* 2 cz 1. *

1.2K 99 24
                                    

Bar jest zatłoczony, przesiąknięty dymem i testosteronem. W kilku rozwieszonych telewizorach leci ten sam mecz. Przy stolikach i w zaciemnionych kabinach siedzi niezła mieszanina kulturowa. Szczeniaki z uniwerku są głośni i ledwie trzymają się na nogach. Bezczelnie komentując wygląd kelnerek. Przy stołach bilardowych we względnym spokoju bawią się motocykliści. Widać, że to starzy wyjadacze, ich nic nie wzrusza. Jest tez kilku garniturków spokojnie pijących piwo i oglądających mecz. Idealne miejsce do wtopienia się w tło. Przeszukałem wzrokiem zakamarki, zwracając uwagę na wyjścia i szukając niebezpieczeństwa. Nikt nie zwrócił na mnie specjalnej uwagi, spokojnie przepychałem się na tył baru wiedząc, że szefa należy szukać w okolicach wyjść. 

Miałem rację, siedział zwrócony twarzą w kierunku tłumu. Jego oczy miały znudzony wyraz ale wiedziałem, że to tylko poza. Tacy jak my nigdy nie odpuszczali obserwacji. Usiadłem bokiem do sali. Kiwnął mi głową i podniósł dłoń przywołując kelnerkę. Przybiegła.

- Dwa piwa laleczko. - Posłał jej szeroki uśmiech. Kobieta zamrugała oczami.

- Już się robi. - Nadal milczeliśmy, czekając na zamówienie. Kobieta wróciła, odebrała należność i popchnęła małą kartkę w jego kierunku. Podniósł ją i przeczytał uśmiechając się jeszcze szerzej. 

- Za godzinę kończę. - Oznajmiła. Kiwnął głową.

- Zaczekam. Biegnij do pracy. Bo twój szef się krzywi. - Wskazał w kierunku baru. Skinęła głową i ruszyła dalej. Parsknąłem cichym śmiechem. On zrobił to samo wzruszając ramionami.

- Kim jestem, żeby odmawiać kobiecie w potrzebie? - Zapytał zerkając na mnie. - Ale do celu. 

Zanim skończył do stolika dosiadł się znajomo wyglądający facet. Zmrużyłem oczy próbując go umiejscowić w czasie i przestrzeni. Zmyliły mnie cywilne ciuchy. Ostatnio widziałem go w szpitalu.

- Mówiłem, że jestem ci dłużny. - Powiedział cicho. - Skontaktowałem się z twoim szefem, bo namierzyłem w sieci coś co dotyczyło ciebie i twojej ostatniej misji. 

- Haker? - Uśmiechnął się do mnie z dumą.

- W wolnej chwili. - Jeżeli facet nabiera wody w usta jest dobry. To ci, którzy umieli niewiele, chwalili się swoimi osiągnięciami. On zachowywał skromność. 

- Ta misja to jedna wielka bzdura. - Powiedział przesiadając się tak aby siedzieć koło mojego dawnego dowódcy. Cichy głos nie wypływał nigdzie po za stolik. Miał zniesmaczony ton. - Ten, którego odbiłeś, tak naprawdę nie był w żadnym niebezpieczeństwie. - Rzadko pokazywałem emocje, ale w tym momencie opadła mi szczęka. Przeanalizowałem sytuację. Pokój, posiłki, jego swoboda. Zmrużyłem oczy wbijając je w szefa. Ten spuścił wzrok.

- Wiedziałeś? - Pokręcił głową. 

- Musiałeś wybić tamtą załogę, bo go nagrano. - Mój niespodziewany gość dyskretnie się rozglądał, jakby bał się, że ktoś coś usłyszy. Mdłości zebrały się w moim gardle. Zrobiono ze mnie narzędzie. W niegodnych dłoniach. Kurwa. To  słowo przetoczyło się we mnie jak zaraza. Uratowałem pedofila. 

- Które z nich wykorzystał? - Zapytałem warcząc.

- Lubi maluchy. - Mdłości się nasiliły. Tylko jedno tam było aż tak młode. - Cztero i pięciolatki. 

- Skurwysyn. - Wymamrotałem ściskając blat stolika z całej siły. Usiłowałem się uspokoić. 

- Kupił go. - Kurwa. Pierdolony zbok. Przypomniały mi się spojrzenia dzieci. Jego jęki gdy go niosłem. Cud, że mi zaufał. - Co jest gorsze, dzieciak przylatuje tu jutro. - Co kurwa? - I jego właściciel o tym wie. Cała sprawa śmierdzi na kilometr. Nie jestem w stanie znaleźć dowodów ale zgłosiła się kobieta twierdząca, że jest jego ciotką. Zakonnice jej uwierzyły, co jest dziwne bo dzieciak od urodzenia przebywał w domu dziecka. Rodzina, która go upłynniła jak towar, adoptowała go. Tam kwitnie cały proceder tego typu. I kurwa trzeba go zatrzymać. 

Coś mnie dziwiło w całej tej sytuacji. Intencje tego faceta. Był młody jak na oficera, ledwie może we wczesnych latach dwudziestych. 

- Jaki ty masz w tym interes? - Zapytałem warcząc. Uśmiechnął się smutno.

- Mój brat. - Teraz robiło się coraz dziwniej. Wyczuł, że mu nie wierzę. - Ta misja odbicia żołnierzy w  Afryce. Widzisz oni mieli przywieźć tu określony towar. Ven za tydzień kończył służbę, Lux ledwie przeszedł szkolenie, tamta grupka to był zlepek takich ludzi. A nie jakaś jednostka. Dowodził nimi facet, który oficjalnie nie istnieje. Kurwa nie mogę namierzyć chuja. Bo dane to czyste kłamstwo a rysopis nic mi nie da. Odbierali młode kobiety. Niewolnice. Lux i Ven odmówili pomocy w tym wszystkim i tak skończyli w tamtej dziurze. Gdy nie wrócił, przeszedłem całą drogę oficjalną Richard. 

- Moon. - Mruknąłem. - Wolę Moon. - Kiwną głową.

- Byłem nawet u naszego senatora. Jesteśmy z. - Nawet nie dałem mu skończyć.

- Z Alabamy. - Skinął głową, przytakując mi.

- Mam pieniądze, mogłem wynająć najemników. Ale łatwiej było poprosić o pomoc swoich.

- Za swoich uważasz? - Zapytałem.

- Żołnierzy. Byłych żołnierzy. Różne formacje. Byli mi coś winni. Potrzebowaliśmy jedynie dowódcy. Tak trafiłem na ciebie. - No ok tu się zgadza. - Wysłałem ci jedynie koordynaty i ty bez słowa stawiłeś się na miejscu wylotu. I odwiozłeś mojego brata do domu. - Ciężko przełknął ślinę. - Ale wróćmy do tematu, gdy rozmawiałem z senatorem, miałem durne wrażenie, że on doskonale wiedział o czym mówię. Monitorowałem go, zwłaszcza po tym co powiedział mi Venom. Przy okazji pilnowałem ciebie. Trochę zajęło mi namierzenie tego wszystkiego, ale najprostszą drogą są zawsze pieniądze. - Westchnął. - Tego jest zbyt wiele aby się w to zagłębiać. Szambo jest zbyt głębokie. Widzisz tego dzieciaka odbierać będą żołnierze. - Ja i szef wytrzeszczyliśmy oczy. 

- Co kurwa? - Wyplułem z siebie z niedowierzaniem. Facet sięgnął ręką do kieszeni wewnętrznej swojej skórzanej kurtki i wyciągnął plik papierów. 

- Tu masz rozkaz odbioru na swoje nazwisko. Musisz go ukryć, a ja mam kogoś kto pomoże mi pomieszać w tym kotle. Potrzebujesz tłumacza, musisz wziąć od dzieciaka zeznania. Na ostatniej kartce masz namiary na policjanta, dziennikarza i tłumaczkę. Zadzwonisz do nich gdy będziesz miał już małego pod opieką. Później musisz stąd zniknąć. - Potarł czoło, jakby miał olbrzymi ból głowy. - Ven i Lux wyjechali do Denver, może nie głupim pomysłem by było, żebyś do nich dołączył. Oni też są poszukiwani. W szpitalu oświadczyli, że mają amnezję. To zawsze lepiej niż.

- Dostać kulkę w łeb. - Spokojnie skończył mój szef. 

- Nie będę należał do armii, w której ludzie są towarem a dzieci zabawkami. - Zachowywał się trochę jak szalony człowiek na jednoosobowej misji. - Uratuj dziecko Moon. - Powiedział wstając i chcąc odejść. 

- Jak ty się nazywasz? - Zapytałem.

- Fury. - Rzucił z delikatnym uśmiechem. - Do zobaczenia Moon.

 Ruszył ku wyjściu. Przy drzwiach dołączył do niego postawny facet. Jego ruchy były jakieś znajome. Wychodząc spojrzał na mnie i uniósł dwa palce do czoła. - Kurwa. Ten pieprzony psychol. Znowu. Przynajmniej nikt mnie nie odurzył. Tym razem.

- Zamierzasz to zrobić? - Anderws spytał jakby mnie nie znał. 

- Tak. To w końcu dziecko, ktoś powinien je uratować. - Pokiwał głową. 

- Pomógł bym ci. Ale. - Nie dałem mu skończyć.

- Masz matkę na utrzymaniu i pomagasz siostrze. Nie mieszaj się w to. Ja już nie jestem na kontrakcie, nikt mnie nie będzie szukał. - Wygiął usta w znajomym uśmiechu.

- Sam w to nie wierzysz. Tu się rozpierdoli prawdziwe piekło, jeżeli te sprawy wypłyną. Ty to wiesz i ja to wiem. Jesteś gotowy ryzykować wolnością? Życiem? - Prychnąłem w odpowiedzi. Jaką wolnością? Mnie nikt nie zamknie. Prędzej skończę na plaży w Meksyku niż w więzieniu. 

- Nie dam nikomu szansy mnie złapać, ty to wiesz i ja to wiem. Poza tym, kto mnie będzie ścigał? Jak te zeznania popłyną w świat a temu chłopakowi się uda, nikt mi nic nie zrobi. Trzeba tylko się zaopiekować dzieckiem. Będę niańką a potem znajdę mu dom. Ty musisz siedzieć cicho.

MOON. MW TOM I. Nowa Droga. √Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz