Patrząc na to jak młody jest badany i troskliwie łatany przypomniałem sobie jego słowa z dnia w którym wyruszyliśmy.
- Oni nigdy ze mnie nie zrezygnowali. Cegła dał mi dziś dostęp do konta na które przelewali mu kasę za moje utrzymanie. Nie chciał jej od nich brać. Nie mogę w to kurwa uwierzyć, że pojawili się tu zaraz po mnie. - Uśmiechnął się do nas. - Czekają na mnie. - To była chwila, w której wiedziałem, że poczuł się ze swoimi decyzjami dobrze. Takie ostatnie stwierdzenie, szanują mnie. Jestem dorosły. Chociaż ten dzieciak był bardziej dorosły niż czasami faceci w moim wieku. Mówi się, że dom nas kształtuje. Można się z tym zgodzić lub nie zgodzić. Ja twierdzę, że okoliczności też wskazują nam drogę, ale najbardziej to nasze błędy rzeźbią nasz charakter. Tak jak to uczyniły w jego wypadku.
Kellerowie tam gdzieś byli, jak co tydzień oczekując wieści o tym dzieciaku. Kiedy zadzwoniłem do Cegły mówiąc co się stało, sapał mi w słuchawce jak miech kowalski.
- Kurwa. Nie mam zamiaru do nich dzwonić. Ryder sam im powie, gdy przyjdzie na to czas. Pilnuj go, żeby przeżył. - Pewnie łatwo powiedzieć. Gdybym go mógł wyleczyć siłą woli, zrobiłbym to. Nawet Fury ze swoimi pieniędzmi niewiele mógł zdziałać. Co najwyżej mógł mu zapewnić opiekę i to wszystko.
Leżał tam, poobklejany jak pierdolona mumia. Zgolili mu część głowy, żeby zaszyć rany. Badania wykazały lekki obrzęk mózgu. O dziwo dzieciak nie był połamany. Widać, że ta ruda tresowana małpa pobawił się nim jak tygrys z myszą. Owszem krwi było co nie miara, ale rany płytkie i umiejętnie zadane. Krążyliśmy wszyscy po tych korytarzach, po tej pieprzonej sali wyglądając jak skazańcy, a ten mały gówniarz się nie budził.
Jebany tydzień. Jechałem już na oparach, bo sen przestał być mi konieczny. Żaden z nas się nie wysypiał. Gnieździliśmy się w hotelu jak w więzieniu. Nasza piwnica była przy tym pałacem z wygodami. Ale tutaj nikt nie właził nam do pokoi, nikogo nie dziwiła broń przypięta do naszych ciał i napięcie jakie wytwarzaliśmy. Każdy z nas spędzał swój czas przy jego łóżku, gadając do niego, albo czytając mu książki.
Najgorsze było jedno, jego dzwoniąca komórka. Eva po tym jak nie odzywał się do niej parę dni, bombardowała jego telefon. Madd siedzący obok mnie ściągnął twarz we wściekłą minę.
- Odbierz to kurwa w końcu. - Warknął jak to on. Żachnąłem się cały.
- I co jej mam kurwa powiedzieć? Przecież to dzieciak. Wystraszy się jak jej powiem, że on tu leży nieprzytomny. To słodka dziewczynka i kocha swojego brata. - Burknąłem pocierając twarz. - Kurwa Ryder obudź się w końcu. - Nakazałem mu. Madd wyciągnął dłoń.
- Daj mi go. Mam pomysł. - Popatrzyłem na tego durnia i miałem ochotę tylko na jedno. Przypierdolić mu. - Nie zranię jej, daj mi go. - Mogłem zrobić dwie rzeczy, wyłączyć telefon, albo zaufać tej mendzie.
- Uważaj na swoją gębę czubie. - Ostrzegłem go podając mu aparat. Prychnął w odpowiedzi. A po chwili wybałuszyłem na niego gały. Ten ton jaki pojawił się w jego głosie gdy odebrał był prawie gruchający.
- Słucham. - Chwilę trwało zanim się ponownie odezwał. - Przepraszam malutka, ale znalazłem ten telefon w barze, nie wiem kto jest właścicielem. - Znowu słuchał uważnie. - Rozumiem, że szukasz brata, ale ja go nie znam. Jestem pewien, że z nim wszystko w porządku. Jeżeli podasz mi jego dane i adres odeślę mu go. - Znowu cisza. - Las Vegas. Hm, Kolorado mówisz. Czyli to potrwa kilka dni. - Kolejna przerwa. - Kochanie ja rozumiem, ale jestem agentem FBI mój numer odznaki. - Słuchałem jak urabia małą i rozbawiło mnie to, że najwyraźniej nie była naiwna. Nie podała mu ani danych brata, ani swojego adresu. - Rozumiem do widzenia skarbie.
- Twarda sztuka. - Stwierdził ze śmiechem. - Z nią żaden ciemny typek nie ma szans. Postraszyła mnie ojcem, szeryfem i znajomym z FBI. Nawet spisała numer mojej odznaki. Wymiata kolego. - Obydwaj się roześmieliśmy. Eva w naszych sercach miała specjalne miejsca. Każdy z nas ją poznał, bo lubiliśmy słuchać Rydera jak się z nią przekomarza. Kiedy opowiadał o swojej rodzinie, ona była dla niego kimś specjalnym tak jak jego mama Laura. Kellerowie kochali swoje kobiety i je gloryfikowali. Żaden z nas tak naprawdę nie wierzył, że są aż tak idealne. Bo w naszych światach, takie się nie zdarzały. Ale czy któryś z nas tak naprawdę spotkał taką jak one na swojej drodze? Siostra Madda wymiatała, ale do idealnych ludzi nie należała.
- Ryder jakoś uratuje tą sytuację gdy w końcu się obudzi. - Stwierdziłem tak po prostu.
- Szkoda, że jest taka młoda. - Madd wypalił.
- Szkoda, że ty jesteś czubkiem. - Odwarknąłem mu w odpowiedzi. Nie wiem kompletnie czemu, jego słowa we mnie wzbudziły ogromną złość. Popatrzył na mnie, z dziwnym uśmieszkiem i podniósł swój tyłek z krzesła.
- Idę po kawę. - I wypełzł z pokoju. Za to w drzwiach pojawił się Neo. Nie miałem siły na kolejne dyskusje, nosiło mnie kurwa.
- Niedługo wrócę. - Oznajmiłem mu i ruszyłem na powietrze. Czułem się jak zwierze w klatce, potrzebowałem ruchu, najlepiej biegu. I to właśnie zrobiłem, pognałem przed siebie, wyłączając wszystko co czułem skupiając się wyłącznie na szumie mojej krwi. Po kilku godzinach gdy wróciłem do pokoju, usłyszałem najlepsze wieści pod słońcem. Ryder reagował i przewidywano, że się w wkrótce obudzi. Nie spodziewałem się jednego.
- Zamierzam ją stamtąd zabrać. - Te proste słowa wbiły mnie w siedzenie.
- Co? - Wysapałem zaskoczony.
- Ty masz swoje misje, ja mam swoją. Zamierzam ją stamtąd zabrać. Brooks pozwoli mi o nią walczyć. - Powiedział mrukliwie zasypiając.
- Co ty kurwa zamierzasz zrobić z nastolatką? Przecież nie może zamieszkać z nami. - Mówiąc o nas, miałem na myśli mnie i piwniczną społeczność.
- Zamieszka ze mną. Kupię dom. Mam oszczędności. - Wymruczał. - Moon ja nie wiem czemu, ale czuję przymus uratowania jej. Jest moja. - I odpadł. Kurwa. Czy on oszalał? Neo popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem. Dlaczego ja miałem durne wrażenie, że on miał coś z tym wspólnego? Spojrzałem na niego z wściekłością.
- On wie, że chce walczyć z mafią? - Warknąłem do niego.
- Wie. - Neo prawie szeptał. Patrzyliśmy sobie w oczy i wtedy zrozumiałem, ten facet popierał jego działania.
- Odpierdoliło wam! - On wzruszył tylko ramionami na moje słowa.
- Zginie! - Wyplułem. Neo odwrócił się do mnie placami, westchnął ciężko.
- Nie zginie, ma nas. - Stwierdził. - Brooks zapraszał go do klatki. - Uniosłem brwi w odpowiedzi na te brednie.
- Nie poradzi w niej sobie. - Odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Nie z taką maszyną do zabijania jak tamten facet. Czułem się jakby mi ktoś wbijał nóż w pierś. Strach ścisnął mi serce. - Neo wytłumacz mu to. - Prosiłem. On zwiesił głowę.
- Nauczymy go, ty go kurwa nauczysz. To nie będzie dziś, ani jutro. Gdyby była inna możliwość. - Zaczął patrząc mi w oczy. - Miną miesiące, może rok. Ma czas. - Jezu.
- Dam radę. - Padło mamroczące stwierdzenie z łóżka. Jezu.

CZYTASZ
MOON. MW TOM I. Nowa Droga. √
Romance- Obudź się żołnierzu. - Klepnięcie w twarz pobudziło zamglony umysł. Mięśnie się napięły w oczekiwaniu na więzy, których nie było. Przeszukałem myśli usiłując przypomnieć sobie poprzedni wieczór. - No już, wiem, że nie śpisz. - Męski głos zawarczał...