* 11 cz 1. *

820 74 6
                                    

Ledwie zdążyliśmy odstawić Neo i Amandę do domku Rydera, kiedy na podjeździe mojego domu pojawiły się duże czarne suwy z ciemnymi szybami. Moja załoga z bronią w ręku ich przywitała. Pierwszy wysiadł olbrzymi blondyn z wyraźnymi bliznami oparzeniowymi na twarzy. Gdyby nie jego kolor oczu nigdy bym nie uwierzył, że ma cokolwiek wspólnego ze śliczną żoną Victora.

- Nie przyszliśmy tu po was. - Stwierdził bez ogródek. Nawet nie rozglądał się na boki, patrzył mi prosto w oczy. - Stary skurwiel ma mój ogon, mamy jeszcze kilka godzin, to kurtuazyjna wizyta. Okazuję ci szacunek bo jestem na twoim terenie.

- Nie jestem psem, nie znaczę krzaczków. - Odpowiedziałem patrząc mu twardo w oczy. - Zaprosiłbym was do środka, ale ledwie weszliśmy na podjazd.

- Wiem i nie wymagam towarzyskich zagrywek. - Podniósł dłoń do góry po chwili ją opuszczając. - Ustawcie się. - Burknął do wnętrza samochodu. Jeden z jego ludzi wysiadł, chcąc zostać z nim. - Ty też.

- Ale szefie. - Padło niezręczne skomlenie z ust osiłka. Brat Amandy cały się spiął. W tej chwili przypominał lwa naprężonego do skoku. Oczy mu zaświeciły rządzą mordu.

- Uważaj, jesteś moim przyjacielem, ale kurwa są granice. Oni nie są dla mnie przeciwnikiem, gdybym chciał już leżeli by u moich stóp. - Moja grupa naprężyła mięśnie na tą jawną obrazę. Ja nie z prostej przyczyny, ten facet był niebezpieczny i doskonale znał swoje możliwości. Pomimo tej całej otoczki pachnącego elegancika, wystrojonego w drogi płaszcz i garnitur wytwarzał odpowiednie wibracje jak przyczajone do skoku zwierze. Laik bierze tą postawę za uległą, a drapieżnik aż oblizuje pysk ciesząc się przyszłą ucztą. Facet bez słowa wsiadł i odjechał.

- Jestem Sasha. - Wyciągnął do mnie dłoń. - Porozmawiajmy bez nich. - Wskazał na moich ludzi. Moss skinął głową na nich i rozpierzchli się w ciemnościach. Bez słowa skierowałem się do mojego mieszkania. O dziwo ktoś tu posprzątał i nie śmierdziało stęchlizną. Będę musiał podziękować za to Cegle.

- Przyjemne miejsce. - Sasha rozsiadł się na moim ulubionym fotelu. Podniosłem jedną z butelek ustawionych na barku, pytając niemo czy ma ochotę.

- Masz wódkę? - Zapytał. Przegrzebałem barek wyciągając zapomnianą i zakurzoną butelkę. Nalałem nam obu.

- Oddacie ją? - Padło pytanie.

- Nie. - Nie miałem zamiaru kluczyć. - Ta dziewczyna nie chce stąd odejść, nie ma ochoty być sprzedana jakiemuś starcowi w zamian za kolejny układ. Ona i jej córka zasługują na dobre życie, a Neo im je zapewni. - Sasha pociągnął solidy łyk z wielkiej szklanki.

- Nikt jej nie sprzeda. - Sasha warknął. Nie mógł być aż tak naiwny.

- Może dopóki żyjesz ty i twój wuj. W waszej branży długość życia zależy od okoliczności ty to wiesz i ja to wiem. Neo zwróci wam wszystko co ona otrzymała z racji urodzenia, dodatkowo może wam oddać pieniądze po bracie. To co zapisał jemu i jej. Odda za nie wszystko. - Zadeklarowałem.

- Nie zależy mi na tej jebanej kasie. - Burknął. - Tereny i tak nie należą do niej, dzięki Bogu. Ja chcę tylko, żeby była bezpieczna i szczęśliwa.

- Będzie. Ona wybrała. A Victor wybrał ją i jej dziecko. Już mówi o niej moja córeczka. - Sasha żachnął się słuchając moich słów.

- Jakoś nie mogę uwierzyć, że potomstwo Liseckiego jest zdolne do miłości czy poświęceń. Ten facet to zakała ludzkości. Nie raz widziałem potwory w ludzkiej skórze, ale ten jest kurwa wysoko w rankingu. - Warknął do mnie. Usiadłem na kanapie i spojrzałem spokojnie mu w oczy.

MOON. MW TOM I. Nowa Droga. √Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz