. I wiem kim jest ten facet. To pieprzona legenda. - Roześmiałem się z tych słów.
- Myślę, że my mamy tu własne Rhett. Madda znają w całym kraju. - Rzuciłem, kierując się do mieszkania. Odprowadzał mnie ich cichy śmiech.

CZYTASZ
MOON. MW TOM I. Nowa Droga. √
Roman d'amour- Obudź się żołnierzu. - Klepnięcie w twarz pobudziło zamglony umysł. Mięśnie się napięły w oczekiwaniu na więzy, których nie było. Przeszukałem myśli usiłując przypomnieć sobie poprzedni wieczór. - No już, wiem, że nie śpisz. - Męski głos zawarczał...