* 2 cz 2. *

1.1K 89 20
                                    

Przygotowanie się do odebrania dzieciaka wymagało ode mnie niezłego sprytu. Starannie zbadałem możliwości. O dziwo Kiet przylatywał zwykłym samolotem rejsowym. Munduru ani pagonów nikt mi nie odebrał. Cały mój plan polegał jedynie na tym aby wyglądać na tyle groźnie, żeby zwykli szeregowi się wystraszyli. Lot się opóźniał, czekałem spokojnie w pokoju ochrony. Posiadanie " listu przewozowego" na te konkretnie dziecko dawało mi przewagę. Były żołnierz pracujący w ochronie, to był mój punkt numer dwa na liście jak wyjść stąd szybko i postawić tarczę strzelniczą na posuwającym dzieci skurwielem.

Młody miał być przyprowadzony bezpośrednio tu, gdzie czekałem obwieszony błyskotkami jak choinka w Boże Narodzenie. Planowałem się z nim wymknąć tak cicho jak się da. Lepiej unikać konfrontacji jako takiej, chyba, że człowiek nie ma wyjścia. Nerwowo odmierzałem sekundy z zewnątrz zachowując pozorny spokój, maska obojętności to pierwsza rzecz jakiej się uczysz gdy przechodzisz szkolenie.

Drzwi zaskrzypiały uchylając się i dzieciak został wepchnięty do środka. Stał tam taki skulony, bezbronny i kurwa zraniony. Jak ludzie mogą pragnąć dziecka? No niech mi to kurwa ktoś wytłumaczy bo za cholerę nie ogarniam.

- Kiet. - Powiedziałem w miarę cicho. Zamrugał załzawionymi oczami ze zdziwieniem spostrzegając mnie. Potem jego drobną buzię rozświetlił delikatny uśmiech. Wstałem wyciągając do niego dłoń. - Idziemy mały, tu nie jest bezpiecznie. Na plecach miał mały plecaczek. Zdjąłem go, zaglądając do środka. Parę szmat i podejrzanie nowa zabawka. Otworzyłem drzwi ciągnąc go w ciszy za sobą. Jeszcze kilka chwil i znikniemy ze wszystkich radarów. Drzwi otwierały się i zamykały a my w ciszy szliśmy krok za krokiem. Na parkingu upuściłem plecaczek na ziemię i tam go pozostawiłem. Założyłem małemu skórzaną kurteczkę, którą mu kupiłem rano i mały kask. Potem posadziłem go na doczepionym do mojego motoru siodełku dla dzieci. - Wszystko dobrze? - Zapytałem go. Pokiwał głową. - To zmywamy się stąd.

- Gdzie? - Zapytał o dziwo po angielsku.

- Do kogoś kto nas uratuje dzieciaku. Kto uratuje ciebie. - Pokiwał poważnie głową.

- Nie mam cioci. - Oznajmił a nie zapytał.

- Przykro mi dzieciaku, ale gdy to wszystko się skończy znajdę ci dom. - Powiedziałem cicho. Westchnął ciężko a potem pokiwał głową. Miałem wrażenie, że słowo dom źle mu się kojarzyło. - Nie taki dom. Dobry dom. - Skinął głową. Usiadłem z przodu i odpaliłem motor.

- Hej ty. Stój. - Usłyszałem krzyk. Zerknąłem za ramię gdy wyjeżdżałem z parkingu. Dwóch żołnierzy usiłowało mnie gonić na piechotę, a trzeci nadawał przez telefon.

Dojechanie na odpowiedni posterunek zajęło mi ledwie kilka minut. Ten czas poświęciłem na opracowanie strategi. Wiem, że Kiet złoży zeznania. Ale kurwa co potem? Rozprawa, aresztowania? Maluch był niewygodnym świadkiem, gdybym ja był na miejscu tamtych ludzi, pierwsze co bym zrobił to się go pozbył. Codziennie setki ludzi znika. A co dopiero dzieciak z innego kraju.

Podszedłem do recepcji przybierając łagodny i uśmiechnięty wyraz twarzy. Czarnoskóra niemłoda już kobieta podniosła na mnie twardy wzrok.

- Jestem umówiony z komendantem Rothem. - Posłałem jej szeroki uśmiech. - Oczekuje mnie.

- Nazwisko? - Burknęła nieczuła na moje poczynania.

- Moon. - Poklikała w komputerze. Podała mi tymczasowy identyfikator.

- Windą na drugie piętro, korytarzem do końca. Kod do windy 118. - Potem spojrzała za moje plecy. Uznając widocznie, że jej obowiązki względem mnie się skończyły. - Następny. - Krzyknęła. Wziąłem Kieta za malutką dłoń i ruszyliśmy ku przyszłości, jego przyszłości.

Adam Roth był inny niż się spodziewałem. Łysy z tatuażami na głowie wyraźnie duszący się w swoim mundurze. W gabinecie były jeszcze trzy osoby, w tym kobieta o azjatyckich rysach twarzy. Po powitaniach i inny bzdurach, które zawsze się pojawiają w takich sytuacjach zasiedliśmy do przesłuchania. Mały nie czuł się wygodnie, będąc w centrum uwagi. Sporo czasu zajęło nam wydobycie z niego historii. Nam dorosłym przewracały się żołądki, ale ten maluch wymagał karmienia i płynów. Ja chciałbym za to jeden płyn i to kurwa dożylnie. Najlepiej czysty stuprocentowy alkohol, który wypaliłby mi z mózgu wiedzę, którą w niej miałem.

Kiet miał trafić do specjalnego domu dla chłopców, umiejscowionego tu w stolicy praworządności. Ten mały spryciarz udawał, że nie mówi po angielsku, dzięki czemu dokładnie wiedział co się z nim stanie. Nawet znał adres owego przybytku. Roth tylko skinął w kierunku kobiety siedzącej cicho w kącie. Wystrzeliła jak z bicza.

- Zdobędzie nakaz. Ta kobieta to najlepszy śledczy tu. Ale musisz wiedzieć. - Nawet mu nie dałem skończyć.

- Musimy zniknąć. - Pokiwał głową. - Pójdę z wami. - Oznajmił jak gdyby nigdy nic. - Za pół godziny zjawi się tu mój brat.

- Możesz kupić mu jakieś rzeczy? - Zapytał Azjatkę.

- Tak. Dopadnij ich. - Poprosiła cicho.

- Dopadnę. Chociaż to pewnie śmierć mojej kariery, ale to jest mało ważne. - Popatrzył na chłopca wzrokiem tak pełnym żalu, że aż ja go poczułem. Potarł boki głowy i ciężko odetchnął. - Nagranie trafi do sieci, na kilka serwerów. Liczymy, że szybko się rozprzestrzeni i samo w sobie stanie się naszą bronią. Tak samo jak nalot na dom dla tych - Przełknął ciężko. - Dzieci.

- Chciałeś powiedzieć burdel? - Podpowiedziałem mu właściwe słowo.

- Burdel. I kurwa mam nadzieję, że złapią klientów na gorącym uczynku. Oby jak najwięcej ich tam teraz było. Trzymaj kciuki Moon. Napijesz się? - Wskazał na swój elegancki barek.

- Lepiej nie. - Westchnąłem. - Mógłbym nie wytrzeźwieć.

- Tak znam to uczucie. - Wymamrotał. I podszedł do ekspresu aby zrobić nam kolejną kawę.

Godziny płynęły, nagrania, umieszczenie ich w sieci, potem zmiana wyglądu małego. I w końcu mój kamuflaż. W ciemnościach wyruszyliśmy przed siebie, nie znając celu, ani nie uzgadniając z nikim co zrobimy. Planu nie było żadnego. Musieliśmy przetrwać kilka dni, aż opadnie kurz, może kilka tygodni. Kto wie. Ale dzisiaj poczułem się jak zwycięzca. Bo uratowałem niejedno dziecko. Może trzeba było zostać gliniarzem? A ja jak pieprzony rycerzyk biegałem po świecie i odbijałem zakładników. Mały drzemał w foteliku, przytulony do moich pleców, gdy trafiliśmy na jakiś motel na zadupiu. Adam zaskoczył mnie tym, że posiadał motocykl i wyraźnie zużyte skóry.

- Musimy znaleźć nowy środek transportu. Ciężarówkę. Jeden z nas będzie jechał za nią. Możemy się zmieniać. Pobawimy się w biwakowanie, im mniej ludzi nas zobaczy po drodze tym lepiej.

- Masz w tym doświadczenie. - Stwierdziłem. W odpowiedzi parsknął niewesołym śmiechem, takim szyderczym.

- Ta. Chociaż dzisiaj, wolałbym go nie mieć. Kupę lat jako tajniak. - Wypluł niezbyt zadowolony z moich obserwacji. Uśmiechnąłem się.

- Dzisiaj ja stwierdziłem, że powinienem był zostać gliniarzem. - Adam się smutno uśmiechnął. Ogólnie jedno co od niego czułem to bezbrzeżny smutek, jego oczy były zbyt martwe, jakby stracił duszę.

- Żadna z tych fuch nie jest dobra. Lepszy wynik masz przez chwilę, ale w większości to kurwa gówno. Wierz mi, wiem o czym mówię. I tony a to dosłownie tony papierów do wypełnienia. To nie średniowiecze Moon. Tu każdy ma szefa. Ty nie decydujesz o niczym, wiesz. Jesteś tylko wpychany w odpowiednie trybiki, tak aby całość się kręciła. Jeśli nie siedzisz w nich grzecznie, to cię kurwa miażdżą. I wychodzisz z tego będąc takim samym trupem jak ci, których ścigałeś, albo świrem.

- No cóż, teraz my obaj jesteśmy bezrobotni, lub za chwilę będziesz nim. To otwiera nowe możliwości. - Powiedziałem wyglądając przez okno. - Biorę pierwszą wartę, prześpij się. Westchnął układając się na pojedynczym łóżku. Widać było po nim, że od dawna kiepsko sypiał. Ale o dziwo teraz odpłynął, może przekroczył już granicę zmęczenia. Albo poczuł się bezpiecznie. Tak czy tak chrapał, tak samo jak nasz cichy towarzysz. A ja wyglądałem świtu. Jeden dzień za mną.

MOON. MW TOM I. Nowa Droga. √Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz